Przepraszam, że wcześniej nic nie opublikowałam, ale sesja.. I tak częściowo spierdoliłam :) I przepraszam, że nie jest to jedno z opowiadań Reita x Aoi czy o ADAMS, jednak o Despach już miałam sporo.. W każdym razie, jest to coś dłuższego. Zapraszam do czytania.
Pairing: Hizumi x Zero
Gatunek: obyczajowy (chyba, nie znam się)
Beta: Angel Rebels
Ostrzeżenia: przekleństwa, Zero na potrzeby opowiadania spłodził syna
- Wypierdalaj stąd, cholerny pedale.
Hizumi otworzył szeroko oczy ze zdziwienia. Te słowa
były ostatnimi, jakie spodziewał się usłyszeć od osoby, którą znał tyle lat.
- Głuchy jesteś? Idź stąd, brzydzę się z tobą.
- Zero, proszę, zrozum…
- Co mam zrozumieć? Że jesteś gejem? Wybacz, nie
rozumiem tego i nawet nie chcę.
Hizumi wyszedł z mieszkania. Po cichu i bez kłótni.
Nie trzaskał drzwiami, nie krzyczał, nie rzucał talerzami. Po prostu odwrócił
się od Michiego i zostawił go samego, lecz nie wiedział, co ma ze sobą zrobić.
Niepotrzebnie posłuchał Karyu, niepotrzebnie otworzył najskrytszy zakamarek
swojego umysłu przed basistą. Każdy popełnia błędy, których żałuje, lecz ten
był największy.
Wbrew pozorom wokalista wcale nie poszedł do Zero, by
wyznać mu swoje uczucie. Nic nie czuł do basisty, którego do tej pory uważał za
najlepszego przyjaciela, tak przynajmniej sobie wmawiał. Och, jak bardzo się
pomylił myśląc, że jest w stanie siebie oszukać.
Gdy wokalista dotarł do swojego domu, zamknął się na
cztery spusty, sięgnął po butelkę piwa i rozsiadł się w niezbyt wygodnej
pozycji na podłodze w salonie. Brudnozielony dywan już dawno nie widział
szczotki do czyszczenia, na całej jego powierzchni walały się skrawki papieru,
tak jak ziemia z przewalonych doniczek. Hizumi nie sprzątał, nie bywał tu
często. Zresztą…zwykle Zero coś z tym burdelem robił i jakoś go ogarniał.
Właśnie, Zero.
Yoshida zaczął się zastanawiać nad całą sytuacją.
Zwykle Karyu miał dobre pomysły, lecz teraz będąc przez niego zachęcanym,
Hizumi powiedział Zero o swoich uczuciach i o tym, kim jest, a spotkał się z
odrzuceniem w najgorszej postaci. Co miał teraz robić? Unikać basistę? Przecież
na dłuższą metę nie da się tak współpracować. I choć Zero potraktował go jak
śmiecia, Yoshida ciągle myślał o nim, jak o swoim przyjacielu.
Zadzwonił telefon stacjonarny. Hizumi obrzucił go
obojętnym spojrzeniem, ale nie ruszył się z miejsca.
- Tu Yoshida Hiroshi. Nie ma mnie w domu, więc zostaw
wiadomość po sygnale. Piiii.
- Hej, to ja. Wiem co się stało, Michi zadzwonił do
mnie i zażądał, żebym podwoził cię do pracy. Nie brzmiał za pokojowo… Słuchaj,
naprawdę mi przykro. Nie wiedziałem, że okaże się takim idiotą. Przepraszam,
Hiroshi.
Pusta butelka poleciała w stronę aparatu. Yoshida miał
w dupie takie przeprosiny, choć w głębi serca wiedział, ze Karyu nie jest
niczemu winny. Chciał przecież pomóc, a Zero nie wykazywał nigdy homofobicznych
zapędów.
Szkło poleciało w każdą stronę, a na ścianie pozostał
mały ślad. Hizumi ani myślał wstać i posprzątać, w tej chwili było mu wszystko
jedno. Tylko jak miał spojrzeć w oczy dawnemu przyjacielowi na jutrzejszej
próbie?
***
- Jak się czujesz? – spytał cicho Karyu, gdy Hizumi
otworzył drzwi po stronie pasażera i wsiadł do środka.
- Zdradzony – stwierdził smętnie wokalista. – Przecież
ja nawet nie startowałem do niego, nic! To tak jakbym ja był wściekły na niego
za wpadkę, która zdarzyła mu się jak miał siedemnaście lat. I co, wrzeszczałem
na niego? Odciąłem się? Nie, pomogłem mu wychować syna, bo ta kurwa go
zostawiła! Dała dupy i się zmyła, a ja robiłem za matkę przez wiele
pierdolonych, długich lat, chociaż sam byłem jeszcze dzieckiem!
Karyu nie prosił, żeby Hizumi się uspokoił, bo
wiedział, że lepiej jest rozładować emocje teraz, niż na przykład przed Zero.
Sam pamiętał, jak Yoshida latał o szóstej nad ranem po jedzenie, bo Michi nie
mógł ruszyć się z domu, jak przewijał Mitsuo (tak basista nazwał swojego syna),
zostawał z dzieckiem, gdy Zero musiał gdzieś iść, bo Karyu był wtedy niezbyt
odpowiedzialną osobą. Dlatego całkowicie rozumiał wybuch Hizumiego. Sam na jego
miejscu wdałby się w poważną kłótnię z basistą, która prawdopodobnie
zakończyłaby się bójką.
- Przepraszam – powtórzył po raz setny Karyu. –
Naprawdę nie sądziłem, że tak się to skończy. – Gitarzysta zapiął pasy i ruszył
z miejsca. – Nie rozumiem, jak można być takim debilem…
Dla Matsumury ta sytuacja była częściowo niepojęta.
On, Michi, Hiroshi i Kenji znali się już od wielu lat, praktycznie byli
wychowywani ze sobą, bo ich rodziny mieszkały w tym samym bloku. Najstarszy był
Kenji, który od zawsze starał się wspierać swoją samotną mamę, potem Matsumura
z Shimizu i na końcu Hizumi, młodszy od Tsukasy o trzy lata, a od dwójki
nieznośnych przyjaciół o dwa.
Gdy Hiroshi miał piętnaście lat, zdarzyły się dwie
rzeczy. Pierwsza to taka, że Zero został ojcem, a rodzice wywalili go z domu.
Drugą było przyspieszenie decyzji o założeniu zespołu i wyprowadzce, o której
tak długo myśleli. Rzeczy jednak nie potoczyły się do końca tak, jakby sobie
tego życzyli i Kenji zamieszkał sam. O ile Hizumiemu udało się skończyć liceum
trzy lata później, o tyle Zero musiał z niego zrezygnować, by zająć się
dzieckiem i pracować, bo jemu rodzice nie zamierzali pomagać, jak pozostałym.
Każdy z nich ciężko pracował, by ich zespół, D’espairsRay, był choć trochę
znany. Codzienne próby, szlifowanie swoich umiejętności, wymyślanie i
poprawianie piosenek… Karyu uśmiechnął się na samo wspomnienie, jak dwa, prawie
trzy, lata po założeniu zespołu wyłapał ich łowca talentów na koncercie w
sporym klubie.
- Czemu się uśmiechasz? Nie ma nic zabawnego w moim
nieszczęściu! – warknął Hizumi.
- Przypomniał mi się moment, gdy nasza kariera zaczęła
się rozwijać – odparł Karyu, stając na światłach. – I choć wtedy myślałem, że
to będzie jednorazowa przygoda, piętnaście lat później nic nie zdaje się
zwalniać tempa.
Hizumi uśmiechnął się dziwnie. Zdawał sobie sprawę z
tego, jak szybko czas leciał. Miał już trzydzieści trzy lata i choć w życiu coś
osiągnął, nie potrafił się z tego cieszyć. Dziesięć lat minęło od czasu, gdy
stwierdził, że woli chłopców i pięć, od kiedy nie mieszkał już z Zero i jego
synem, którego widział już sporadycznie. Kochał zespół, kochał śpiewać i do
diabła! Kochał też Zero, kogo on oszukiwał? Że niczego nie oczekiwał? Że
pomagał mu i zawsze dla niego był ze zwykłej przyjaźni? Hizumi zakrył dłonią
oczy, a po policzkach pociekło mu parę łez.
Nie, nie pozwoli, żeby manipulowano jego uczuciami.
Nie pozwoli traktować się jak śmiecia. Będzie szczęśliwy, na przekór Zero.
Karyu pogłaskał przelotnie wokalistę po głowie i
szybko zmienił bieg. Przysiągł sobie, że nie zrobi sceny przed wszystkimi, ale
dorwie Michiego później, gdy będzie sam. Nie mógł patrzeć na biednego
Hizumiego, który nigdy nikomu nie zrobił większej krzywdy. Po prostu nie mógł.
- Hizu, poczekaj na mnie – powiedział gitarzysta, gdy
Yoshida wysiadł z samochodu na parkingu wytwórni i podreptał do automatycznych
drzwi budynku.
Minęli portiernię, windę i udali się schodami na
pierwsze piętro, gdzie znajdowało się ich miejsce. Karyu uważał, że powinien
być dla Yoshidy podporą, więc nie chciał zostawić go samego. Kto wiedział, co
za pomysły mogły strzelić do tej pustej głowy?
- Yo, Kenji! – Matsumura powitał perkusistę, gdy
weszli do swojej sali.
- Hej, Yoshitaka – pomachał mu Tsukasa. – Co tam
słychać?
- Wszystko w porządku – odparł Karyu, nie wspominając
ani słowem o wczorajszych wydarzeniach.
Hizumi, który czaił się za jego plecami, nie odezwał
się ani słowem. Spojrzał tylko na Michiego, który siedział z gitarą na kanapie
i nie zaszczycając go nawet zwykłym „cześć”, choć przecież go zauważył. W
wokaliście aż się zakotłowało z wściekłości.
- Mam coś do powiedzenia – powiedział chłodno,
starając się nie unosić głosu. Zabrzmiał tak poważnie, że wszyscy trzej
mężczyźni spojrzeli na niego z wyczekiwaniem. – Odchodzę z zespołu.
Tsukasa zbladł na twarzy i przez chwilę zamykał i
otwierał usta jakby chciał coś powiedzieć, lecz nie wiedział co.
- Czemu? – wykrztusił w końcu z siebie.
- Myślałem o tym już od pewnego czasu. Śpiewanie już
mnie nie satysfakcjonuje, nie chcę robić tego do końca życia – stwierdził
Yoshida, wzruszając ramionami. Z niejaką satysfakcją stwierdził, że Zero
również wyglądał na trochę przejętego. – Chcę zająć się projektowaniem. Wiem,
że jesteście w stanie znaleźć kogoś na moje miejsce. Ba, możecie nawet założyć
nowy zespół, tylko ja już nie będę jego członkiem. Koncert za tydzień będzie
moim ostatnim.
- Jesteśmy przecież u szczytu sławy! Poświęciłem dla
tego momentu wszystko! – wykrzyknął perkusista łamiącym się głosem.
- I właśnie dlatego powinienem odejść w tym momencie.
Choć Karyu się do tego nie przyznał Tsukasie, pamiętał
jak Hizumi kiedyś o tym wspomniał, tylko mówił o tym w formie bardzo dalekiej
przyszłości. Najwyraźniej Zero musiał przyspieszyć decyzję wokalisty.
Tsukasa był wkurwiony. Do końca próby nie odezwał się
do Hiroshiego słowem i zniknął zaraz po niej. Hizumi nie mógł powiedzieć, że
nie było mu przykro, jednak rozumiał perkusistę i poniekąd czuł się tak, jakby
go zawiódł na całej linii. Z drugiej strony nigdy z nikim nie podpisywał
kontraktu zabraniającego korzystania z życia i samostanowienia o sobie, więc
Tsukasa musiał się z tym pogodzić.
- Nie martw się, przejdzie mu – próbował
pocieszyć Hizumiego Matsumura, pakując swoje manatki. – Kiedyś pogodzi się z
twoją decyzją.
Ta, Hizumi już to widział, jak czterdzieści lat późnej
jest poważnym starszym mężczyzną, spotyka przypadkiem Kenjiego na ulicy, a ten
nie odpowiada mu na powitanie, bo odszedł z zespołu! Tak właśnie Hiroshi
definiował słowo „kiedyś”.
- Możemy porozmawiać? – Zero pierwszy raz odezwał się
do wokalisty w ciągu tego dnia. – Na osobności?
Hizu poczuł się niezręcznie, ale nie chciał na dobre
skreślać basisty ze swojego życia, mimo wielkiej wściekłości, dlatego skinął
głową na Karyu, który stał gotowy do jakiejkolwiek reakcji.
- To ja pójdę.. gdzieś.. tak, mam coś do załatwienia.
Zaraz wracam – wydukał gitarzysta i poszedł w znanym sobie kierunku,
zostawiając dwóch członków zespołu samych w sali.
- Myślałem, że nie jesteś takim tchórzem, Yoshida.
Jeśli Hizumi myślał, że Zero spróbuje go zatrzymać,
czy chociaż przeprosić, wiedział już, jak bardzo się w tej kwestii mylił. W tej
chwili nie miał do czynienia z przyjacielem, a z zimnym draniem, którego nie
obchodziła taka osoba, jak Hiroshi Yoshida.
- Nie zrozum mnie źle, nie chcę cię w tym zespole –
powiedział Michi, przeciągając specjalnie sylaby – ale wydaje mi się, że nie
pomyślałeś o Karyu ani o Tsukasie, podejmując tę decyzję.
- Nie schlebiaj sobie – odwarknął Hizumi. – Nie przez
ciebie odchodzę z zespołu. A co do reszty, Tsukasa sobie poradzi. Jest dużym
chłopcem, a duzi chłopcy potrafią się sobą zająć – uśmiechnął się w tym miejscu
wrednie – a w szczególności innymi. Pamiętaj, „raz w dupę to nie gej” (od aut.
nie wiem, skąd się wziął ten tekst, ale istnieje xD).
Zero skrzywił się z obrzydzeniem, ale nie skomentował
tej jawnej prowokacji. Gdyby wdał się z Hiroshim w słowne potyczki, nie
wygrałby tego. Hizumi był mistrzem obrażania, podtekstów i dwuznaczności, zaś
bronią Zero była złośliwość, sarkazm i ironia, dlatego stanowili dla siebie
godnych przeciwników.
- Nie zmienisz zdania – stwierdził w końcu basista,
spuszczając trochę z tonu. – Ty już naprawdę nie chcesz śpiewać.
- Nie chcę – przyznał otwarcie Hizumi. – Ktoś mi
kiedyś powiedział, że lubi mój głos. Teraz ta osoba nie jest już nic warta.
Tym, o kim mówił Hiroshi, był Zero. To on przekonał
Hiroshiego do porzucenia swojego nierealnego marzenia o zostaniu perkusistą i profesjonalnym
skupieniu się na śpiewie (tak po prawdzie, to było bardziej bezpieczne, gdyż
Hizumi posiadał zerową koordynację ruchową).
Jeszcze przez chwilę wydawało się, że Zero chce coś
powiedzieć, może nawet przeprosić. Przecież był dorosłym człowiekiem i
wiedział, że Yoshida jest dobrym przyjacielem i drugiego takiego nie znajdzie,
ale duma i skrywana homofobia na to nie pozwalały.
- Tutaj wszystko się kończy – Hizumi wiedział, kiedy
należy zakończyć znajomość i robił to w tym momencie. – Pozdrów ode mnie Mitsuo
i powiedz, że przykro mi, ale nie mogę go zabrać na ryby.
Dziwnym trafem, choć to Michi spędzał z synem więcej
czasu, ten zżył się bardziej z Yoshidą. To wokalista zabierał go na imprezy,
urodziny, do kina. To właśnie Hizumi wpoił mu szacunek do wszelkich istot
żywych, a nie gardzenie nimi, do czego często posuwał się Zero. Nawet ojciec
potrafił sobie wyobrazić, jak może zareagować jego dziecko, gdy odetnie się je
od ulubionej osoby i chociaż za nic w świecie by się do tego nie przyznał, był
o Hizumiego cholernie zazdrosny za zbudowanie z Mitsuo mocnej więzi.
To był koniec. Tak przynajmniej myślał Hizumi,
kierując kroki do samochodu, w którym czekał na niego Karyu. Może tak właśnie
miało być. Może powinien zapomnieć o wszystkim i zacząć układać swoje życie od
nowa. Zero. Yoshida wiedział, że przez długi czas, a może nawet do końca
życia, nie zapomni o tym narwańcu, który był mu bliski. Nie pozwoli jednak,
żeby Shimizu Michi stał mu na drodze do szczęśliwego życia.
- Nee, Hizu, powiedz mi jedno – Karyu wyciągnął przed
siebie rękę i spojrzał przez palce na budynek. – Czy to naprawdę oznacza koniec
dla nasz wszystkich? Nie chcę tak o tym myśleć.
- Więc nie myśl – Hizumi potargał mu włosy. – Pomyśl o
tym jak o czymś nowym. Możliwości w życiu jest wiele, wykorzystaj je.
- Kiedyś dostałem propozycję od Kirito, żeby grać w
jego zespole – przyznał Matsumura. – Nie sądziłem wtedy, że coś się zmieni. I
szczerze, nigdy nie myślałem, żeby grać z kimś innym, niż z wami. Moje
kompozycje i twój głos, tak powinno być, ale szanuję twoją decyzję.
- Zadzwoń jutro do Kirito – Hizumi zapalił papierosa.
Teraz, kiedy miał już nie śpiewać, nie musiał martwić się o swoje gardło.
- Zrobię tak.
[półtora roku później]
- Hej, Hizu, jutro wychodzi nasza nowa płyta!
Hiroshi niemal odskoczył od słuchawki. Gdy Karyu
nadmiernie się czymś ekscytował, podnosił głos, a wrażliwy słuch Yoshidy nie
wytrzymywał.
- To świetnie – nawet nie starał się zamaskować
poirytowania w swoim głosie. W ciągu zeszłego tygodnia słyszał to z milion
razy. Nie mógł powiedzieć, że nie był choć trochę zazdrosny, bowiem gitarzysta
ekscytował się tak samo płytami D’espairsRay, a Hizumi chciał, żeby ten zespół
był dla każdego z nich ważny, choćby we wspomnieniach.
Karyu wiodło się naprawdę dobrze. Może Hizumi nie przyznał
tego na głos, ale cieszył się, że Matsumura trafił pod skrzydła Kirito. Od
reszty nie miał żadnych informacji. Wiedział, że Tsukasa z Zero założyli nowy
zespół i nawet słyszał ze dwie piosenki, ale gardził ich wokalistą. Nie
potrafił zrozumieć, czemu wybrali kogoś takiego, kto nawet nie potrafił
poprawnie wyciągnąć górnego C! Siedział jednak cicho i nie mieszał się w sprawy
innych, teraz był skupiony tylko i wyłącznie na projektowaniu, które szło mu
coraz lepiej.
- Kenji dzwonił do mnie wczoraj – Matsumura zmienił
nagle temat. – Myślę, że w końcu mu przeszło.
Od kiedy Hiroshi oznajmił swoją decyzję, Tsukasa nie
mógł się z nią pogodzić. Czuł się zdradzony i wściekły, dlatego przestał się
odzywać do Yoshidy, chociaż ten próbował przepraszać go wielokrotnie.
- I co w związku z tym? – spytał Hizumi. – Nie bardzo
rozumiem, czy ta informacja ma ze mną coś wspólnego.
- Hiroshi…
Hiroshi miał swoją dumę. Po pół roku dał sobie spokój
z przepraszaniem Tsukasy i doszedł do wniosku, że jeśli ktoś nie chce utrzymywać
z nim kontaktu, nie będzie się narzucać. Karyu prosił go, żeby nie robił
głupstw, ale Yoshida tego nie rozumiał. Dla niego było łatwym zerwanie kontaktu
z osobą, którą znał długi okres czasu. Nie był aż tak przywiązany do ludzi,
nawet tych, których kochał.
- Życzę mu szczęścia z takim wokalistą – zaśmiał się
ponuro. – Gdzie go znaleźli? Takie beztalencie dostało się do świata muzyki i
myśli, że jest bogiem.
- Hiroshi, proszę cię.
- Dobra, nieważne – Hizumi poczuł dziwną irytację. –
Muszę kończyć, porozmawiamy innym razem.
Lubił Karyu, lecz nienawidził, gdy ktoś mówił mu, co
ma robić. Skoro ktoś nie potrafił mu wybaczyć, że zajął się własnym życiem,
Hiroshi nie miał zamiaru czekać na tą osobę z otwartymi ramionami, aż łaskawie
raczy zauważyć, jak głupie jest jej zachowanie. Pod tym właśnie względem
brakowało mu Zero. Basiście nie trzeba było powtarzać, przynajmniej w
większości przypadków, tego samego po parę razy.
- Chwila! Jeszcze ostania rzecz – Matsumura
powstrzymał Yoshidę przed odłożeniem słuchawki. – Jeśli będziesz wiedział,
gdzie jest Mitsuo, zadzwoń z tym do mnie.
- Och, czyżby Michi przestał mieć swojego syna pod
kontrolą? Jakże mi przykro – sarknął Hizumi. – Na pewno dam znać, gdy go
zobaczę.
- Zero odchodzi od zmysłów… Po pierwszym roku studiów
dziecko zapadło mu się pod ziemię, jakbyś się czuł na jego miejscu?
Na twarzy Hiroshiego zagościł wredny uśmiech, gdy
kończył rozmowę, nie dając Matsumurze żadnej odpowiedzi. Takie rzeczy nie były
już na jego głowie i miał zamiar dobrze wykorzystać resztę swojego życia. Na co
oni liczyli? Że Mitsuo zapuka do jego drzwi? Bez przesady, miał dobre relacje z
chłopakiem, ale na pewno nie byłby pierwszą osobą, do której by przyszedł.
…prawda?
Odpowiedź sama przyszła do drzwi, gdy Hizumi
postanowił zrobić odskocznię od kawy i pójść zrobić sobie herbatę. Zadzwonił
dzwonek i pozbawiony negatywnych uczuć Yoshida, poszedł zobaczyć kogo
przyniosły do niego nogi.
- Mitsuo - szczęka mężczyzny prawie spotkała się
z ziemią.
Chłopak był skórą ściągniętą z Zero. Podobny wzrost,
budowa ciała, oczy, usta, nawet głos o barwie zbliżonej do Michiego. Tak jak
ojciec, Mitsuo wiedział, że wygląda dobrze i chętnie to wykorzystywał do
własnych celów, lecz dzięki staraniom Yoshidy, nie wyrósł na zadufanego w sobie
dupka.
- Wybacz, nie miałem się gdzie podziać – chłopak
uśmiechnął się niemrawo – a nie mogę ciągle siedzieć u znajomych.
Hiroshi wpuścił go do środka, lecz nie mógł oswoić się
z sytuacją. Czemu musiał być mieszany w sprawę, która dotyczyła Zero?
Oznaczałoby to, że prędzej czy później, musiałby się z nim spotkać.
- Skąd wiedziałeś, gdzie mieszkam? – spytał Yoshida,
częstując gościa herbatą.
- Matsumura-san kiedyś mi powiedział.
No tak, Karyu, ta wielka studnia głupoty.
- Twój ojciec mnie zabije – Hiroshi przeczesał włosy.
– A już naprawdę nie chciałem mieć z nim nic wspólnego.
- Właśnie dlatego uciekłem – Mitsuo spojrzał w bok, a
Hizumiemu rzucił się w oczy mały tatuaż ze smokiem na szyi. Miał go już, gdy
widzieli się ostatni raz? – Od kiedy się pokłóciliście, zmienił się na gorsze –
odwrócił głowę i jego wzrok spotkał się ze wzrokiem Yoshidy. – Naprawdę nie mam
nic przeciwko twojej orientacji. Jesteś ważną częścią mojej rodziny i nie
jestem w stanie wybaczyć ojcu, jak cię potraktował.
Minęło tak niewiele czasu, a Hizumi zdążył zapomnieć,
jak rzeczową i bezpośrednią osobą był młody Shimizu. Nie owijał w bawełnę, nie
bawił się w insynuacje.
- Nie masz się czym martwić, nie dotyczy to ciebie.
Może Michi jest uparty, lecz nie znaczy to, że nie martwi się o ciebie i nie
zależy mu na tobie.
- Ale cię odrzucił! Kochałeś go, a on cię wydymał! –
Mitsuo podniósł głos i trzasnął ręką w stół.
- Uważaj na słownictwo – głos Hizumiego stał się
zimny, a twarz zastygła w grymasie zobojętnienia. – Przeżyję bez niego, a to
oznacza dla mnie koniec tematu – spojrzał na zegarek. – Dziś jest już późno,
możesz u mnie zostać, ale jutro rano wracasz do domu. Osobiście cię odwiozę.
Mitsuo wyglądał, jakby chciał się dalej kłócić, ale
był cicho. Hizumi nie rozumiał tego wybuchu złości, lecz poniekąd był
wdzięczny, że ktoś się o niego martwił. Po prawdzie, tęsknił za Mitsuo, którego
praktycznie wychował sam. Wstał od stołu i okrążył go, by usiąść obok chłopaka.
- Dziękuję – Hizumi obdarował Shimizu uśmiechem. –
Wiesz, że dużo dla mnie znaczysz, jednak nie chciałem wchodzić z twoim ojcem na
stopę wojenną.
Wysłał chłopaka do swojej sypialni, a sam przygotował
sobie koc i surogat poduszki w postaci zwiniętej bluzy. Nie miał zamiaru
pozwolić mu spać na niewygodnej kanapie, która nie była już pierwszej
świeżości.
- Wiesz, czemu tata nigdy się nie ożenił? – Mitsuo
rzucił na dobranoc retoryczne pytanie. – Bo twierdził, że ty w zupełności
wystarczysz i żadna inna kobieta nie potrafi zająć się mną tak dobrze, jak ty.
Ciągle nosi w portfelu zdjęcie starego zespołu… i twoje osobno. Nie wiem, czemu
cię tak potraktował, ale wiem, że na pewno nie byłeś mu obojętny.
Hizumi nie wiedział, co odpowiedzieć. Mitsuo prawie
nigdy nie kłamał, dlatego nie było podstaw, żeby mu nie wierzyć i choć Yoshida
chciał siebie desperacko przekonać, w jego sercu zatliła się mała nadzieja, a
może raczej pytanie „Czemu?”.
- Dobranoc.
Wychodząc z sypialni, Hizumi zamknął za sobą drzwi.
Wyszedł na przestronny balkon i usiadł na krześle, wyciągając przed siebie
wygodnie nogi. W ręce trzymał swój telefon, lecz nie bardzo wiedział, co chce z
nim zrobić. Przemknęło mu przez myśl, żeby zadzwonić do Karyu i wypytać, ale
zabrzmiało to głupio, nawet w wyobraźni.
- Czego chcesz, Hizu?
I stało się. Nie wierzył, że to zrobił, ale zadzwonił
do Zero, choć prawdopodobnie widziałby go jutro. Był jednak zbyt ciekaw rzeczy,
o których powiedział mu Mitsuo.
- Zgadnij, co mam twojego w domu. Mała podpowiedź –
twoja wierna kopia.
Po drugiej stronie zabrzmiała cisza, a Hiroshi oczyma
wyobraźni widział, jak na twarzy Michiego widnieje ulga.
- Jutro go odbiorę – głos Zero był inny, jakiś
przygaszony.
- Nie kłopocz się. Obiecałem mu, że odwiozę go do domu
– Hizumi zadarł głowę i spojrzał w zachmurzone niebo, na którym nie było ani
jednej gwiazdy. – Usłyszałem też od niego coś bardzo interesującego.
- Nie wiem, czy chcę wiedzieć.
- Och, ależ chcesz – Yoshida niemal nie posiadał się z
radości, mogąc pomęczyć psychicznie Shimizu. – Choćby chciałbyś się dowiedzieć
o tym, że coś do mnie czujesz, a zdjęcie w portfelu nie pozwala ci o mnie
zapomnieć. I chcesz się dowiedzieć też o tym, że byłem dla ciebie świetnym
zastępstwem żony.
- Yoshida, do diabła – Zero najwyraźniej nie podzielał
entuzjazmu mężczyzny. – Nie wiem, co słyszałeś, ale niech nie przychodzą ci
takie pierdoły do pustego łba.
- Tyle że już mam pewność co do swojej racji. Dlatego,
Michi, powiesz mi wszystko.
Z Hizumim nie dało się kłócić. Nie dało się też wybić
z głowy różnych pomysłów, gdy na nie wpadał. A gdy był w stanie zaciekawienia,
nigdy nie odpuszczał. Przenigdy.
- Nawet nie wiem, co mam ci powiedzieć – prychnął
Zero. Żałował w tym momencie, że Mitsuo miał niezawodny talent do wtykania nosa
w nie swoje sprawy. Na pewno nie odziedziczył tego po nim, więc pewnie po
swojej matce. – Nie mam nic na swoje usprawiedliwienie, czy może chcesz, żebym
zmyślał?
- Dobrze wiedzieć, że po tak długim czasie wciąż
jesteś w formie – odparł pozornie radośnie Hizumi. – Wiesz, że jeśli mi nie
powiesz, jutro będzie ostatni raz, kiedy będziesz mnie widział. Nie chcę mieć
do czynienia z kimś, kto nie potrafi być szczery ze swoimi uczuciami.
Hizumi nawet nie wiedział, że trafił w samo sedno, ale
Zero odczuł to boleśnie, przypominając sobie wszystkie złe rzeczy, jakie
powiedział przy jednym z ich ostatnich spotkań. Shimizu wiedział, że zaistniała
sytuacja była tylko i wyłącznie jego winą, ale co miał powiedzieć? Że przypadkiem
Karyu, będąc pod wpływem chwili i alkoholu, sypnął o orientacji Hizumiego
jakieś dwa lata przed wyznaniem Hiroshiego? Że Tsukasa sam chciał być z Hizu i
Zero po prostu spanikował? Nie chciał być znienawidzony przez Ootę, ani tym
bardziej przez Yoshidę, co skończyło się oczywistą katastrofą i niewyjaśnioną
reakcją ze strony Shimizu, bo kto nazywa swojego najlepszego przyjaciela
pedałem i każe mu wypierdzielać ze swojego domu? Nie, basista stanowczo nie miał nic na swoje
usprawiedliwienie. Spieprzył sytuację na całej linii i to tak literacko, że
zespół się rozpadł. Wiedział, że Yoshidzie należy się prawda, ale ta nie
chciała przejść mu przez gardło. Cokolwiek by powiedział, na pewno nie
byłoby to dostatecznym powodem zachowania Zero.
- Dlatego będzie to ostatni raz.
Tak, Zero wolał nadal uciekać przed konsekwencjami niż
wyjść im naprzeciw.
- To musi być naprawdę coś poważnego, skoro nie chcesz
zdradzić sekretu, dla którego postanowiłeś grać homofoba – Hizumi nadal nie odpuszczał.
- Na razie, Hiroshi.
- Żegnaj, Zero – odparł Yoshida, gdy Zero się
rozłączył. – Dlaczego jesteś takim kretynem?
Wstał z krzesła i
przeciągnął się, ziewając przy tym szeroko. Jeśli miał odwieźć jutro Mitsuo, musiał
położyć się spać. Szkoda, że to był ostatni pretekst do zobaczenia basisty…
Jednak nie zamierzał dać się złamać. Nigdy więcej.
Z takim właśnie nastawieniem
Hizumi poszedł pod prysznic, szorując całe ciało z takim zapałem, jakby miał
przed sobą podłogę uwaloną toną zaschniętego błota. W pewnym momencie gąbka
spadła mu do brodzika i biedny Hiroshi uderzył z całej siły plecami o kran, gdy
chciał ją podnieść.
- Aua – jęknął, lądując tyłkiem w
brodziku i rozmasowując sobie obolałe miejsce.
Chyba dzisiaj naprawdę był dzień
tych złych i bardziej niemiłych niespodzianek.
A jeszcze większą niespodzianką był
chyba dla Hizumiego widok Zero o dziewiątej rano pod swoimi drzwiami. Yoshida
przez pół minuty najpierw patrzył na niego z otępieniem na twarzy, żeby potem
dotarło do ospałego mózgu, że to wcale nie jest sen.
- Masz zamiar mnie wpuścić, czy
chcesz kontemplować to, co właśnie widzisz przez cały dzień?
I były wokalista musiał się
odsunąć, choć z niechęcią, żeby wpuścić nieproszonego gościa do środka.
- Wiem, że tobie jest ciężko
zrozumieć innych ludzi, ale jeśli oni mówią, że coś zrobią, to tak będzie –
prychnął zły Hizumi. Nie zdążył się nawet ogolić i ubrać w coś bardziej
ludzkiego niż bokserki z napisem „I’m Batman”. – Mitsuo jeszcze śpi.
Widząc po półtorej roku Zero na
żywo, Hizumi uświadomił sobie, że lubił towarzystwo basisty bardziej, niż to
sobie wmawiał, oraz że Michi ciągle wygląda świetnie. Nie umknęło też uwadze
Yoshidy spięcie, jakim wykazywał się jego gość, i sztuczność jego uśmiechu.
Zero zachowywał się dziwnie i ukrywał to dość nieudolnie.
- Niech zgadnę, nie mogłeś spać
całą noc i myślałeś nad naszą rozmową, po czym stwierdziłeś, że jednak chcesz
mi wszystko powiedzieć i zabranie Mitsuo jest świetną przykrywką? – Hizumi z
radością patrzył, jak Michi zmaga się sam ze sobą, żeby nie powiedzieć czegoś
niemiłego.
- Słuchaj, Hizu – zaczął miło Zero,
choć korciło go, żeby kazać mu spierdalać – czy naprawdę myślisz, że mamy jakąś
szansę?
Hizumi zamrugał parę razy ze
zdziwieniem, próbując zrozumieć, czy Zero proponuje mu związek, czy próbuje go
łagodnie odtrącić, choć na to było trochę za późno.
- To zależy tylko od nas.
- Byłbyś w stanie mnie
zaakceptować? – Shimizu nadal wypytywał Hizumiego. – Pomimo wszystkiego, co ci
zrobiłem?
Po chwili zastanowienia Hiroshi
skinął głową, zadziwiając przy tym Michiego. Doprawdy, była to naprawdę dziwna
miłość.
- Jeśli chcesz, nie będę już
więcej pytać, co się zdarzyło parę lat temu – Yoshida podszedł do Zero i
odgarnął z jego czoła brązowe włosy, które były krótsze niż zwykle – jednak będziesz
wynagradzać mi to przez resztę życia.
Zero zdziwił się nastawieniem
mężczyzny. Szczerze powiedziawszy, myślał raczej, że zostanie zwyzywany,
zmieszany z błotem i wyrzucony na ulicę. Może jednak Hizumiemu naprawdę na nim
zależało? Naprawdę nie wiedział, co ma na to odpowiedzieć, ale sprawa
rozwiązała się w momencie, gdy Yoshida postanowił wziąć sprawy w swoje ręce i
pocałować Shimizu.
W takiej sytuacji zastał ich
Mitsuo, wychodząc z sypialni z zamiarem odwiedzenia toalety.
- Och, doprawdy – fuknął. – Długo
wam to zajęło.
Hizumi odwrócił się, nie
wypuszczając Michiego z objęć, i rzucił mu zabójcze spojrzenie.
- Widzę, że Batman znalazł
swojego Robina – dodał złośliwie chłopak.
-Diabelskie nasienie – mruknął Hizumi.
- Nie, ojca.
Z Zero wydał się niekontrolowany
chichot, a Mitsuo uśmiechnął się szeroko. W końcu byli do siebie podobni i obu
im zależało na Hizumim… choć w innym kontekście.
Och, mój ukochany paring! ♥ No i w końcu do nas wróciłaś, za co też daję ci wielkie ♥
OdpowiedzUsuńUwielbiam twoje opowiadania za to, że są inne niż reszta - nie są takie prozaiczne, oparte na miłości, która rozpoczyna się od sześciosekundowego spojrzenia; pojawiają się tam głębsze uczucia, które rozciągają się w czasie, potrafią przebić nawet najgorszą odrazę i obrazę... Och, szkoda że takich scenariuszy życie nie pisze tak często jak ty ;_;
Ten shot miał dość głębokie przekazanie (o ile możemy rozmawiać o głębi tekstu w gatunku fanficków...), choć przyznam szczerze, że lepiej czytałoby się to jako serię, bo w obecnym podaniu zostało to trochę okrojone, a przynajmniej ja odczuwam w pewnych momentach niedosyt. Niemniej bardzo mi się podobało - przede wszystkim upodobałam sobie postać Hizu, którego samego w sobie uwielbiam, a ponad to jego czuło-wredne usposobienie, którym cechuje się w tym opowiadaniu oraz jego bokserki "I'm Batman", które wymiatają C: Michi oczywiście też był jak najbardziej w porządku, ale do jego postaci przedstawionej jako skończonego, zagubionego skurwysyna już się przyzwyczaiłam... głównie dlatego, że sama zawsze też go tak kreowałam xD Cóż, co zrobić, że on ma zawsze taki dwuznaczny uśmiech? Pewnie skrywa za nim wiele podobnych nieprzyjemności... xp
Hizumi-Batman, Zero-diabeł (który płodzi w wolnych chwilach swoje kopie) - to po prostu nie mogło się nie udać :D
Takich tekstów to ja bym mogła czytać więcej~! Twój styl pisania jest dużo bardziej... "dorosły", że tak to nazwę, niż większości autorek blogów o tematyce yaoi (na co ma także wpływ ich wiek), przez co naprawdę ten tekst był dla mnie miłą odskocznią od... mniej dopracowanych tworów, że tak to ładnie nazwę ^^'' Co prawda widziałam tu parę drobnych błędów, ale to jakaś literówka czy coś, nic strasznego, więc nawet nie zwróciłam na to szczególnej uwagi :)
~Kita-pon
Wybacz nieskładność mojego komentarza, ale ledwo żyję i już mi się w oczach dwoi i troi, więc trochę ciężko skleić mi coś składnego ^^''
Usuń~Kita-pon
Cuuuuuuuudooooooowneeeeeeeeeeeee! Ty już wiesz, bo ci mówiłam, że takie jest :D Ale zakończenie dałaś lepsze niż ja ci wymyśliłam :P
OdpowiedzUsuńOkay, ty piszesz o nich najlepsze opowiadania!!!
OdpowiedzUsuń//Yūko-san
Witam,
OdpowiedzUsuńbardzo mi się podobało. Takie przyjemne, do poczytania:). Kopia tatusia charakterek na chyba po Zero:).
Pozdrawiam
RenaX
Super opowiadanie ❤ I ten paring ❤❤❤❤ Zero x Hizumi jest najlepsze ;3
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i życze weny~
Wspaniały paring, świetne opowiadanie, choć fakt, jako kilkuczęściowe prezentowałoby się lepiej, ale nie narzekam xD charakter Zero, ach, wszędzie go przedstawiają jako takiego chłodnego sukinsyna i to jest piękne <3 weny Aoi, weny~! :3
OdpowiedzUsuńdodaj do zaznaczania słodkie opowiadanie jest słodkie i sympatyczne jeśli będziesz dodawać więcej takich opowiadań to brak zamówionych paringów nie będzie komukolwiek przeszkadzał
OdpowiedzUsuńNaprawdę nigdy nie zrozumiem tego waszego wielkiego hejtu na Rickiego... Zrobił wam coś, że aż tak go nienawidzicie?
OdpowiedzUsuń