Wracam. Przepraszam, że tak długo, ale sesja i trzeba było się uczyć. Jeśli ktoś tu zagląda to niech wie, że trzecia część Runaway jest w połowie napisana. Jakieś konkretne prośby co do następnego opowiadania? Myślę, żeby zabrać się za zakończenie (bo została ostatnia część do napisania) Chodźmy w krzaki robić sobie dzieci. Nie wiem tylko, czy uda mi się wpasować w ten komediowy nastrój..
Ostrzeżenia co do tego opowiadania zaktualizowane.
Hizumi nigdy nie spodziewał się,
że wszystko potoczy się w ten sposób, a tym bardziej nie spodziewał się takiej
agresji ze strony Tsukasy. Uważał go za przyjaciela, za osobę dla siebie ważną,
nawet jeśli nie chciał już z nim być. Ale to już była przeszłość, został
zdradzony i upokorzony. Czemu Kenji zrobił coś takiego? Czemu go uderzył? Im
dłużej Hiroshi o tym myślał, tym bardziej się wkurwiał. Nie chciał zachowywać
się nieprofesjonalnie i przyłożyć Tsukasie przy pierwszym spotkaniu po kłótni,
więc postanowił zrobić sobie wolne przynajmniej na tydzień, dlatego siedział
już drugi dzień w pustym mieszkaniu żywiąc się jedynie tym, co znalazł w
szafkach, bo lodówka już od jakiegoś czasu świeciła pustkami. Oczywiście nie
był tak bezmyślny i zadzwonił do Karyu, a on o nic nie pytał. Nie musiał. Z
Zero nie miał takiej nici porozumienia. Shimizu zawsze musiał mieć własne
zdanie, sprzeczać się o każdą drobnostkę i specjalnie wkurzać ludzi, choćby się
nawet z nimi zgadzał.
Właśnie, Zero.
Hiroshi miał dziwne uczucie, że w
jakiś pokręcony sposób Michi jest zamieszany w tę sytuację z Tsukasą, ale
trochę bał się pytać. Źle było zapuszczać się w ciemne zaułki umysłu Zero,
kiedy było się w małej rozsypce, jak Hiroshi w tym momencie.
A może za bardzo kombinował? Może
Kenji zmienił się sam z siebie, a Yoshida tego nie zauważył?
Ktoś zapukał do drzwi, a Hizumi
łaskawie krzyknął:
- Otwarte!
Nie chciało mu się wstawać od telewizora
tym bardziej, że między brzuchem a udami ulokował miskę z chipsami. Wiedział,
że Kenji na razie nie wróci, bo Karyu pomagał mu wczoraj w sprzątaniu
mieszkania perkusisty i nie sądził, że perkusista jest takim idiotą, żeby
nawinąć się w tym momencie pod rękę Yoshidy. I chociaż Hizumi wiedział, że
Karyu prawdopodobnie w tym momencie gardzi samym faktem istnienia Kenjiego ze
względu choćby na sam fakt przyjaźni z Yoshidą, wokalista rozumiał również, że
Matsumura nie chce z tego powodu stracić drugiego przyjaciela, jakim był Oota.
- Ładnie witasz swoich gości - ciarki
niepokoju przeszły po plecach wokalisty, gdy spojrzał w stronę drzwi na
spowitego od góry do dołu w czerń Michiego, który skrzyżował ręce na piersiach
i oparł się bokiem o framugę. – Ładne limo – dodał, uśmiechając się w sposób
niezmiernie niepokojący.
- Spierdalaj – warknął
nieprzyjemnie Hizumi, jednocześnie odgarniając koc z kanapy, o którą opierał
się plecami siedząc na podłodze, i gestem zapraszając Zero do środka.
Basista zostawił buty w holu,
ściągnął kurtkę i odwiesił ją na wieszak, by potem podejść do Yoshidy i zająć
miejsce koło niego na dywanie, za nic mając zwolnione miejsce. Hizumi nie
wiedział, po co przyszedł Zero. Rzadko kiedy odwiedzał go sam z siebie bez
powodu, więc Yoshida zaczął się zastanawiać, czy przypadkiem Karyu nie maczał w
tym palców.
- Wiesz, co się stało – stwierdził
wokalista.
- Wiem – potwierdził Michi bez
chwili wahania. – Tsukasa sam nie omieszkał mnie o tym poinformować i poprosił,
bym sprawdził co u ciebie.
Słysząc to, Hizumi miał ochotę
roześmiać się na cały głos. Kenji już miał swoje pięć minut i teraz było już
trochę za późno na zamartwianie się. Yoshida chciał zadzwonić i powiedzieć o
tym perkusiście, ale od razu zrezygnował widząc, jak daleko leży jego telefon.
I czemu akurat musiał przysłać tu Zero?
- Czy ma jakieś problemy? – zamiast
tego Hiroshi spróbował wybadać delikatnie teren. Dziwnie mu było pytać wprost,
czy Zero przypadkiem nie wpierdzielił się z butami w cudze życie.
- Zależy o które pytasz – padła
enigmatyczna odpowiedź.
Hamując powoli rosnącą
wściekłość, Yoshida odetchnął głęboko, próbując dojść ze sobą do wewnętrznego
ładu. Nie miał tak wielkich pokładów cierpliwości, a nie chciał rozpętać
awantury z kolejnym członkiem zespołu, którego w gruncie rzeczy lubił, nieważne
jakim wrednym człowiekiem potrafił być.
Hizumi odłożył na bok miskę, strzepnął
z brązowej koszulki i jeansów okruszki po niezdrowej żywności.
- Chcesz coś do picia? – spytał,
nie zagłębiając się bardziej w te tereny i sięgając dla siebie butelkę wody
stojącą na stole obok.
- Hizu, przepraszam – rzekł nagle
Zero, patrząc na przyjaciela poważnym wzrokiem.
Zakrętka wypadła Yoshidzie z
ręki, trochę wody wylało się na spodnie, lecz wokalista nie przejmował się tym
za bardzo, bowiem przeprosin od Michiego nie słyszało się tak często.
- Za co? – zdziwił się szczerze
Yoshida, sięgając po nakrętkę i przeklinając w tym momencie swoją niezgrabność.
– Przecież nic nie zrobiłeś – dodał jeszcze, specjalnie kładąc ledwo co
zauważalny nacisk na słowo „nic”.
- To prawda – Zero zmierzwił
włosy Hizumiemu, zjeżdżając potem ręką na policzek wokalisty i gładząc go
łagodnie kciukiem. – Tylko nikt nie zasługuje na takie traktowanie.
- Daj spokój – warknął wokalista,
czując się nieco zażenowany, odsuwając się od Michiego. – I tak niedługo
całkiem zniknie. Tsukasa ma całkiem mocny cios. Zresztą nigdy tego nie robił,
więc nie mam powodu, by nienawidzić go do końca życia, choć w tym momencie
bardzo bym tego chciał. Ucierpiała jedynie moja duma, którą muszę odchorować.
- Ja bym nigdy tego nie zrobił –
mruknął cicho Zero, ale Hiroshi udał, że tego nie słyszał. Nawet nie chciał się
nad tym zastanawiać.
Może jednak Michi miał jakieś
ludzkie odruchy i naprawdę przyszedł spędzić chwilę z Yoshidą, by ten nie czuł
się samotnie? Było to bardzo niepokojące, jednak też w jakiś sposób miłe.
Tsukasa nie znosił, gdy Hizumi tracił swój cenny czas na pierdoły, jak to
kiedyś określił, a Zero… Zero tego nie robił. Nie ograniczał. Hiroshi trzepnął
się mentalnie za myślenie o basiście w kategoriach potencjalnego chłopaka.
Owszem, Michi był przystojny, nawet bardzo, ale nie był materiałem na drugą
połówkę, a Hizumi nie był w tym momencie na tyle zdesperowany, żeby brać
kogokolwiek. Na chwilę obecną wolał być sam i załatwić własne sprawy do końca.
Tego dnia Hizumi po raz pierwszy
od długiego czasu zobaczył na twarzy przyjaciela łagodny uśmiech. Tego dnia
również poznał łagodniejszą stronę basisty.
- Idziesz jutro, prawda?
Żadnego cześć, dzień dobry czy
pocałuj mnie w pośladki. Tak wyglądały pierwsze słowa Karyu, gdy Hizumi
podniósł słuchawkę następnego dnia. Może bał się, że Yoshida się rozłączy, bo
gitarzysta ostatnio zatruwał mu życie pytaniami o to, czy się dobrze odżywia
lub czy nie czuje się samotnie i chociaż Yoshida wiedział, że Karyu nie ma na
myśli nic złego, chciał mu wytknąć, że powinien zająć się własnym życiem.
- Nie, mam zamiar umrzeć we
własnym domu. Nikt nie będzie o tym wiedział, aż smród zaniepokoi sąsiadów i
wezwą policję, a ta odkryje moje rozkładające się zwłoki, które już dawno stały
się magazynem nowych jaj much.
- Radosny jak zawsze – powiedział
Karyu z przekąsem i, chcąc nie chcąc, wyobrażając sobie opisany obrazek, przez
co żołądek podszedł mu do gardła.
- Gdybyś nie zadawał głupich
pytań, nie otrzymywałbyś idiotycznych odpowiedzi – mruknął Hizumi, wzruszając
ramionami, czego gitarzysta nie mógł widzieć. – Powiedziałem wcześniej
„tydzień”. Naprawdę sądzisz, że jestem tak nieodpowiedzialny, żeby z powodów
osobistych olać zespół?
Karyu westchnął ciężko,
przypominając sobie wszystkie chwile, gdy Hizumi mówił dokładnie to samo. To
nie tak, że nie ufał przyjacielowi, tylko…miał małą wiarę w jego chęci. Nie
miało to nic wspólnego z zaufaniem.
- Tak – odparł szczerze
Matsumura. – Pamiętasz, jak pies zdechł ci ze starości, a ty na pocieszenie
kupiłeś sobie chomika, którego nieopatrznie spuściłeś w toalecie (Nadal nie
wiem, jakim cudem.) i zamknąłeś się na dwa tygodnie w pokoju, odmawiając
wpuszczenia kogokolwiek? Nawet Tsukasy? Chyba, że uświadamiasz mi, że nasz
kochany perkusista stoi w rankingu niżej niż twoje zwierzęta domowe, by rozpaczać
po nim parę dni.
Hiroshi zmemłał w ustach
przekleństwo. Podświadomie wiedział, że Karyu ma rację twierdząc, że Yoshida
ciężko przeżywa pewne sprawy, ale poczuł, że jego męskie ego cierpi.
- Chcesz mi powiedzieć, że
powinienem po nim płakać miesiącami, jak jakaś laska z pierwszego lepszego
filmu z romansem w tle?
- Co? Cholera, Hizu! – jęknął
gitarzysta, zapadając się głębiej w fotelu w swoim mieszkaniu, o ile to było
możliwe. – Przecież wiesz, że nie to miałem na myśli.
- Nie, nie wiem – teraz Hizumi
niemal warczał ze wściekłości. Będąc w kuchni, wstawił z głośnym hukiem kubek
po rozpuszczalnej kawie do zlewu. Coś głośno zabuczało mu koło drugiego ucha,
więc obrócił szybko głowę, napotykając wyjątkowo dorodną muchę, która poleciała
w stronę okna i usiadła na nim, składając małe skrzydełka. Hizumi ściągnął
kapcia ze stopy, podszedł ostrożnie w stronę okna i rozkwasił muchę,
zostawiając na oknie spory krwawy ślad. – Zabiłem ją – oświadczył radośnie
Matsumurze.
- Co takiego? – spytał z paniką w
głosie Karyu, ale nie było mu dane poznać odpowiedź, bo Hizumi zdążył
zaobserwować przez okno coś ciekawego.
- Oddzwonię później – rzucił i
się rozłączył, zamykając klapkę telefonu komórkowego.
Chyba każdego w tym momencie
zaciekawiłby widok Tsukasy krążącego wokół własnego samochodu i rozmawiającego,
a raczej krzyczącego na kogoś po drugiej stronie słuchawki, co można było
wywnioskować z gwałtownych ruchów kończynami górnymi i nerwowego dreptania.
Hiroshi, nie chcąc być zauważonym, schował się za kwiatkiem stojącym na parapecie,
chyba jedynym żywym w tym mieszkaniu, i obserwował starszego mężczyznę.
Owszem, Hizumiego dziwił fakt, że
Tsukasa przyjechał akurat tu i akurat dzisiaj, ale jeszcze bardziej intrygowało
go z kim perkusista rozmawiał. Kenji rzadko kiedy uosabiał chodzące tornado.
Hiroshi szybkim krokiem poszedł zgarnąć klucze i założyć kurtkę na czarną
koszulkę na ramiączkach. Nie był może kompletnym narcyzem jak Karyu, ale przed
wyjściem zerknął w lustro, które wisiało na ścianie koło drzwi, i zmierzwił
sobie włosy, by nie leżały oklapnięte na głowie. Po głębszym zastanowieniu
założył jeszcze czarne okulary przeciwsłoneczne i kapelusz. Zadowolony z
efektu, wybiegł z domu i pognał po schodach na sam dół. Przez szybę umieszczoną
w drzwiach zobaczył, że Tsukasy jeszcze nigdzie nie wywiało, więc stał cicho i
obserwował. Po chwili perkusista stanął i zatrzasnął klapkę telefonu z wielką
złością, chowając urządzenie do kieszeni swoich spodni.
„Oj źle, Kenji. Będziesz
bezpłodny”, pomyślał Yoshida, wyobrażając sobie jednocześnie małą gromadkę
biegających klonów Ooty. „A może to i lepiej.”
Kenji nie ruszył się z miejsca.
Stał koło swojego samochodu na parkingu, patrząc w stronę przeciwną do
mieszkania Hizumiego. Wokalista wiele by dał, żeby wiedzieć, o co chodzi, ale
musiał być w tym momencie cierpliwy. Niecałe dwie minuty później Hiroshi
zobaczył na horyzoncie Zero, który szybkim krokiem kroczył w stronę perkusisty.
Kenji nie dał mu nawet paru sekund wytchnienia. Chwilę na niego pokrzyczał, a
potem złapał za ramię i pociągnął za sobą. Hizumi zmarszczył brwi. O co mogło
tu chodzić?
Upewniwszy się, że go nie
zauważą, Yoshida wyszedł z klatki schodowej i pognał za nimi, poprawiając
zsuwające się okulary z nosa i trzymając kapelusz na głowie. Parę miesięcy temu
pewnie poczułby się podle, szpiegując swoich przyjaciół, lecz w tym momencie
niczego nie żałował.
Trzymał się za nimi w odległości
około 100 metrów, lawirując między tłumem ludzi. Kenji najwyraźniej przestał
się już opierać i szedł potulnie za basistą prowadzącym go przez coraz to
węższe i mniej zatłoczone uliczki. Hizumi, będąc zbyt zaabsorbowany otoczeniem,
nie zauważył, że zbliżył się do nich na niebezpieczną odległość, póki prawie
nie wpadł na plecy Zero. Odskoczył jak oparzony do tyłu i schował się szybko za
pojemnikiem na śmieci, ale dwójka mężczyzn nawet go nie zauważyła. Basista z
perkusistą dotarli do następnego zakrętu i przystanęli. Hizumi przysunął się
tak blisko, jak to było tylko możliwe, aż w końcu zaczęły docierać do niego
całe zdania.
- Nie spodziewałem się tego po
tobie, Oota. Tak nisko upaść w tak krótkim czasie…
- Nie wiem, o czym mówisz –
prychnął Kenji, wciskając ręce do kieszeni spodni.
- Myślę, że wiesz. Inaczej czemu
byś tu przychodził przez ostatnie dwa miesiące? – spytał Zero, wyciągając z
kieszeni paczkę papierosów.
I wtedy do Hiroshiego dotarło.
Znajdowali się przy wejściu do czerwonej dzielnicy…
- Skąd wiesz? – spytał Tsukasa,
zbyt zaskoczony faktem, żeby czemukolwiek zaprzeczyć.
- Dobrze wiesz – Zero włożył
papierosa do ust i podpalił zapalniczką z cichym kliknięciem – że mam
przyjaciół w różnych kręgach. Tak się składa, że jeden z nich jest właścicielem
baru, do którego tak uwielbiasz chodzić – basista dmuchnął dymem prosto w twarz
Kenjiego, który zakaszlał i machnął ręką, by odpędzić od siebie duszący dym.
„Baru?” Hizumi zmarszczył brwi.
Czemu on nic o tym nie wiedział?
- Wiesz, czemu cię tu
przyprowadziłem? – spytał Zero po chwili niezręcznej ciszy, a Tsukasa wzruszył
ramionami. – Spójrz tam i powiedz mi w twarz, że dla tej dziewczyny jesteś w stanie
porzucić Hiroshiego. Że striptizerka, która daje po godzinach pracy, jest dla
ciebie ważniejsza. Powiedz to, Oota – w głosie Shimizu, który niemal ociekał
jadem, została zawarta groźba i niejaka niechęć do starszego mężczyzny.
Hiroshi ze swojego miejsca
widział, jak Kenji zaciska ręce w pięści i patrzy nienawistnie na Zero. I
wszystko nagle zaczęło nabierać sensu. Tsukasa miał kogoś innego.
- Nie jest ważniejsza – Kenji
najwyraźniej przezwyciężył chęć przywalenia Michiemu w twarz. – Ale jest inna. Nie
wymaga nic ode mnie, nie oczekuje, że się dla niej zmienię.
- Nie możesz mieć ich oboje –
warknął Zero. – Zawsze miałem cię za idiotę, ale teraz ewoluowałeś na wyższy
poziom zaciemnienia umysłowego. Pamiętasz, co ci powiedziałem jakiś czas temu?
Jeśli nie jesteś w stanie zapewnić mu szczęścia, ja to zrobię – basista zbliżył
się do Tsukasy i złapał go za kołnierz kurtki – a mimo to parę dni później go
uderzyłeś. Jak nisko możesz jeszcze upaść?
W tym momencie okulary z twarzy
Hizumiego zsunęły się całkiem z jego nosa i spadły na ziemię z cichym
trzaskiem. Najwyraźniej nie było dość cicho, bo gdy Hiroshi schylił się, by je
podnieść, usłyszał zdziwiony głos Zero:
- Hizumi?
Cudownie, że kolejna część jeat prawie gotowa 😀 chcę już ją. Tsukasa ty debilu! Jesteś okropny dla Hizu. Zero bierz się za pocieszanie! 😀
OdpowiedzUsuńW sumie to zapomniałam o co chodzi w tym opowiadaniu, ale muszę przyznać, że mimo wszystko pewne fakty ogarnęłam. Końcówka najlepsza, sprawia, że czeka się na następny rozdział. W sumie tak myślałam, że Zero ma jakiś swój cel, że przyszedł do Hizumiego. Czekam na poznanie całej historii.
OdpowiedzUsuń