czwartek, 3 marca 2016

Runaway 2

Wracam. Przepraszam, że tak długo, ale sesja i trzeba było się uczyć. Jeśli ktoś tu zagląda to niech wie, że trzecia część Runaway jest w połowie napisana. Jakieś konkretne prośby co do następnego opowiadania? Myślę, żeby zabrać się za zakończenie (bo została ostatnia część do napisania) Chodźmy w krzaki robić sobie dzieci. Nie wiem tylko, czy uda mi się wpasować w ten komediowy nastrój.. 
Ostrzeżenia co do tego opowiadania zaktualizowane.


Hizumi nigdy nie spodziewał się, że wszystko potoczy się w ten sposób, a tym bardziej nie spodziewał się takiej agresji ze strony Tsukasy. Uważał go za przyjaciela, za osobę dla siebie ważną, nawet jeśli nie chciał już z nim być. Ale to już była przeszłość, został zdradzony i upokorzony. Czemu Kenji zrobił coś takiego? Czemu go uderzył? Im dłużej Hiroshi o tym myślał, tym bardziej się wkurwiał. Nie chciał zachowywać się nieprofesjonalnie i przyłożyć Tsukasie przy pierwszym spotkaniu po kłótni, więc postanowił zrobić sobie wolne przynajmniej na tydzień, dlatego siedział już drugi dzień w pustym mieszkaniu żywiąc się jedynie tym, co znalazł w szafkach, bo lodówka już od jakiegoś czasu świeciła pustkami. Oczywiście nie był tak bezmyślny i zadzwonił do Karyu, a on o nic nie pytał. Nie musiał. Z Zero nie miał takiej nici porozumienia. Shimizu zawsze musiał mieć własne zdanie, sprzeczać się o każdą drobnostkę i specjalnie wkurzać ludzi, choćby się nawet z nimi zgadzał.
Właśnie, Zero.
Hiroshi miał dziwne uczucie, że w jakiś pokręcony sposób Michi jest zamieszany w tę sytuację z Tsukasą, ale trochę bał się pytać. Źle było zapuszczać się w ciemne zaułki umysłu Zero, kiedy było się w małej rozsypce, jak Hiroshi w tym momencie.
A może za bardzo kombinował? Może Kenji zmienił się sam z siebie, a Yoshida tego nie zauważył?
Ktoś zapukał do drzwi, a Hizumi łaskawie krzyknął:
- Otwarte!
Nie chciało mu się wstawać od telewizora tym bardziej, że między brzuchem a udami ulokował miskę z chipsami. Wiedział, że Kenji na razie nie wróci, bo Karyu pomagał mu wczoraj w sprzątaniu mieszkania perkusisty i nie sądził, że perkusista jest takim idiotą, żeby nawinąć się w tym momencie pod rękę Yoshidy. I chociaż Hizumi wiedział, że Karyu prawdopodobnie w tym momencie gardzi samym faktem istnienia Kenjiego ze względu choćby na sam fakt przyjaźni z Yoshidą, wokalista rozumiał również, że Matsumura nie chce z tego powodu stracić drugiego przyjaciela, jakim był Oota.
- Ładnie witasz swoich gości - ciarki niepokoju przeszły po plecach wokalisty, gdy spojrzał w stronę drzwi na spowitego od góry do dołu w czerń Michiego, który skrzyżował ręce na piersiach i oparł się bokiem o framugę. – Ładne limo – dodał, uśmiechając się w sposób niezmiernie niepokojący.
- Spierdalaj – warknął nieprzyjemnie Hizumi, jednocześnie odgarniając koc z kanapy, o którą opierał się plecami siedząc na podłodze, i gestem zapraszając Zero do środka.
Basista zostawił buty w holu, ściągnął kurtkę i odwiesił ją na wieszak, by potem podejść do Yoshidy i zająć miejsce koło niego na dywanie, za nic mając zwolnione miejsce. Hizumi nie wiedział, po co przyszedł Zero. Rzadko kiedy odwiedzał go sam z siebie bez powodu, więc Yoshida zaczął się zastanawiać, czy przypadkiem Karyu nie maczał w tym palców.
- Wiesz, co się stało – stwierdził wokalista.
- Wiem – potwierdził Michi bez chwili wahania. – Tsukasa sam nie omieszkał mnie o tym poinformować i poprosił, bym sprawdził co u ciebie.
Słysząc to, Hizumi miał ochotę roześmiać się na cały głos. Kenji już miał swoje pięć minut i teraz było już trochę za późno na zamartwianie się. Yoshida chciał zadzwonić i powiedzieć o tym perkusiście, ale od razu zrezygnował widząc, jak daleko leży jego telefon. I czemu akurat musiał przysłać tu Zero?
- Czy ma jakieś problemy? – zamiast tego Hiroshi spróbował wybadać delikatnie teren. Dziwnie mu było pytać wprost, czy Zero przypadkiem nie wpierdzielił się z butami w cudze życie.
- Zależy o które pytasz – padła enigmatyczna odpowiedź.
Hamując powoli rosnącą wściekłość, Yoshida odetchnął głęboko, próbując dojść ze sobą do wewnętrznego ładu. Nie miał tak wielkich pokładów cierpliwości, a nie chciał rozpętać awantury z kolejnym członkiem zespołu, którego w gruncie rzeczy lubił, nieważne jakim wrednym człowiekiem potrafił być.
Hizumi odłożył na bok miskę, strzepnął z brązowej koszulki i jeansów okruszki po niezdrowej żywności.
- Chcesz coś do picia? – spytał, nie zagłębiając się bardziej w te tereny i sięgając dla siebie butelkę wody stojącą na stole obok.
- Hizu, przepraszam – rzekł nagle Zero, patrząc na przyjaciela poważnym wzrokiem.
Zakrętka wypadła Yoshidzie z ręki, trochę wody wylało się na spodnie, lecz wokalista nie przejmował się tym za bardzo, bowiem przeprosin od Michiego nie słyszało się tak często.
- Za co? – zdziwił się szczerze Yoshida, sięgając po nakrętkę i przeklinając w tym momencie swoją niezgrabność. – Przecież nic nie zrobiłeś – dodał jeszcze, specjalnie kładąc ledwo co zauważalny nacisk na słowo „nic”.
- To prawda – Zero zmierzwił włosy Hizumiemu, zjeżdżając potem ręką na policzek wokalisty i gładząc go łagodnie kciukiem. – Tylko nikt nie zasługuje na takie traktowanie.
- Daj spokój – warknął wokalista, czując się nieco zażenowany, odsuwając się od Michiego. – I tak niedługo całkiem zniknie. Tsukasa ma całkiem mocny cios. Zresztą nigdy tego nie robił, więc nie mam powodu, by nienawidzić go do końca życia, choć w tym momencie bardzo bym tego chciał. Ucierpiała jedynie moja duma, którą muszę odchorować.
- Ja bym nigdy tego nie zrobił – mruknął cicho Zero, ale Hiroshi udał, że tego nie słyszał. Nawet nie chciał się nad tym zastanawiać.
Może jednak Michi miał jakieś ludzkie odruchy i naprawdę przyszedł spędzić chwilę z Yoshidą, by ten nie czuł się samotnie? Było to bardzo niepokojące, jednak też w jakiś sposób miłe. Tsukasa nie znosił, gdy Hizumi tracił swój cenny czas na pierdoły, jak to kiedyś określił, a Zero… Zero tego nie robił. Nie ograniczał. Hiroshi trzepnął się mentalnie za myślenie o basiście w kategoriach potencjalnego chłopaka. Owszem, Michi był przystojny, nawet bardzo, ale nie był materiałem na drugą połówkę, a Hizumi nie był w tym momencie na tyle zdesperowany, żeby brać kogokolwiek. Na chwilę obecną wolał być sam i załatwić własne sprawy do końca.
Tego dnia Hizumi po raz pierwszy od długiego czasu zobaczył na twarzy przyjaciela łagodny uśmiech. Tego dnia również poznał łagodniejszą stronę basisty.

- Idziesz jutro, prawda?
Żadnego cześć, dzień dobry czy pocałuj mnie w pośladki. Tak wyglądały pierwsze słowa Karyu, gdy Hizumi podniósł słuchawkę następnego dnia. Może bał się, że Yoshida się rozłączy, bo gitarzysta ostatnio zatruwał mu życie pytaniami o to, czy się dobrze odżywia lub czy nie czuje się samotnie i chociaż Yoshida wiedział, że Karyu nie ma na myśli nic złego, chciał mu wytknąć, że powinien zająć się własnym życiem.
- Nie, mam zamiar umrzeć we własnym domu. Nikt nie będzie o tym wiedział, aż smród zaniepokoi sąsiadów i wezwą policję, a ta odkryje moje rozkładające się zwłoki, które już dawno stały się magazynem nowych jaj much.
- Radosny jak zawsze – powiedział Karyu z przekąsem i, chcąc nie chcąc, wyobrażając sobie opisany obrazek, przez co żołądek podszedł mu do gardła.
- Gdybyś nie zadawał głupich pytań, nie otrzymywałbyś idiotycznych odpowiedzi – mruknął Hizumi, wzruszając ramionami, czego gitarzysta nie mógł widzieć. – Powiedziałem wcześniej „tydzień”. Naprawdę sądzisz, że jestem tak nieodpowiedzialny, żeby z powodów osobistych olać zespół?
Karyu westchnął ciężko, przypominając sobie wszystkie chwile, gdy Hizumi mówił dokładnie to samo. To nie tak, że nie ufał przyjacielowi, tylko…miał małą wiarę w jego chęci. Nie miało to nic wspólnego z zaufaniem.
- Tak – odparł szczerze Matsumura. – Pamiętasz, jak pies zdechł ci ze starości, a ty na pocieszenie kupiłeś sobie chomika, którego nieopatrznie spuściłeś w toalecie (Nadal nie wiem, jakim cudem.) i zamknąłeś się na dwa tygodnie w pokoju, odmawiając wpuszczenia kogokolwiek? Nawet Tsukasy? Chyba, że uświadamiasz mi, że nasz kochany perkusista stoi w rankingu niżej niż twoje zwierzęta domowe, by rozpaczać po nim parę dni.
Hiroshi zmemłał w ustach przekleństwo. Podświadomie wiedział, że Karyu ma rację twierdząc, że Yoshida ciężko przeżywa pewne sprawy, ale poczuł, że jego męskie ego cierpi.
- Chcesz mi powiedzieć, że powinienem po nim płakać miesiącami, jak jakaś laska z pierwszego lepszego filmu z romansem w tle?
- Co? Cholera, Hizu! – jęknął gitarzysta, zapadając się głębiej w fotelu w swoim mieszkaniu, o ile to było możliwe. – Przecież wiesz, że nie to miałem na myśli.
- Nie, nie wiem – teraz Hizumi niemal warczał ze wściekłości. Będąc w kuchni, wstawił z głośnym hukiem kubek po rozpuszczalnej kawie do zlewu. Coś głośno zabuczało mu koło drugiego ucha, więc obrócił szybko głowę, napotykając wyjątkowo dorodną muchę, która poleciała w stronę okna i usiadła na nim, składając małe skrzydełka. Hizumi ściągnął kapcia ze stopy, podszedł ostrożnie w stronę okna i rozkwasił muchę, zostawiając na oknie spory krwawy ślad. – Zabiłem ją – oświadczył radośnie Matsumurze.
- Co takiego? – spytał z paniką w głosie Karyu, ale nie było mu dane poznać odpowiedź, bo Hizumi zdążył zaobserwować przez okno coś ciekawego.
- Oddzwonię później – rzucił i się rozłączył, zamykając klapkę telefonu komórkowego.
Chyba każdego w tym momencie zaciekawiłby widok Tsukasy krążącego wokół własnego samochodu i rozmawiającego, a raczej krzyczącego na kogoś po drugiej stronie słuchawki, co można było wywnioskować z gwałtownych ruchów kończynami górnymi i nerwowego dreptania. Hiroshi, nie chcąc być zauważonym, schował się za kwiatkiem stojącym na parapecie, chyba jedynym żywym w tym mieszkaniu, i obserwował starszego mężczyznę.
Owszem, Hizumiego dziwił fakt, że Tsukasa przyjechał akurat tu i akurat dzisiaj, ale jeszcze bardziej intrygowało go z kim perkusista rozmawiał. Kenji rzadko kiedy uosabiał chodzące tornado. Hiroshi szybkim krokiem poszedł zgarnąć klucze i założyć kurtkę na czarną koszulkę na ramiączkach. Nie był może kompletnym narcyzem jak Karyu, ale przed wyjściem zerknął w lustro, które wisiało na ścianie koło drzwi, i zmierzwił sobie włosy, by nie leżały oklapnięte na głowie. Po głębszym zastanowieniu założył jeszcze czarne okulary przeciwsłoneczne i kapelusz. Zadowolony z efektu, wybiegł z domu i pognał po schodach na sam dół. Przez szybę umieszczoną w drzwiach zobaczył, że Tsukasy jeszcze nigdzie nie wywiało, więc stał cicho i obserwował. Po chwili perkusista stanął i zatrzasnął klapkę telefonu z wielką złością, chowając urządzenie do kieszeni swoich spodni.
„Oj źle, Kenji. Będziesz bezpłodny”, pomyślał Yoshida, wyobrażając sobie jednocześnie małą gromadkę biegających klonów Ooty. „A może to i lepiej.”
Kenji nie ruszył się z miejsca. Stał koło swojego samochodu na parkingu, patrząc w stronę przeciwną do mieszkania Hizumiego. Wokalista wiele by dał, żeby wiedzieć, o co chodzi, ale musiał być w tym momencie cierpliwy. Niecałe dwie minuty później Hiroshi zobaczył na horyzoncie Zero, który szybkim krokiem kroczył w stronę perkusisty. Kenji nie dał mu nawet paru sekund wytchnienia. Chwilę na niego pokrzyczał, a potem złapał za ramię i pociągnął za sobą. Hizumi zmarszczył brwi. O co mogło tu chodzić?
Upewniwszy się, że go nie zauważą, Yoshida wyszedł z klatki schodowej i pognał za nimi, poprawiając zsuwające się okulary z nosa i trzymając kapelusz na głowie. Parę miesięcy temu pewnie poczułby się podle, szpiegując swoich przyjaciół, lecz w tym momencie niczego nie żałował.
Trzymał się za nimi w odległości około 100 metrów, lawirując między tłumem ludzi. Kenji najwyraźniej przestał się już opierać i szedł potulnie za basistą prowadzącym go przez coraz to węższe i mniej zatłoczone uliczki. Hizumi, będąc zbyt zaabsorbowany otoczeniem, nie zauważył, że zbliżył się do nich na niebezpieczną odległość, póki prawie nie wpadł na plecy Zero. Odskoczył jak oparzony do tyłu i schował się szybko za pojemnikiem na śmieci, ale dwójka mężczyzn nawet go nie zauważyła. Basista z perkusistą dotarli do następnego zakrętu i przystanęli. Hizumi przysunął się tak blisko, jak to było tylko możliwe, aż w końcu zaczęły docierać do niego całe zdania.
- Nie spodziewałem się tego po tobie, Oota. Tak nisko upaść w tak krótkim czasie…
- Nie wiem, o czym mówisz – prychnął Kenji, wciskając ręce do kieszeni spodni.
- Myślę, że wiesz. Inaczej czemu byś tu przychodził przez ostatnie dwa miesiące? – spytał Zero, wyciągając z kieszeni paczkę papierosów.
I wtedy do Hiroshiego dotarło. Znajdowali się przy wejściu do czerwonej dzielnicy…
- Skąd wiesz? – spytał Tsukasa, zbyt zaskoczony faktem, żeby czemukolwiek zaprzeczyć.
- Dobrze wiesz – Zero włożył papierosa do ust i podpalił zapalniczką z cichym kliknięciem – że mam przyjaciół w różnych kręgach. Tak się składa, że jeden z nich jest właścicielem baru, do którego tak uwielbiasz chodzić – basista dmuchnął dymem prosto w twarz Kenjiego, który zakaszlał i machnął ręką, by odpędzić od siebie duszący dym.
„Baru?” Hizumi zmarszczył brwi. Czemu on nic o tym nie wiedział?
- Wiesz, czemu cię tu przyprowadziłem? – spytał Zero po chwili niezręcznej ciszy, a Tsukasa wzruszył ramionami. – Spójrz tam i powiedz mi w twarz, że dla tej dziewczyny jesteś w stanie porzucić Hiroshiego. Że striptizerka, która daje po godzinach pracy, jest dla ciebie ważniejsza. Powiedz to, Oota – w głosie Shimizu, który niemal ociekał jadem, została zawarta groźba i niejaka niechęć do starszego mężczyzny.
Hiroshi ze swojego miejsca widział, jak Kenji zaciska ręce w pięści i patrzy nienawistnie na Zero. I wszystko nagle zaczęło nabierać sensu. Tsukasa miał kogoś innego.
- Nie jest ważniejsza – Kenji najwyraźniej przezwyciężył chęć przywalenia Michiemu w twarz. – Ale jest inna. Nie wymaga nic ode mnie, nie oczekuje, że się dla niej zmienię.
- Nie możesz mieć ich oboje – warknął Zero. – Zawsze miałem cię za idiotę, ale teraz ewoluowałeś na wyższy poziom zaciemnienia umysłowego. Pamiętasz, co ci powiedziałem jakiś czas temu? Jeśli nie jesteś w stanie zapewnić mu szczęścia, ja to zrobię – basista zbliżył się do Tsukasy i złapał go za kołnierz kurtki – a mimo to parę dni później go uderzyłeś. Jak nisko możesz jeszcze upaść?
W tym momencie okulary z twarzy Hizumiego zsunęły się całkiem z jego nosa i spadły na ziemię z cichym trzaskiem. Najwyraźniej nie było dość cicho, bo gdy Hiroshi schylił się, by je podnieść, usłyszał zdziwiony głos Zero:
- Hizumi?

2 komentarze:

  1. Cudownie, że kolejna część jeat prawie gotowa 😀 chcę już ją. Tsukasa ty debilu! Jesteś okropny dla Hizu. Zero bierz się za pocieszanie! 😀

    OdpowiedzUsuń
  2. W sumie to zapomniałam o co chodzi w tym opowiadaniu, ale muszę przyznać, że mimo wszystko pewne fakty ogarnęłam. Końcówka najlepsza, sprawia, że czeka się na następny rozdział. W sumie tak myślałam, że Zero ma jakiś swój cel, że przyszedł do Hizumiego. Czekam na poznanie całej historii.

    OdpowiedzUsuń