sobota, 15 lutego 2020

Nie jestem nikim specjalnym


Szczęśliwych spóźnionych Walentynek! Nie kłamałam, mówiąc że piszę. Chyba ciągle jestem na pokoncertowej euforii. Dla tych 4 osób, które przeczytały wcześniejszy wpis. Uwaga, nie jest sprawdzane.

Pairing: Karyu x Zero
Gatunek: obyczajówka, komedia?
Ostrzeżenia: nie jestem psychologiem, proszę nie czerpać z tego sugestii xD


Nie jestem nikim specjalnym. Nigdy nie miałem o sobie wysokiego mniemania, niczego od siebie nie wymagałem, zupełnie jak moi rodzice. Może dlatego zrobiłem w życiu wiele głupich rzeczy, staczając się powoli coraz bardziej i bardziej, bo przecież nie ma nic gorszego niż utrata wiary w samego siebie. W momencie, gdy ją tracisz - przegrywasz. I tak jest właśnie ze mną. Zdaję sobie sprawę z tego, że nie jest to może najmądrzejsze podejście na ziemi, ale inaczej nie potrafię. Moja samoocena została tak bardzo zszargana przez te wszystkie lata, że nic nie odbuduje jej w ciągu kilku minut.
Żałosne.
Cała ta sytuacja jest żałosna. Zupełnie jak ja. Trzydziestodwuletni człowiek, z depresją na własne życzenie. Pisarz. Ofiara losu. Życiowa porażka. Nie ważne jak mnie nazwiecie, zapewne każde określenie będzie pasowało idealnie. I wiecie, co jest najlepsze? Wcale mi to nie przeszkadza. Nauczyłem się z tym żyć, zrobiłem z depresji część mnie. Akceptuję to. Akceptuję siebie jednocześnie nienawidząc. Szczęście dla mnie jest wręcz nienaturalne i nie chcę zmieniać tego stanu rzeczy. Ale ten idiota tego nie rozumie. Pierdolony Hiroshi.
Wbiłem paznokcie w dłonie, zaciskając mocno pięści na myśl o moim „przyjacielu”. O osobie, która na siłę zapisała mnie na terapię i oczekiwała, że wcale nie będę stawiał oporu. Że pójdę potulnie, usiądę na krześle i będę obcej osobie mówić o moich problemach. Jasne, wcale mi to nie przeszkadza. Nic a nic. Normalnie olałbym sprawę, ale był tylko jeden mały szkopuł. Hiroshi zabrał mojego laptopa i nie chciał go oddać, dopóki nie pójdę choć jeden raz. Bez komputera nie miałem moich plików, dzięki którym zarobiłbym na jedzenie.  Wspomniałem że jestem pisarzem? Pozbawiono mnie narzędzia pracy, co mogłem zrobić?
Pchnąłem pojedyncze szklane drzwi i rozejrzałem się po korytarzu. Na filarze przede mną wisiała tablica informująca mnie, że psycholog urzęduje na pierwszym piętrze. Wspinając się po schodach przeklinałem srodze Yoshidę i przysięgałem zemstę wiedząc, że i tak nie będzie mnie stać na nic innego niż zablokowanie go na facebooku. Jestem kreatywny, ale przyznaję, brak mi motywacji w dążeniu do celu, przez co idę po najmniejszej linii oporu.
Gdy wszedłem na pierwsze piętro, po mojej lewej stronie coś na wzór prowizorycznej recepcji. Za biurkiem z ciemnego drewna siedziała drobna kobieta w średnim wieku z włosami związanymi w wysoką kitkę i rozmawiała z kimś przez telefon żywo gestykulując.
 …i wiesz co ona zrobiła? Powiedziała mu, żeby wsadził go w-
– Przepraszam? – spróbowałem jej przerwać, choć jej konwersacja zaczynała prawdopodobnie przybierać interesujący kierunek. Kobieta odwróciła się w moją stronę i spojrzała na mnie z widocznym wyrzutem w oczach. – Zdaje się, że byłem umówiony.
– Oddzwonię do ciebie później – rzuciła do telefonu i się rozłączyła, a do mnie powiedziała niemiło – a z kim?
Z kim? Tego pytania nie przewidziałem. Ba, sam Hiroshi go nie przewidział, bowiem postanowił mnie o tym nie informować. Podał adres, podał datę i godzinę, ale nie tego cholernego nazwiska. To był kolejny minus na jego przyjacielskim honorze w ciągu tego tygodnia. A tydzień wcale się jeszcze nie kończył.
– Jaki mam wybór? – zapytałem niemrawo, wyłamując sobie palce u rąk. Trzask. Na dźwięk przeskakujących kostek pani okropnie się skrzywiła.
– Przychodzi pan na umówione spotkanie i nie wie pan do kogo? Chyba robi pan sobie żarty – syknęła przez zaciśnięte zęby z taką złością, że aż cofnąłem się o krok.
– To nie ja się umawiałem. Zrobił to mój przyjaciel – którego powinienem zwolnić dyscyplinarnie z tego stanowiska, dopowiedziałem w myślach – ale niestety nie podał mi nazwiska psychologa. Terapeuty. Tej osoby.
Kobieta uniosła namalowane brwi w wyrazie zdziwienia tak wysoko, że praktycznie chciały wejść jej na skalp, i już coś miała mi odpowiadać, gdy otworzyły się drzwi w głębi korytarza i wyszedł z nich najpiękniejszy mężczyzna jakiego kiedykolwiek widziałem na żywo. W mediach w sumie też. Był niższy ode mnie o około dwadzieścia centymetrów, miał ciemnobrązowe włosy i twarz o łagodnych rysach. Jego brwi zaokrąglały się łagodnie nad dużymi oczami, w których kącikach pojawiły się kurze łapki od uśmiechu.
Rzeczą, która najbardziej przykuła moją uwagę, były jego usta. Szczerze, nawet nie wiem jak je opisać. Były pełne, ale nie wyglądały jak po nieudanym zabiegu z użyciem wypełniaczy, które ostatnimi czasy dość często spotykałem. Prostokątne, a jednocześnie delikatnie wykrojone. Jeśli mężczyzna tak wyglądał, to byłem ciekawy jego rodziców. W końcu dobre geny musiały być przez kogoś przekazane. Ja, jako wyjątek, potwierdzałem tę regułę.
– Czy pan Matsumura już się zjawił?
– Tak! – niemal krzyknąłem zanim zdążyłem się powstrzymać. Odchrząknąłem, rumieniąc się lekko przy tym i przeklinając w duchu. Powtórzyłem już normalnym tonem. – Tak, byłem z panem umówiony. Matsumura Yoshitaka.
Mężczyzna zaprosił mnie gestem do środka.
– Shimizu Michi – przedstawił się podając mi rękę, gdy byłem już dostatecznie blisko. Potrząsnąłem nią, czując pod palcami gładką skórę. Wcale nie miałem ochoty puszczać tej dłoni, ale nie chciałem już na początku uchodzić za mentalnie nieuleczalny przypadek.
Weszliśmy do środka. Był ciepły dzień. W rogu pokoju tuż przy biurku stał włączony wiatrak, więc usiadłem na kanapie na wprost niego, rozkoszując się chłodnym powiewem na twarzy. Mój psycholog zamknął drzwi i podszedł do swojego fotela, zgarniając po drodze notatnik i długopis. Gdy rozłożył się wygodnie, miałem chwilę na przyjrzeniu się reszcie jego ciała. Nie wyglądał na typowego przedstawiciela swojej profesji, o ile można mówić o jakimkolwiek typie. Miał na sobie czarne joggery, martensy i koszulkę z napisem „Leaf me alone” z rysunkiem liścia. Jedyne co nie było czarne, to jeansowa koszula, której rękawy były podwinięte na wysokość łokci.
– Z tego co widziałem, ma pan umówione jeszcze trzy wizyty w tym miesiącu – powiedział, przyglądając mi się uważnie.
– Nie? – odparłem pytająco. – Przynajmniej nic mi o tym nie wiadomo. Przyjaciel mnie zapisał bez mojej wiedzy.
Mężczyzna zaśmiał się i sięgnął po kalendarz leżący na biurku.
– Ta sama pora i dzień przez następne trzy tygodnie. Łatwo zapamiętać – przewertował kartki i zamknął kalendarz, kładąc go na kolanach. – Chyba że woli pan odwołać spotkania.
– Nie, nie trzeba. Nie robi mi to szczególnie różnicy – wzruszyłem ramionami. – W końcu nie ja za nie płacę.
Hiroshi miał przynajmniej tyle przyzwoitości, że nie kazał mi wydawać pieniędzy na coś, czego nie chciałem. Gdyby było inaczej, skreśliłbym go całkiem z mojego życia. Przysięgam. Albo przynajmniej do następnego wtorku.
– Rozumiem – mężczyzna zaśmiał się głośno i zaszczycił mnie szerokim uśmiechem. – Co pan na to, byśmy przeszli na „ty”? Atmosfera robi się wtedy mniej sztywna – uniósł brwi parę razy sugestywnie, a ja zacząłem się zastanawiać, skąd Hiroshi go wytrzasnął.
– Nie mam nic przeciwko – odpowiedziałem, starając się zachować powagę.
– To świetnie! Jest coś, od czego chciałbyś zacząć?
Dobre pytanie. Przyszedłem na spotkanie kompletnie nieprzygotowany. Nie było żadnego tematu, który chciałbym poruszyć. Przynajmniej nie z obcym człowiekiem, nie ważne jak bardzo przyjazny by się wydawał. Skądinąd wiem, że ludzie są zdradliwi (Hiroshi), więc bezpieczniej byłoby mówić im jak najmniej. Dlatego pokręciłem głową i rozłożyłem bezradnie ręce.
  Z reguły ciężko jest ludziom zacząć – pocieszył mnie Michi, chyba nie zdając sobie sprawy z faktu, że może wcale nie chciałem. – Myślę, że te rzeczy nie będą nam dzisiaj potrzebne – uśmiechnął się do mnie i odłożył notatnik, kalendarz i długopis na biurko, wychylając się przy tym z fotela. Wspominałem, że uśmiechał się często? I ładnie? – Na początek opowiedz mi coś o sobie.
O bogowie tego świata. To było najgorsze pytanie, jakie ktoś mógł mi zadać. Ze wszystkich rzeczy, najmniej lubiłem opisywać siebie. Nigdy nie wiedziałem co powiedzieć, co pewnie wynikało z faktu, że nie uważałem się za kogokolwiek interesującego. Gdy ktoś pytał mnie o to wprost – milczałem. Jedynie przy dłuższej rozmowie zaczynałem otwierać swoją muszlę jak małż.
– Jestem pisarzem – powiedziałem w końcu, starając się powstrzymać przed nerwowymi tikami rąk.
– O! A co takiego piszesz? – Michi wydawał się szczerze zaciekawiony.
– Różnie – wzruszyłem ramionami. Nie byłem jedną z tych osób, które ograniczały się do jednego gatunku, choć nie powiem, było czasem ciężko. Wcale nie zależało mi na zdobyciu większej grupy odbiorców. Po prostu pisałem to, na co w danej chwili miałem ochotę. Szczęśliwie, mój wydawca żądał jedynie ode mnie trzymania się terminów i ciekawej treści. Mało osób ma takie szczęście. – Głównie kryminał i fantastyka. Czasem również coś bardziej obyczajowego. Raz nawet napisałem książkę dla dzieci, ale nie jestem pewien czy chciałbym prędko powtórzyć to doświadczenie.
Michi, naturalnie, zapytał o powód. Odparłem, że był to prezent dla pięcioletniej córki Hiroshiego, którą uwielbiałem ponad wszystko. Chciałem nawet zilustrować ją własnoręcznie, ale ostatecznie musiałem prosić o pomoc Yoshidę. Książeczka okazała się na tyle dobra, że została wydana, a moja chrześnica była wniebowzięta, że w środku znajduje się dedykacja jedynie dla niej.
– Nie powiem, że praca brzmi idealnie, bo ma pewnie minusy. Jak każda inna. Ale to świetny pomysł na wyrażenie swoich emocji, przemyśleń – powiedział Michi. – Piszesz co chcesz, czy raczej to co musisz?
Zastanowiłem się. Na początku starałem się pisać to co lubię i co do mnie przemawia. Nie chodziło wcale o gatunek, bo to, jak już ustaliliśmy, nigdy nie było przeszkodą, a o treści, które zawierałem w swoich książkach. Z roku na rok stawały się coraz mroczniejsze i wydawca nie był z tego powodu zadowolony.
– Wydaje mi się.. – zacząłem, starając znaleźć odpowiednie słowa. – Wydaje mi się, że na chwilę obecną jest więcej rzeczy, które muszę pisać. Owszem, ciągle poruszam tematy, które uważam za ważne, ale często jest nacisk ze strony wydawcy, żebym przystopował z.. jakby to powiedzieć.. „ciężkością” fabuły? I tu zacytuję dosłownie: „Matsumura! Nikt nie chce czytać pamiętnika samobójcy!” – prawie krzyknąłem, starając się imitować skrzeczący głos pewnego starszego człowieka.
– Rozumiem – Michi zaśmiał się, odrzucając do tyłu głowę. – To musi być frustrujące.
– Właśnie! A Hiroshi tego nie rozumie! – No i zacząłem się otwierać. Obym tego w przyszłości nie pożałował, ale świetnie się czułem narzekając na ludzi przed tym psychologiem. – Wiecznie tylko marudzi, co mnie po prostu męczy.
– Ludzie czasem chcą dobrze, ale nie wiedzą, jak się za to zabrać – powiedział Michi. – W tym wypadku coś mi mówi, że wcale my tego nie ułatwiasz.
Skrzywiłem się. Niechętnie musiałem przyznać, że trafił w punkt. Im bardziej Hiroshi był uparty, tym większy opór przejawiałem i sabotowałem jego działania.
– Może i nie ułatwiam – przyznałem niechętnie. – Raz napisałem krótkie opowiadanie. Erotyka. Nic wielkiego. Głównemu bohaterowi nadałem na imię Hiroshi i, powiedzmy, nie obdarzyłem go dość hojnie. Najlepsze w tym wszystkim było to, że czekałem z oddaniem pracy na ostatnią chwilę, by nie było dużo czasu na wprowadzenie zmian. I opowiadanie skończyło w zbiorze, który sprzedał się bardzo dobrze, więc Hiroshi stał się poniekąd… sławny. Nawet imienną dedykację mu napisałem! – oświadczyłem z szerokim uśmiechem, przywołując wspomnienie czerwonej z zażenowania twarzy Yoshidy, który musiał przedstawić moje opowiadanie swojemu szefowi. Ach, jakże piękne wspomnienie.
Michi zaczął niekontrolowanie chichotać, przez co po raz kolejny dzisiejszego dnia zacząłem się zastanawiać, kto dal mu dyplom ukończenia psychologii. Z drugiej strony naprawdę bardzo dobrze mi się z nim rozmawiało, a o tym przecież tym wszystkim chodziło.
– Przestałem się w tym momencie dziwić, dlaczego zostałeś do mnie zapisany – wydusił z siebie.
– Zemsta – skwitowałem. – Pod pretekstem braku inwencji twórczej.
– Ale, mimo wszystko, jest to prawdą skomentował Michi, a ja mruknąłem potwierdzająco.
Nim się spojrzałem, minęła godzina a ja musiałem już iść. Rozmowa z Michim przebiegała tak naturalnie i przyjemnie, że wcale nie chciałem stąd wychodzić.
– Polecisz mi jakąś swoją książkę? – spytał, potrząsając moją dłonią na pożegnanie.
– Nie – odpowiedziałem, uśmiechając się przy tym. – Piszę pod pseudonimem. Nie wiem czy mogę ci ufać na tyle, żeby ci go zdradzić – zażartowałem, choć bardziej brzmiało to jak flirt. Czy ja flirtowałem?
– Jestem zraniony – Michi położył wręcz teatralnie prawą rękę na piersi. – W każdym razie miło było cię poznać. Do następnego razu.
Uścisnąłem jego dłoń i wyszedłem, rzucając po drodze spojrzenie dziwnej pani z recepcji. Musiałem przyznać, że spotkanie przebiegło praktycznie bezboleśnie. Nie wiem, jak Hiroshi go znalazł, ale byłem mu wdzięczny. Nie za to, że wysłał mnie tu siłą, a za to, że chociaż wziął pod uwagę moją trudność w nawiązywaniu kontaktów międzyludzkich.
Gdy wróciłem do domu, rozłożyłem się na kanapie zmęczony. Mój kot wskoczył mi na brzuch i zwinął się w kłębek, mrucząc przy tym dość głośno. Mały terrorysta. Nie robił tego, jeśli czegoś nie chciał, a teraz prawdopodobnie domagał się czułości.
I dopiero będąc na skraju snu przyszło mi do głowy, że Michi nie spytał, kim jest Hiroshi.

– To jak poszło ? – wydyszał Hiroshi, próbując dotrzymać mi tempa.
– Dobrze – rzuciłem krótko, skupiając się bardziej na miarowym oddychaniu niż na utrzymaniu konwersacji ze zdrajcą.
– Wiedziałem, że go polubisz. Znam Michiego jeszcze od czasów studiów.
Zwiększyłem nieco tempo, obserwując kątem oka z dziką satysfakcją jak Hiroshi zaczyna się męczyć. Przebieraj tymi krótkimi nóżkami, przebieraj, pomyślałem zadowolony z siebie. Naprawdę nie rozumiem, dlaczego Hiroshi nalegał na wspólne bieganie o 7 rano. Dobrze wiedział, że mam w tym większe doświadczenie niż on, a jednak się uparł. Muszę jednak przyznać, że po miesiącu takich treningów potrafił przebiec dwie trzecie tego co ja. Byłem z niego dumny, choć pewnie jedynie chciał dotrzymywać mi towarzystwa. Przynajmniej był zdrowszy.
– Naprawdę? – spytałem, starając się ukryć moje nagłe zainteresowanie.
– Tak. Miał wtedy szalone pomysły. Raz, gdy poirytował go współlokator, obwinął mu wszystko co mógł folią spożywczą i taśmą. Biedak prawie się załamał, bo było dobrze po północy, kiedy wrócił do pokoju. Spał na zafoliowanym łóżku pod zafoliowaną kołdrą i z zafoliowaną poduszką.
– Nie.
– Serio.
– O bogowie – przystanąłem, śmiejąc się histerycznie. Łzy napłynęły mi do oczu, gdy wyobraziłem sobie całą tą sytuację. – Szatański pomysł – wykrztusiłem z siebie z trudem.
– Szkoda, że nie widziałeś twarzy Ooty – zawtórował mi Yoshida, łapiąc się za brzuch i starając powstrzymać niekontrolowane spazmy chichotu.
– Oota? Kenji? – teraz praktycznie płakałem. – I nie skończyło się to rozlewem krwi?
– Nie, jedynie załamaniem nerwowym, gonitwą i wiadrem z brokatem. Akurat widziałem na własne oczy. Kenji wchodzi do pokoju, wiesz? Widzi swoje rzeczy w folii, rzuca się na Michiego, a ten zaczyna uciekać do wspólnej łazienki, łapie wiaderko z brokatem, które stało już tam przygotowane na jakieś zajęcia artystyczne i sypie nim na Ootę. Po tym Kenji przez tydzień wyglądał, jakby przespał się z jednorożcem.
– Nie żal mu było pieniędzy na brokat? – spytałem, gdy już trochę się uspokoiłem.
– A gdzie tam – Yoshida pomachał ręką. – Wykładowca zapewniał im materiały w ramach zajęć.
Burżuazja. Na moich studiach jedyne co nam ktokolwiek zapewnił, to długoterminowa nerwica i bezsenność. Mimo że Hiroshi był moim przyjacielem już od tak dawna, nie poszliśmy na tą samą uczelnię. Pojechaliśmy za to do tego samego miasta, stąd również znałem Kenjiego. Miło było mieć wspólnych znajomych. Dzięki temu nie czułem się samotny i odrzucony przez jedną z najbliższych mi osób.
– Hiroshi, powiedz mi … - zacząłem niepewnie, ale od razu poczułem się, jakbym miał popełnić wielki błąd.
– Tak? – mężczyzna spojrzał na mnie ciekawsko. – Coś się stało?
– Jak dobrze znasz Michiego? – wyrzuciłem z siebie, czując zimny ścisk na żołądku. Odgarnąłem mokre pasma włosów z twarzy, które wydostały się z kitki. Po chwili namysłu całkiem ściągnąłem gumkę i roztrzepałem włosy czując. – Jaki on jest?
Hiroshi zamyślił się przez chwilę, patrząc na asfalt pod nogami.
– Jest godny zaufania – zaczął mówić – zabawny, lubi wypić. Umie sprawić, że ludzie się przed nim otwierają, ale sam o sobie mówi bardzo mało. Długo mi zajęło, żeby choćby dowiedzieć się od niego, że ma siostrę. Czemu pytasz? – spojrzał na mnie z zainteresowaniem.
– Bez powodu – odwróciłem się, ukrywając czerwieniejącą twarz. – Biegniemy dalej?
Ruszyłem, ale po chwili uświadomiłem sobie, że nikt za mną nie biegnie. Odwróciłem się i zobaczyłem, że Yoshida stoi w miejscu i przygląda mi się z rozdziawionymi ustami.
– Ty go lubisz! – krzyknął, trzymając wyciągnięty oskarżycielsko palec w moim kierunku.
– Shhh! – syknąłem, podbiegając do niego. – Nie musisz uświadamiać całego świata o moich homoseksualnych zapędach!
– A więc jednak! – Hiroshi teraz się uśmiechał. – Niesamowite!
– Hizumi! – fuknąłem, starając się go uciszyć.
– O, dawno mnie tak nie nazywałeś. To musi być poważne.
Sięgnąłem po przezwisko z liceum, przyznaję. Również przyznaję, że już od wielu długich miesięcy nie nazwałem tak mojego przyjaciela. Nie potrafię powiedzieć dlaczego. Może po prostu zrobiłem się..starszy? Nawet nie zwróciłem uwagi, kiedy coś się zaczęło zmieniać. Westchnąłem głęboko, kręcąc zrezygnowany głową.
– Ciężko powiedzieć coś więcej na podstawie jednej sesji – przyznałem – ale tak, wydaje mi się, że go lubię.
– I co masz zamiar zrobić? – Hiroshi przyglądał mi się z oczekiwaniem.
– A co mogę? Jestem jego pacjentem – wzruszyłem ramionami.
– Ale nie będziesz. Chcesz go zaprosić na randkę?
– Hizumi! Przecież nawet nie wiem, czy dryfuje tą rzeką.
– Co? – Hiroshi ewidentnie nie rozumiał aluzji.
– Jest brzozą w brzezinie? – spróbowałem ponownie, ale znowu uzyskałem spojrzenie pełnie niezrozumienia. – Jest homoseksualny, Hizu! Jak można być tak tępym!
– A może to twoje przenośnie są do dupy – Hiroshi założył obrażony ręce na piersi i prychnął pretensjonalnie.
– Wybacz, po prostu się martwię – spuściłem już z tonu. – Nie jestem nikim specjalnym. Nie jestem też ładny. Ktoś taki jak on z kimś takim jak ja? Nigdy. Nierealny scenariusz nadający się do niskobudżetowych komedii romantycznych.
Hizumi spojrzał na mnie z politowaniem.
– Twoje życie to jedna wielka komedia, w której jesteś głównym aktorem. Sądzę, że nie masz się czym martwić – odparł szorstko, najwyraźniej mając mnie już dość.
– Sam poruszyłeś ten temat! – obruszyłem się.
Po co pytał, skoro nie chciał o tym mówić? Nie musieliśmy tracić czasu na nieistotne sprawy a, na przykład, wracać teraz do mnie, by wziąć prysznic i się przebrać. Czułem pot na plecach, który stał się już zimny i przyprawiał mnie o dreszcze. Marzyłem powoli, by go z siebie zmyć.
– Powiem wprost. To ty jesteś tępy. Zawsze musisz zakładać, że jesteś na straconej pozycji i nikt cię nie zechce. Nawet nie próbujesz podjąć żadnych działań. Dla twojej informacji, Michiego nie obchodzi płeć.
Hizumi odwrócił się na pięcie i poszedł w stronę mojego mieszkania, a ja, gdy minął pierwszy szok związany z wybuchem mojego przyjaciela i jego słowami, podążyłem jego śladem.

Znowu był gorący dzień i znowu siedziałem naprzeciw wiatraka. Tym razem nic nie robiłem z włosami, więc podmuch powietrza zawiewał mi je do tyłu. Od początku sesji nie powiedziałem za wiele i było widać, że Michi wydawał się zmartwiony. Według mnie nie powinien wybierać tej dziedziny, jeśli miał się martwić pierwszym lepszym pacjentem. A może po prostu nie znam się na ludziach i tak naprawdę szczerze nie obchodzi go ich los.
– Jesteś pewien, że nie chcesz skończyć szybciej? – spytał Michi, marszcząc brwi. – Nie policzę pełnej sesji, serio.
– Nie, nie trzeba – pokręciłem głową, gryząc z niepewności dolną wargę między zębami – tylko..
– Tylko co?
– Chodzi o moją ostatnią rozmowę z Hiroshim. A właściwie o jej fragment – przyznałem, starając nie ujawniać całej prawdy. Byłem nią zbyt zażenowany. – Mam wrażenie, że go zdenerwowałem.
– O co poszło? – Michi był już teraz ewidentnie zainteresowany. – Jest zbyt gruboskórny, żeby dało się to zrobić łatwo.
– Właśnie tego nie rozumiem! – wzniosłem z okrzykiem ręce do góry. – Był zły na mnie za to, że sam w siebie nie wierzę. Że sądzę, że nie jestem dość wartościowy – frustracja poszła w górę i powiedziałem za dużo. Michi zmarszczył brwi, ściągając usta w wąską kreskę, a ja kontynuowałem swój wywód. – Naprawdę tego nie rozumiem. Czyjaś niska samoocena to nie jest powód, by przestać się do kogoś odzywać. A może to dlatego, że powiedziałem, że nie jestem atrakcyjny i nikt mnie nie chce? Może niedokładnie tymi słowami, ale właśnie to czuję!
Michi zamrugał parę razy i przygryzł dolną wargę, ewidentnie teraz nie będąc w dobrym humorze poprawił na sobie ciemnozieloną koszulę i pochylił się w moją stronę, trzymając łokcie na udach.
– Naprawdę tak sądzisz? – spytał, a ja kiwnąłem potwierdzająco głową. – W takim razie trochę rozumiem Hiroshiego. Jak sądzisz? Co byś czuł, gdyby ktoś bliski, kto jest widocznie - przystopował na chwilę, szukając właściwego słowa i wyciągając rękę w moim kierunku, machając nią parę razy z góry na dół  - ponętny, mówił takie rzeczy?
– Byłbym poirytowany – odparłem automatycznie i natychmiast dotarła do mnie cała reszta. – Zaraz, co?!
Zarumieniłem się i odwróciłem wzrok. Nie było szans, żebym był w stanie spojrzeć mu w twarz. Nie po tym, co powiedział. Nagle obracający się wiatrak był jedynym źródłem dźwięku w pomieszczeniu. Zrobiło się tak niezręcznie, że pragnąłem zapaść się w fotel lub stać się niewidzialny. Wszystko, byle na mnie nie patrzył, a czułem na sobie jego wzrok.
– Czemu tak powiedziałeś – wymamrotałem, skupiając zawzięcie uwagę na swoich stopach.
– Mówię co widzę. Wybacz, jeśli czujesz się przez to niezręcznie.
Jedynie, o czym byłem w stanie w tym momencie myśleć, to „uważa mnie za ponętną osobę”. Zanim zdążyłem się powstrzymać i stchórzyć, zapytałem:
– Więc gdybyś miał możliwość, umówiłbyś się ze mną? Gdybym nie był twoim pacjentem.
Cała twarz teraz mnie wręcz paliła. Nie mógł tego nie zauważyć. Skupiając pozostałe resztki odwagi, spojrzałem na Michiego a on się… uśmiechał. Szeroko, pokazując wszystkie swoje zęby w pięknym uśmiechu. Michi był piękny.
– Czysto hipotetycznie, nie widziałbym przeciwwskazań. Ładna osoba z ciekawym charakterem, zapraszająca mnie na randkę – odchylił się na fotelu do tyłu i umieścił w nim wygodnie. Wyglądał teraz na zrelaksowanego, jakby całe napięcie z niego uszło.
– Och.
– Muszę ci się do czegoś przyznać – powiedział, nadal z tym samym uśmiechem. – Gdy Hiroshi i ja byliśmy jeszcze na studiach, mówił ciągle o tobie. Jesteś jego najbliższym przyjacielem, to nie takie dziwne. I pewnego dnia pokazał twoje zdjęcie. Po czymś takim ciężko było wybić ciebie z głowy. Nie miałem odwagi poprosić Hiroshiego, by mnie z tobą poznał. Po cichu liczyłem, że może się spotkamy, do czego niestety nie doszło. I wyobraź sobie moje zdziwienie, gdy ostatnio zadzwonił do mnie Hiroshi i poprosił o przysługę.
– Och – przyznaję, moja elokwencja nie była na najwyższym poziomie.
– Więc może teraz ty wyświadczysz mi przysługę i odwołasz resztę wizyt, bym mógł zachować pozory profesjonalizmu i umówić się z tobą na kolację?
Nie wierzyłem w co słyszałem. Takie rzeczy się nie zdarzały i z całą pewnością na pewno nie mi. Jeśli już wyobrażałem sobie coś innego niż samotne spędzenie życia, to było to życie z miłym mężczyzną, aczkolwiek o potężnej budowie i bez włosów, bo tylko takich zdawałem się przyciągać.
– To nie jest żart, tak? – zwątpiłem, a Michiemu zszedł uśmiech z twarzy. – To nie robota Hiroshiego?  Nie kazał ci poprawić w żaden sposób mojej samooceny?
– Nie – odparł mężczyzna, zsuwając się z fotela i podchodząc do mnie powoli. – Wtedy przynajmniej nie spędziłbym ostatnich trzydziestu minut myśląc zrobić z twoimi ustami.
– Ja…Nie wiem co.. – wyparowały ze mnie wszelkie koherentne myśli. – Kolacja!
– Cudownie – Michi natychmiast się rozpromienił. – Dzisiaj? O siódmej?
Pokiwałem głową jak w transie. Mężczyzna pochylił się nade mną i pocałował delikatnie w kącik ust.
– Mam nadzieję, że nie szukasz czegoś na jedną noc – pokręciłem przecząco głową, nadal nie mogąc wydusić z siebie ani słowa. – Świetnie! Masz mój numer, napisz swój adres i przyjadę po ciebie.
Nie pamiętam reszty. Nie pamiętam jak dotarłem do domu ani jak się nawet przebrałem. Sama kolacja przebiegła jak we śnie. Byłem pewien, że to rzeczywistość leżąc dopiero w łóżku z Michim ciasno przytwierdzonym do moich pleców z ręką leżącą na mojej talii. Dopiero wtedy sięgnąłem po telefon, leżący gdzieś na podłodze, i napisałem do Hizumiego: „dziękuję”. Jestem pewien, że mnie zrozumiał, bo nastąpiła po tym seria niedwuznacznych gifów.
– Odłóż ten telefon – mruknął Michi. – Rano z nim porozmawiasz.
Rano. To brzmiało aż za dobrze.
– Ciągle tu będziesz? – spytałem niepewnie.
– Tak. Mówiłem, nie szukam czegoś na jedną noc – objął mnie ciaśniej.
Pierwszy raz od dawna zasnąłem szczęśliwy.

2 komentarze:

  1. Czytałam na raty ale doczytałam :) Bardzo miłę zakończenie.
    Ale jakie to nieprofesjonalne! lekarz ze swoim pacjentem :P

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo przyjemne a zarazem śmieszne opowiadanie :D

    Czekam na kolejne :)

    OdpowiedzUsuń