Kolejne pozaprogramowe opowiadanie... Nie miejcie mi tego za złe ^^" Naprawdę pracuję nad zakończeniem Cocoona, My own angel i Play with me..., ale idzie mi to wolno, bo piszę wszystko na raz lub inne opowiadania, których NIE miałam w planach. Łowca jak zwykle pozostaje w zawieszeniu, bo uważam to za nieudany twór i się zastanawiam, czy go nie usunąć. Tak na marginesie, powoli adres bloga zaczyna mnie wnerwiać...
Liczba obserwatorów przekroczyła 20. Dziękuję! *bije pokłony*
Fik pisany głównie przy Tainted world D'espairsRay i radziłabym tego słuchać przy czytaniu. Dziwię się, że nie napisałam już wcześniej czegoś do tej piosenki, bo jest moim ulubionym utworem Despów. Więcej grzechów nie pamiętam...
Pairing: Zero x Karyu
Ostrzeżenia: sugestywne sytuacje (kiedy nie)
-
Ten świat jest zbrukany, skażony cierpieniem i złem. Nie ma w nim miłości.
Tak
zawsze myślałem. Do czasu…
Usiadłem
zmęczony na łóżku, a kropelki potu spływały mi po twarzy. Ramiona zaczęły mnie
lekko piec; wiedziałem, że przez parę dni będę chodzić z pięknymi śladami po
paznokciach na plecach.
-
Powinieneś już iść – powiedziałem mężczyźnie, który wyszedł właśnie z łazienki
owinięty w sam ręcznik.
-
Czemu tak szybko chcesz się mnie pozbyć? Było nam tak dobrze…
Spojrzałem
z obrzydzeniem na twarz przed sobą i zadałem sobie pytanie - czemu wybrałem na
dzisiejszą noc akurat jego? Nie był ani ładny ani nawet specjalnie mądry,
wnioskując z krótkiej rozmowy, którą odbyliśmy kilka godzin temu w barze.
-
Dobrze zauważyłeś. Było. Więc wynoś się z łaski swojej – odparłem ozięble, na
co mężczyzna syknął wściekle i zaczął się ubierać.
-
Dziwka – usłyszałem, gdy za kolejnym bezimiennym człowiekiem zamknęły się
drzwi.
Głośny
śmiech wypełnił w pokoju. Dawno nikt mnie tak nie rozbawił swoim zachowaniem.
Doskonale zdawałem sobie sprawę z tego kim byłem, nawet jeśli oddawałem się za
darmo. Ale samotność i pustka w moim sercu były zbyt wielkie, zbytnio bolały,
by zostawić je same sobie. Więc chodziłem do barów i szukałem ludzi, którzy
daliby mi złudne wrażenie bliskości i chwilowego bezpieczeństwa, jeśli można
tak to nazwać. Lecz nigdy nie pytałem o ich imiona; nie było potrzeby, jeśli i
tak nie miałem zamiaru zostać z nimi dłużej niż na jedną noc.
Gołe
stopy dotknęły podłogi, gdy wstałem w końcu z łóżka. Nałożyłem na siebie bokserki,
wziąłem paczkę fajek i zapalniczkę, by następnie wyjść na balkon. Zbliżało się
powoli lato, ale ranki nadal były chłodne, więc zadrżałem z zimna, gdy tylko
znalazłem się na zewnątrz. Ale to było nic w porównaniu z zimnem w moim sercu.
Zapaliłem pierwszego papierosa i spojrzałem w dół. Na ulicy było prawie pusto,
czasem można było dostrzec przechodnia, który właśnie szedł lub wracał z pracy.
Zastanawiałem się czy takie uporządkowane życie, które prawdopodobnie było
przez niego prowadzone, było lepsze od mojego. Do niedawna nie chciałem tego
przyznawać, ale czułem się nieszczęśliwy i zmęczony obecnym stanem rzeczy, lecz
nie potrafiłem, a nawet nie chciałem tego zmienić. Gdy już raz zostałeś
wciągnięty w wir pozornej przyjemności, ciężko było ci przestać. Jeśli się nad
tym głębiej zastanowić, seks z nieznajomymi ludźmi jeszcze bardziej mnie
wyniszczał i powoli stawałem się tylko żałosną podróbką człowieka. A ja tylko
pragnąłem, by ktoś mnie pokochał… Było to chociaż możliwe? Przecież ci wszyscy
ludzie pragnęli tylko mojego ciała; nie chcieli niczego innego.
Jeden
wypalony papieros za drugim. Powoli robiło się coraz jaśniej i cieplej, ale
chłód, jaki panował w wewnątrz mnie był nie do zniesienia i nic nie potrafiło
tego zmienić. Pewnie siedziałbym na balkonie dłużej, gdyby nie zabrakło mi
papierosów. Odepchnąłem się skostniałymi dłońmi od balustrady i wszedłem do
środka mieszkania. Zegarek cyfrowy stojący obok telewizora wskazywał dopiero
siódmą rano, więc miałem przynajmniej trzy godziny do próby. Tak dużo czasu, a
równocześnie tak mało. Ostatnio nie potrafiłem znaleźć sobie żadnego
konstruktywnego zajęcia, każda rzecz, za którą się zabierałem, pozostawała
nieskończona.
Wszedłem
do sypialni, a Ryuutaro, który spał na poduszce w kącie pokoju, przeciągnął się
i miauknął żałośnie. Podszedłem do kota
i wziąłem go na ręce. Tego mi teraz brakowało, bliskości z drugą istotą. Nie
ważne czy była ona człowiekiem, czy zwierzęciem.
-
Nie zostawisz mnie samego, prawda?
Usiadłem
na łóżku z sykiem, machinalnie drapiąc Ryuutaro za uszami; mój dzisiejszy
„partner” nie był ani trochę delikatny. W gruncie rzeczy zabawnym było ufać
kotu bardziej niż ludziom. To takie żałosne… Szukać pocieszenia u nieznajomych,
by ostatecznie skończyć z jeszcze większą depresją.
Wypuściłem
kota z objęć i położyłem się na łóżku, sięgając po pilota. Przeglądałem jeden
kanał po drugim, ale nie znalazłem nic dla siebie. Mimo kolejnej nieprzespanej
nocy, nie chciałem iść spać; nie sam w tym wielkim, zimnym łóżku. Odrzuciłem
pilota na szafkę nocną i poszedłem do łazienki zmyć z siebie ślady wszelkiej
nocnej aktywności. Patrząc we własne odbicie w lustrze, czułem do siebie
obrzydzenie, które powoli zmieniało się w nienawiść. Nic dziwnego, że nikt mnie
nie chciał, skoro nie byłem nikim więcej niż zwykłą męską dziwką.
Ciepły
prysznic w jakiś sposób ukoił moje ciało, ale nadal czułem się brudny,
nieczysty. Boże, odpuściłbyś mi wszystkie grzechy, jakie popełniłem, gdybym
tylko poprosił? Bo ja nie potrafię sobie wybaczyć, a jednak nadal robię to
samo… Nikt nie potrafi ocalić grzesznika, a przynajmniej nie mnie. Bo nikt nie mógł
dać mi tego, czego tak bardzo potrzebowałem – miłości.
Wytarłem
się dokładnie ręcznikiem, a z sypialni dobiegł mnie dźwięk budzika. Została
godzina do próby. Wysuszyłem włosy i wróciłem do pokoju, by wyjąć z szafy
ciuchy. Nie zastanawiałem się nawet nad tym, co ubieram; było mi to obojętne.
Przecież nie musiałem dobrze wyglądać, nie było dla kogo. Zaparzyłem sobie
kawę, ale zanim ją wypiłem, zdążyła wystygnąć. Nic dziwnego, skoro po raz drugi
wyszedłem na balkon z nową paczką papierosów. Nie zdziwiłbym się, gdyby się
okazało, że mam raka, lecz znając swoje podejście do własnej osoby, pewnie
nawet bym się nie przejął. Lecz zamiast truć swój organizm nikotyną, schowałem
nietknięte opakowanie do kieszeni bluzy.
Czasem…
czasem chciałbym, żeby ktoś mnie pokochał, ale to było niemożliwe w tym
bezlitosnym świecie, który rani okrutnie i zmusza do tego, by wstać po raz
kolejny i iść dalej, nawet jeśli brak na to sił.
Potrząsnąłem
głową, starając się wyzbyć pesymistycznych myśli. Nie wynikało z nich nic
dobrego. Zamknąłem drzwi balkonowe, wypiłem kawę, ubrałem trampki i wyszedłem z
mieszkania. Tsukasa pewnie będzie zły, że przez tak czas niczego nie
skomponowałem…
Wślizgnąłem
się do sali prób najciszej jak umiałem. Bałem się konfrontacji z pozostałymi
członkami zespołu, ich niekończących się pytań i gówno wartych rad, które nie
były nawet specjalnie użyteczne. Wiem, że się martwili na swój dziwaczny
sposób, ale to wcale nie pomagało. Tylko Zero wykazywał jako takie zrozumienie
i o nic nie pytał, za co byłem dozgonnie wdzięczny.
-
O, Karyu – powiedział Hizumi, gdy tylko mnie zauważył.
„I
tyle ze spokoju.”
-
Hej… - przywitałem się niepewnie ze wszystkimi, prosząc w duchy, by nie
zwracali na mnie uwagi.
-
Wyjątkowo się dzisiaj nie spóźniłeś – zauważył Tsukasa, szukając po całym
pomieszczeniu swoich pałeczek.
-
Kłopoty ze snem. Wstałem już wcześnie rano – skłamałem ze sztucznym śmiechem i
wyciągnąłem gitarę z futerału.
Tym
razem nikt już o nic nie zapytał. Najwidoczniej wyczuli moją niechęć do wszelkiej
socjalizacji i interakcji z ludźmi. Tylko czemu Zero tak dziwnie się we mnie
wpatrywał?
-
Chodź gdzieś na obiad.
Spojrzałem
na basistę zdziwiony jego propozycją, a on uśmiechnął się do mnie lekko.
Lubiłem ten uśmiech; sprawiał, że Zero wyglądał delikatnie i łagodnie, co
kłóciło się z diabelskim charakterem jaki posiadał.
Chciałem
odmówić, ale głośne burczenie w żołądku uświadomiło mi, jaki byłem głodny.
Kiwnąłem głową na znak zgody, a basista złapał mnie za rękę i pociągnął w
obranym przez siebie kierunku. Próba skończyła się już jakiś czas temu, a ja i
tak nie miałem nic innego do roboty niż siedzenie w czterech pustych ścianach,
jeśli nie liczyć kota. Zero nie miał wielkich wymagań, jeśli chodzi o jedzenie
o ile nie było ono owocami morza, dlatego nie zdziwiłem się, że zabrał mnie do McDonald’sa.
-
Co chcesz? – spytał mnie, gdy przyglądałem się cennikowi. – Ja płacę – dodał z
uśmiechem.
-
Sam coś wybierz – odparłem i odszedłem, by zająć jakieś miejsce.
Wybrałem
stolik przy oknie, by móc obserwować ludzi, którzy wydawali mi się w tej chwili
bardziej interesujący niż kiedykolwiek. Zero wrócił po chwili z tacą, na której
były dwa takie same zestawy, a ja skinąłem mu w podziękowaniu głową. Jedliśmy w
ciszy, ale basista zerkał od czasu do czasu na mnie, jakby chciał coś
powiedzieć, lecz nie miałem zamiaru ułatwiać mu sprawy i udawałem, że nic nie
widzę. Nic nie widzieć i nic nie słyszeć – tak było wygodniej, łatwiej i
prościej. Jednak mimo tej ciszy miło było siedzieć tutaj z Zero. Miał w sobie
coś, co uspokajało człowieka i wprowadzało wewnętrzną harmonię. Uśmiechnąłem
się lekko pod nosem i zauważyłem, że kąciki ust Zero również uniosły się do
góry przez co jego twarz stała się delikatniejsza a on sam odprężył się
znacznie.
Gdy
skończyliśmy jeść, wstaliśmy od stołu i wyszliśmy na zewnątrz. Nie wiedziałem,
czego oczekuje ode mnie Zero, więc rzuciłem tylko „no to do jutra” i ruszyłem w
stronę swojego domu. Zerknąłem za siebie i ze zdziwieniem spostrzegłem, że
basista idzie za mną i raczej nie ma zamiaru mnie zostawić samego.
-
Zero.. O co ci chodzi?
-
Tak naprawdę chciałem z tobą porozmawiać – przyznał niepewnie.
-
Nie mogłeś tak od razu? Po co ci były te podchody? – nigdy bym nie
przypuszczał, że kiedyś usłyszę to z jego ust. Więc on też chciał mnie
umoralniać jak Tsukasa i Hizumi?
-
Myślałem, że odmówisz – wzruszył ramionami, patrząc gdzieś poza moim ramieniem.
Unikał mojego wzroku.
-
Mam w domu tylko kawę – powiedziałem, zgadzając się tym samym na rozmowę.
-
Może być – Zero uśmiechnął się promiennie i zrównał ze mną, gdy zacząłem znowu
iść.
Poczułem
dziwny ścisk w żołądku. Czyżbym się bał? Przecież nie było czego… Tak
przynajmniej mi się zdawało, choć znając moje szczęście, pewnie czegoś nie przewidziałem.
-
Uważaj jak idziesz! – krzyknęła osoba, którą przypadkiem potrąciłem ramieniem.
-
Bo co – warknąłem niemiło, ale zaraz zobaczyłem, że to wcale nie był zwykły
nieznajomy…
-
O, witaj Karyu. Widzę, że znalazłeś sobie nową zabawkę, która cię przerżnie.
…to
był facet, z którym spędziłem poprzednią noc.
-
To tylko kolega – odparłem automatycznie, ale nie wiem, dlaczego się przed nim
tłumaczyłem; nie był dla mnie nikim ważnym.
-
Nie spodziewałem się, że taka dziwka jak ty ma znajomych – odparł mściwie
mężczyzna i odszedł nim zdążyłem zareagować.
- Czemu pozwalasz komuś na takie traktowanie?
– spytał Zero spokojnym głosem, ale jego twarz wykrzywiła się w grymasie
gniewu.
-
Powiedział samą prawdę – zaśmiałem się mrocznie i otworzyłem przed basistą
drzwi do klatki, przed którą właśnie stanęliśmy.
Chciał
coś odpowiedzieć, ale powstrzymał się ze względu na starszą panią, która stała
na korytarzu w oczekiwaniu na windę. Dopiero, gdy znaleźliśmy się w moim
mieszkaniu, złapał mnie za rękę i spojrzał prosto w oczy.
-
Jesteś ponad to.
-
Nie Zero, nie jestem – uświadomiłem go i schyliłem się, by szepnąć mu do ucha:
- Nawet nie wiesz ilu mężczyzn mnie miało. Tobie też pozwoliłbym się ze mną
przespać, gdybyśmy nie byli razem w zespole.
Zero
zamachnął się i wymierzył mi policzek. Bolało. Ale słowa, które wypowiedziałem
nie były prawdziwe. Chciałem, żeby mnie znienawidził, odsunął od siebie,
odrzucił i pewnie właśnie znajdowałem się na dobrej drodze, żeby do tego
doszło. Dlaczego? To proste – bałem się, że jednak to co powiedziałem może się
spełnić, a za bardzo szanowałem go jako przyjaciela. Lepiej, żeby mnie
znienawidził za słowa niż za czyny, po których wstydziłbym się spojrzeć mu w
twarz.
-
Lubisz jak cię ktoś poniża? Wyzywa? Tego właśnie szukasz?
Zero
ze zwykłej oazy spokoju zmienił się w huragan furii, choć nie wiedziałem, gdzie
znajdowało się jego źródło. Może jednak nie należało mówić pewnych rzeczy.
-
Wtedy przynajmniej czuję, że jestem żywą istotą, na którą ktoś zwraca uwagę – objąłem
rękoma ciało w obronnym geście – a nie kimś niewidzialnym. I nie, wcale nie
szukam poniżenia.
-
A czego szukasz. Seksu? – prychnął Zero, a w jego oczach można było dostrzec
coś na wzór pogardy; tak przynajmniej myślałem.
-
Tak – skłamałem z premedytacją, patrząc wyzywająco w oczy basisty.
Nie
byłem przygotowany na to, co później nastąpiło. Zero pchnął mnie tak, że
upadłem na podłogę boleśnie obijając przy tym pośladki. Sam usiadł w rozkroku
na moich biodrach i pochylił się, całując wręcz brutalnie moje usta, raniąc je
przy tym. Może i byłem w jakimś stopniu masochistą, bo podobał mi się ten ból i
to, w jaki sposób Zero mnie traktował, ale coś było nie tak. Dopiero metaliczny
posmak własnej krwi w ustach przywrócił mi zdolność logicznego myślenia.
-
Zero...ach! – jedna z rąk basisty ścisnęła mocno moje krocze. – Zero, przestań!
W
jakiś sposób udało mi się zrzucić z siebie mężczyznę i odsunąłem się od niego
na znaczną odległość.
-
Czy to nie jest to, czego chciałeś? – Zero ponownie zaczął się do mnie zbliżać,
ale przestał, gdy zauważył, że kręcę głową w proteście.
-
Ja.. kłamałem – przyznałem, chcąc, by basista zostawił mnie w spokoju. – Tym,
czego naprawdę szukam, jest bliskość. Chcę, by ktoś mnie pragnął tak bardzo, że
gdybym zniknął, zostałoby po mnie puste miejsce w sercu tej osoby. To byłby
wtedy jedyny dowód na to, że kiedyś istniałem.
-
A.. ci… – Zero zaczął gestykulować, nie bardzo wiedząc jak nazwać wszystkich
mężczyzn, z którymi spałem.
-
Nie chciałem być sam. Samotność przeraża mnie ponad wszystko i jest tym, czego
chciałbym uniknąć, ale i tak będąc z tymi ludźmi czułem się pusty. Żaden z nich
mnie nie kochał… Ten świat jest zbrukany, skażony cierpieniem i złem. Nie ma w
nim miłości. Przestałem w nią wierzyć już dawno.
-
Jesteś jednym wielkim durniem, wiesz Matsumura? – prychnął wściekle Zero. –
Prawdziwy z ciebie kretyn.
Zmarszczyłem
brwi starając się zrozumieć z jakiej racji mnie wyzywa. Otworzyłem się przed
nim i powiedziałem o tym, co mnie dręczyło tylko po to, by zostać zmieszany z
błotem?
-
Zapomnij o wszystkim – warknąłem i chciałem wstać z podłogi, ale Zero mi to
uniemożliwił.
-
Szukałeś wokoło kogoś, kto cię pokocha, ale byłeś na tyle ślepy, by nie
zauważyć, że ta osoba jest blisko ciebie!
-
Nie rozumiem…
-
Kocham cię – powiedział dobitnie Zero, biorąc moją twarz w swoje delikatne
dłonie. – Kocham z całych sił. Jeśli ciebie zabraknie, w moim sercu nie będzie
pustego miejsca, bo zabierzesz wtedy to serce ze sobą; jego już nie będzie.
Musnął
delikatnie ustami moje czoło, a później przyciągnął do siebie i wziął mnie w
objęcia. Pierwszy raz od dawna poczułem się bezpieczny i kochany. Może od
samego początku to właśnie Zero był tą osobą właśnie dla mnie? Wiem, że to
brzmi banalnie i ckliwie, ale czasem naprawdę mam takie przeświadczenie.
I
teraz, rok później od tamtego wydarzenia, leżąc na łóżku i patrząc na twoją
śpiącą twarz myślę, jak wielkie miałem szczęście, że cię spotkałem Zero. Bo też
ciebie kocham, z całych swoich sił.
The times is over now…
I draw a new scene…
To było wspaniałe.! Jak zwykle się poryczałam ;___; Coś czuję, że jeszcze wrócę do tego ficka <3 Naprawdę bardzo podoba mi się twój styl pisania i oczywiście fabuły opowiadań ;) Czekam na więcej.! ;33
OdpowiedzUsuńPS. Przepraszam, żę tak mało i nieskładnie, ale... Rozbiłaś mnie tym opkiem ;-; Co oczywiście nie jest minusem.! ^^ Żeby później nie było XD
Bosz... To było PIĘKNE!
OdpowiedzUsuńMasz wspaniały styl pisania, nawet historia była magiczna.
... DZIĘKUJĘ ZA TO, ŻE PISZESZ...
Ja tez chce umiec tak pisac!!!!!!!!!!!!
OdpowiedzUsuń~Mayumi
Ta, powiedzenie, że najciemniej pod latarnią to jednak prawda, co Karyu? xD
OdpowiedzUsuńAch, Zero... jego uśmiech w istocie jest niby anielski, ale te oczy... mam wrażenie, że widzę tam władcę piekieł ;p Nie mogę wyzbyć się tego przekonania x.x Taki przenikliwy.... Aż mnie ciarki czasem przechodzą... brrr...
Ale jakiż ten nasz Shimizu ma wyrafinowany gust - i zabrał mnie na romantyczną kolację do Macdonald'sa xD Rozwaliło mnie to ;D Kupił dwa zestawy happy Mill (jak to się tam pisze nie wiem (-./)'' i oddał mi swoje jabłko... Nie mogę przestać się z tego śmiać xp
Głupi Karyu, bardzo głupi. Zgadzam się z Zero w 100% pozwól, iż go zacytuję "Jesteś jednym wielkim durniem, wiesz Matsumura? Prawdziwy z ciebie kretyn."
OdpowiedzUsuńTak więc uwielbiam Zero! Opowiadanie z nim się pisze, ale kiedy się skończy pisać to nie wiem, kuso... Zaś gadam nie na temat :P
Co do opowiadania wcale nie jest ckliwe jak to wczoraj ujęłaś! Mi się bardzo podoba i fajnie się go czytało na praktykach ^^ Oczywiście potem usunęła historię przeglądania, żeby nie było dowodów zbrodni :D
Mocno okrojony ten rozdział D: Jakoś tak za mało rozwinięta akcja moim zdaniem. Czegoś mi tu brakuje ;.;
OdpowiedzUsuńAch i drobna nieścisłość... W japońskich Mc'ach też wszystko jest z ryb i owoców morza xD nie bają takiego żarcia, jak u nas D:
A tak w ogóle podoba mi się motyw O.o Fajnie ucharakteryzowałaś tutaj Karyu :3
Ale nie wmówisz mi, że WSZYSTKO tam mają z owoców morza i nie ma czegoś bez tego xD chodziło o to, że Zero nie miał zbyt wielkich wymagań jeśli chodzi o żywność :D
Usuń*pacza na zegarek* 2:26... nie wymyśle mądrego komentarza... więc... niech ci starczy że mi się podoba BD uwielbiam czytać yaoi przed snem
OdpowiedzUsuńTo to to.. to jest shot? A szkoda, bo byłabym ciekawa, jak dalej potoczą się losy Karyu i Zero, chociaż ciągu dalszego po części większej można się domyślić.
OdpowiedzUsuńBardzo mi się podobała końcówka i osoba Zero. A Karyu, mimo że na zawodową dziwkę nie pasuje, tutaj jakoś mi się podobał. I było naprawdę dobrze napisane, przyjemnie się czyta! ;)
Jednego tylko nie rozumiem, a spotykam się z tym często, że jak się całują, to zaraz ktoś czuje krew na ustach. Przecież od pocałunku nikt wargi nie rozetnie, chyba, że Zero musiałby go mocno w nie ugryźć. Ja rozumiem, że napisałaś, że pocałował go "brutalnie", ale to jeszcze nie powód, by aż tak go zranił... przynajmniej mi nigdy to nie pasuje, ilekroć spotykam się z takim właśnie czymś w fickach.
I tak, Karyu był kretynem, że szukał w ten sposób bliskości, mimo iż widział, że tak nie znajdzie. Ale wydawało mi się, że jeszcze mimo wszystko mało znał Zero i to zrozumiałe, że nie zauważył tego, co Shimizu do niego czuje. Zresztą, kto by się spodziewał, że tak nagle wyskoczy z takim oświadczeniem. Ja bym się na miejscu Karyu również nie domyśliła, bo przynajmniej nie było tutaj nic, żadnych sugestii ze strony Zero, które chociażby wskazywały na to, że może on coś czuć do Matsumury.
Ach, nie ma to jak romantyczny obiadek w Mc donaldzie xD
Ogółem bardzo ładny shot, zaskakujący, tylko jak dla mnie za mało rozbudowany i taki, że chciałoby się jeszcze.
(p.s. również liczę na twój komentarz ;P)
~
To było śliczne, bardzo mi się podobało:D I przepraszam, że nie komentuję!! Gomenasai!!
OdpowiedzUsuńBardzo podobała mi się kreacja Karyu, może dlatego, że ja Karyu uwielbiam jako postać z tego typu charakterem, tak go sobie wyobrażam, choć to trochę chyba niefajne. Twój fik baaardzo mi się podobał. Wiesz, że (prawie)idealnie wpasował się do mojego depresyjnego nastroju. Prawie, może oprócz samej końcówki, ale narzekam pewnie tylko dlatego, że ostatnio ciągle coś jest źle więc się nie przejmuj.
OdpowiedzUsuń