sobota, 20 lipca 2013

Angeldust 2




Odwrócił się i zobaczył siostrę zakonną, która patrzyła przerażona na zmasakrowane ciało księdza leżące na podłodze wśród wciąż nieskrzepniętej krwi.
- Trzeba zadzwonić na policję – powiedział do niej chowając swoje prawdziwe emocje za maską opanowania. – Proszę pani! – krzyknął na nią, gdy siostra w ogóle się nie poruszyła.
- To... To jest straszne... Kto mógł coś takiego zrobić? – spytała zszokowana kobieta przykładając rękę do twarzy.
- Psychopata i szaleniec – odparł Zero, lekko zniecierpliwiony brakiem reakcji na swoją komendę. – Siostro, trzeba zadzwonić na policję – wyartykułował jej, a zakonnica w końcu ocknęła się z szoku i ruszyła się z miejsca. – Chwila! – zawołał jeszcze za nią. – Kto był z księdzem Aizawą?
- Niejaki Yoshida Hiroshi – odparła zakonnica i pobiegła na dół.
Nie, nie, nie! To nie miało być tak! Dlaczego on?
Shimizu dostrzegł na podłodze obok księdza coś srebrnego. Były to kluczyki do samochodu. Detektyw wiedział, że nie powinien, ale stracił by dużo cennego czasu na czekanie na policję lub na dostanie się do swojego auta, a trzeba ratować Hiroshiego!
- Kurwa, dlaczego ze wszystkich osób porwano właśnie ciebie, Hizumi? – Zero złapał kluczyki od auta i wybiegł z pokoju, a następnie przez drzwi na podwórze.
Stał tam tylko jeden samochód, który jak mniemał Michi, należał właśnie do księdza. Nie liczyło się w tej chwili, że jest stare i lekko zardzewiałe, ważne, że jeździło. Na policję nie było co liczyć; przyjechałaby po jakimś czasie, zadawałaby pytania i dopiero po zapoznaniu się z sytuacją zostałyby podjęte odpowiednie środki. W tym czasie Hizumi mógłby być już martwy, o ile już nie wąchał kwiatków od spodu. Na samą myśl Zero skrzywił się nieznacznie. Wskoczył szybko na miejsce kierowcy i odpalił silnik.
- Błagam Hizu, żyj. Jeśli to przeżyjesz to obiecuję zmienić do ciebie moje nastawienie!
Shimizu nie patrzył już na Hiroshiego w kategorii irytującego geja, który kiedyś coś do niego czuł. Teraz Yoshida stał się dla niego ważną osobą, którą trzeba było uratować za wszelką cenę i nic innego się nie liczyło. Nawet nie chciał dopuścić do siebie myśli, że Hizumi może już nie żyć. Zresztą... Ten psychopata zostawił wiadomość, która sugerowała, że nie chce go aż tak szybko zabić, więc była szansa. Szansa, którą należało jak najszybciej wykorzystać i nie zastanawiać się nad konsekwencjami.
Inną poszlaką wskazującą na to, że Hizumi żyje, było miejsce jakie zostało wymienione w wiadomości – Aokigahara (droga przejazdu samochodem z Tokio od góry Fuji wacha się od 140 do 180 km [tak w przybliżeniu], a średni czas to dwie godziny biorąc pod uwagę jazdę z maksymalną dopuszczalną prędkością, porę dnia i natężenie ruchu dop. aut. Aoi). Tylko czemu akurat tam został zabrany Yoshida? I czy w ogóle tam był? Może ten krwawy napis na ścianie miał na celu zbicie Michiego z tropu? Detektyw zatrząsł się na samą myśl, lecz mimo to w jego umyśle pojawiły się różne obrazy, jeden gorszy od drugiego, a wszystkie dotyczyły jednej rzeczy – śmierci Hizumiego. Dlaczego w takiej chwili nawet własny mózg nie chciał z nim współpracować?
Zero przeklął pod nosem i z piskiem opon wyjechał przez bramę na jezdnię. Na było dużego ruchu o tej porze, więc wdepnął gaz aż do deski, modląc się, by być na czas. Teraz cała nadzieja była w tym, że zdąży i że auto nie rozsypie się podczas pokonywania ostrego zakrętu, bo coś w nim trzeszczało złowrogo. Tak, auto księdza nie było pierwszej młodości.
Przejechanie wszystkich skrzyżowań na czerwonym świetle i nie wywołanie przy tym kolizji graniczyło z cudem, lecz Zero się to udało. Pewnie te parę fotoradarów, które mijał po drodze pędząc 150 kilometrów na godzinę, zdążyło mu zrobić ładne zdjęcia, lecz nie przejmował się tym. Ważniejszy w tej chwili był Hizumi i jego życie.
Wyjechał w końcu z Tokio i wjechał na drogę prowadzącą do góry Fuji. W głowie przypominał sobie mapę okolicy i zaczął myśleć jak dostać się szybko na miejsce omijając płatne odcinki trasy. Kto wpadł na pomysł pobierania opłat za przejazd? Zero z chęcią zamordowałby tą osobę, która w tej chwili utrudniła mu życie.
Po półtorej godzinie był już prawie u celu. Minął właśnie tabliczkę informującą, że znalazł się na terenie Aokigahary, więc teraz pozostało już tylko znaleźć odpowiednią jaskinię. Przejechał jeszcze parędziesiąt metrów i zaparkował auto na poboczu. Sprawdził czy ma pistolet w kaburze i telefon w kieszeni; obie rzeczy były na swoim miejscu. Lecz nagle go coś tknęło. To dlatego morderca wybrał to miejsce! Jego telefon był tutaj kompletnie bezużyteczny. Dlaczego nie wezwał pomocy zanim dojechał na miejsce? Wymierzył sobie mentalnego policzka za własną głupotę i wysiadł z samochodu.
Dookoła było nienaturalnie cicho. Las był tak gęsty, że zewsząd otaczały go egipskie ciemności. Tak, jasne. Bez światła nie przedrze się przez te gąszcze. Wsiadł do samochodu jeszcze raz i zajrzał do schowka. Liczył na to, że jakimś szczęśliwym trafem znajdzie coś przydatnego. I chyba rzeczywiście szczęście się do niego uśmiechnęło, bo znalazł małą latarkę, która w dodatku działała.
Wszedł między drzewa oświetlając sobie drogę. I nagle tknęło go, że nie wie dokąd ma iść. W Aokigaharze były chyba z setki jaskiń!
- Kurwa – zaklął pod nosem na złośliwość tego świata. – Nie mógł wybrać jakiejś opuszczonej fabryki?
Z tego, co sobie przypominał, musiał być w okolicy największej jaskini lawowej. Może to właśnie tam Hizumi został zabrany? Zaczął iść przed siebie licząc na to, że się nie zgubi i dotrze cało na miejsce. Cisza… Wszędzie towarzyszyła mu przeraźliwa cisza i na domiar złego było strasznie duszno. Nagle usłyszał przeraźliwy krzyk.

***

Hizumi ocknął się czując pulsujący ból z tyłu szyi. Otworzył powoli oczy i pierwsze co rzuciło mu się w oczy to to, że znajdował się w jaskini. Dużej, mrocznej, jaskini ze stalaktytami.
- Gdzie ja jestem? – spytał sam siebie rozglądając się dookoła.
I nagle sobie przypomniał. Telefon, ksiądz, dużo krwi, morderca... Został pozbawiony przytomności i porwany! Chciał szybko wstać z ziemi, na której leżał w dość niewygodnej pozycji, lecz uniemożliwiły mu to więzy; jego ręce i nogi były skrępowane. Czy to znaczyło, że był zdany na łaskę szaleńca? Wewnętrzna intuicja podpowiadała Hizumiemu, że ten morderca nie był człowiekiem. Był zbyt... nieludzki, zbyt zwinny i szybki. Poza tym ten oddech... (nie mogę powstrzymać się od komentarza, że w takim razie w mojej klasie również jest jeden nie-człowiek xD od aut. Kita)
Nagły szelest zwrócił jego uwagę. Yoshida wstrzymał oddech nasłuchując, lecz nic więcej nie usłyszał. Po prawej stronie jaskini było nikłe światło, ale detektyw nie widział skąd się wydobywało, bo grota rozszerzała się. Przetoczył się na brzuch i zaczął ostrożnie czołgać w tamtym kierunku. Wiedział, że nie powinien, że tam może znajdować się morderca, ale coś ciągnęło go w stronę światła. Uważając na to, by nie narobić za dużo hałasu, posuwał się kawałek po kawałeczku do przodu. Jego biała koszula pewnie nabrała innego koloru, ale to nie było w tej chwili ważne. Czołgał się wzdłuż ściany jaskini i zatrzymał się dopiero w miejscu, gdzie widać było wnętrze groty.
- Nie, to nie może być prawda… – szepnął przerażony Hizumi widząc swojego brata, mocno poturbowanego na ziemi, leżącego koło starej lampy naftowej.
- A może jednak jest? – odezwał się głos gdzieś za detektywem.
Hiroshi szybko obrócił głowę momentalnie żałując swojego posunięcia. Spod długich, czarnych włosów patrzyły na niego równie czarne oczy, w których odbijał się blask lampy. Usta mężczyzny rozciągnięte były grymasie mogącym uchodzić za uśmiech, ukazując przy tym ostre zęby.
- Czego od nas chcesz? Co z nami zrobisz? – Yoshida nie był w stanie ukryć drżącego głosu.
- To wyłącznie zależy od ciebie…

***

Zero biegł, ile sił w nogach w stronę, z której dobiegł krzyk. Potykał się co chwila o gałęzie lub kamienie, ale nadal dążył wytrwale do celu. Zatrzymał się dopiero zdyszany przed wejściem do sporych rozmiarów jaskini. I wtedy właśnie wysiadła mu latarka. Błagam, niech to będzie tutaj, pomyślał i wszedł w ciemność…

***

Hizumi pożałował, że na przysposobieniu obronnym nigdy nie było mowy, jak bronić się przed psychopatami, którzy zaskakująco mało mają związane z człowiekiem; w dodatku, kiedy jest się skrępowanym przez tegoż psychopatę i leży na dnie jaskini z nieprzytomnym bratem do uratowania.
- To wszystko zależy od ciebie… - jego głos bardziej przypominał coś na granicy syku węża i warczenia psa niż ludzkiej mowy (ach, ten niemiecki akcent xD Od aut. Kita). Jego twarz wciąż była umorusana zakrzepłą już krwią… niestety nie jego własną. Szaleniec odwrócił się tyłem do detektywa, który byłby to zapewne wykorzystał; gdyby tylko miał jak, gdyby tylko nie był tak sparaliżowany strachem i nie był związany. W momencie, kiedy oprawca obrócił się rozbłysły czerwone, słabe światła. Yoshida zmrużył oczy i zamrugał gwałtownie nagle orientując się, że jaskinia, w której się znajdowali była tak naprawdę salą wykutą w skale. Korytarz, który do niej prowadził był naturalny, wyżłobiony przez setki lat przez wodę, przez co niepozorne wejście zdawało się być jedynie zwykłą jaskinią, podczas gdy głęboko w podziemi mieściło się właśnie to miejsce; miejsce, które Hiroshi nazwał w myślach przedsionkiem piekła – i dużo się nie pomylił…
- Kochasz brata i chcesz go uratować, prawda? – zapytał morderca, a Hizumi od razu zrozumiał, o co tak naprawdę mu chodziło.
- Nie pomogę ci w żaden sposób, nawet jeśli będziesz mnie szantażował życiem brata…
- Nie? – upewnił się, rozkładając ręce i będąc wciąż odwrócony tyłem.
- Nie – warknął porwany.
- W takim razie… - psychopata doskoczył do swojej ofiary i chwycił ją za gardło, zaciskając na niej palce. Detektyw chciał krzyknąć, jednak z jego ust wydobyło się jedynie stłumione westchnienie…

***

Shimizu podziękował sobie, że nie chodził na spowiedź, bo gdyby miał odpokutować za wszystkie przekleństwa, które opuściły jego usta wyłącznie dzisiaj, musiałby leżeć krzyżem w kościele do końca swoich dni. Korytarz jaskini, do której wszedł, był śliski od wilgoci i bardzo stromy. Zero nieraz poślizgnął się czy potknął o jakiś nowopowstający stalagmit – kilka z nich porządnie uszkodził, za co zapewne w normalnych okolicznościach mógłby spodziewać się procesu wytoczonego przed Green Peace, ale cóż… to nie była normalna okoliczność. Bo ile razy dziennie zdarza się, że facet, którego nie znosisz za orientację seksualną nagle odchodzi przez ciebie z roboty, a ty zaraz po tym zaczynasz za nim tęsknić; a jakbyś miał mało problemów to potem porywają go, a ty kradniesz auto księdza-nieboszczyka i jedziesz w ciemno ratować go, pakując się do miejsc, których w swoich książkach nie opisał nawet Edgar Allan Poe?
Michi miał wiele obaw, tysiące myśli kotłowało się w jego głowie, jednak uparcie schodził w dół, nie poddając się. Im niżej się znajdywał, tym wyraźniej widział słabe światełko na dnie jaskini… a zaraz potem oślepiła go fala czerwonego światła – i dałby sobie rękę uciąć, że miało ono coś nie z tego świata. Do cholery, w której jaskini nieprzeznaczonej do zwiedzania dla turystów jest instalacja elektryczna? No właśnie… Więc skąd to światło? Psychopata miał na zbyciu czerwone diody, które tu ze sobą przytargał razem z uprowadzonym? Jakoś mało realistyczny ten scenariusz…
Dzięki czerwonemu światłu, widział nieco lepiej to, co znajdowało się pod jego nogami… i przez chwilę jednak pożałował, że to widzi… a potem ruszył dalej. Podszedł najbliżej jak tylko mógł. Zorientował się, że grota, do której Hizumi został uprowadzony została wykuta przez człowieka… a może to była robota tego psychopaty? Jego włosy były długie i czarne; takiego samego koloru były przepastne oczy, które zdawały się nie mieć źrenic – albo odwrotnie, tęczówek. Jego twarz przypominała nieco zwierzęcą, wilczą; szczupła, z ostrymi rysami, aż nadto uwydatnionymi kościami policzkowymi, wąskimi ustami umazanymi krwią, które skrywały nieludzko ostre i połyskujące zęby. Był wątłej postury, jednak Shimizu doskonale zdawał sobie sprawę, że do ułomków nie należał i ma potężną krzepę, co również nie wydało mu się być na miejscu. Poza tym był tak szybki, zwinny… a raczej: za szybki i za zwinny jak na osobę o takiej budowie… jak na człowieka…
Przypomniały mu się stare legendy, jakimi nastolatki straszyli się nawzajem, kiedy i on był jednym z nich – niezależnie od jego woli umysł zalały opisy demonów z różnych kręgów, diabłów, upadłych aniołów, Nefilów (w dalszej części wyjaśnienie, co to są Nefilim od aut. Kita) To było nieco niepokojące… Zero nigdy nie był przesądny. Był realistą do szpiku kości i wierzył tylko w to, co widział – więc to, że wygląd tego mordercy przypominał mu stwory, jakimi lubiła postraszyć Inkwizycja nie pocieszała go. Było naprawdę źle…
Michi poprzysiągł sobie, że bez względu na to czym w istocie, jest ten szaleniec – i tak go złapie i wyswobodzi Hizu z jego szponiastych łap.
Detektyw oparł się o ścianę, dochodząc do wniosku, że nie jest ona skałą, a… betonem. Była sztuczna. Wychylił się, aby ocenić sytuację i rozeznać się w terenie, jednocześnie uważając na to, aby nie zostać zauważonym przez przeciwnika.
Po jego prawej stronie pod kolejną sztuczną ścianą zauważył nieprzytomnego brata Yoshidy. Krawędzie sali, łączące podłoże i sztuczne ściany emanowały ciemnoczerwonym światłem… Zaczął zastanawiać się, jakie do cholery prawa fizyki i chemii musiały zostać tu złamane, aby te spojenia zaczęły świecić, kiedy nagle… morderca, którego wciąż obserwował kątem oka, zniknął z pola jego widzenia. Shimizu rozejrzał się dyskretnie po pieczarze, w poszukiwaniu… kiedy nagle poczuł odór rozkładających się ciał i gorący oddech na karku.
- Spójrz lepiej tam -  długi, szponiasty palec wskazał widok, którywstrząsnął mężczyzną.
Oto jego nieprzytomny przyjaciel w poszarpanych ubraniach został przybity do krzyża. Z jego nadgarstków, w które zostały wbite długie gwoździe (niewielu wie, że nawet w przypadku Jezusa gwoździe zostały wbite właśnie w nadgarstki a nie dłonie, gdyż kości, a raczej kostki, które się tam znajdują są za słabe, aby utrzymać ciężar człowieka, przez co dłonie przybitego do krzyża zostałyby rozerwane, a jego ciało spadłoby z krzyża od aut. Kita) ciekła obficie krew. Michi z niepokojem pomyślał, że jego główne tętnice mogły zostać przebite lub choćby naruszone, co powodowało tak wielki krwotok… Jego stopy również zostały przybite, jednak to było świadectwem czystego bestialstwa wobec Hiroshiego, gdyż te gwoździe w żaden sposób go nie podtrzymywały na koślawym krzyżu. Zero zdawał sobie sprawę, że osoba ukrzyżowana najczęściej ginie przez uduszenie, gdyż w takiej pozycji zaczerpnięcie tchu jest niemal niemożliwe – a klatka piersiowa Hizumiego nie unosiła się; w jego głowie pojawiła się obawa, że przybył za późno.
- Więc jak? Ty będziesz bardziej skory do współpracy?

- Ty skurwielu! – teraz Zero pozwolił już całkowicie opanować się emocjom. Próbował uderzyć pięścią w głowę tego szaleńca, lecz mężczyzna był szybszy i złapał detektywa za obydwa nadgarstki. – Dlaczego mu to zrobiłeś?! Czym ci zawinił?
- Tsktsk niedobra zabawka. Jeśli nie zrobisz tego, co ci powiem, zginiecie tu wszyscy – morderca wyszczerzył się w nędznej parodii uśmiechu. – A on? – tu wskazał na Hizumiego. – On nie chciał współpracować. Też tak możesz skończyć..
- Kim jesteś? Czego od nas chcesz? –warknął Michi próbując wyrwać ręce.
- Powinieneś słuchać swojego przyjaciela, kiedy miałeś ku temu okazję – mężczyzna pochylił się i szepnął mu do ucha. – Wy ludzie jesteście tacy interesujący, tacy niedoskonali…
- Przecież sam jesteś człowiekiem! – Zero miał teraz prawie pewność, że facet przed nim powinien zostać zamknięty w pokoju bez klamek. – Widziałem już takie przypadki jak ty...
Shimizu jęknął z bólu, gdy uścisk na nadgarstkach został wzmocniony. Czuł jak dłonie mu drętwieją; dopływ krwi został odcięty.
- Jesteś tego pewien? – czarne oczy błysnęły niebezpiecznie, a za plecami zmaterializowały się znikąd dwie pary czarnych skrzydeł. – Jesteś pewien, że widziałeś już kogoś podobnego do mnie?
- Czym…Czym jesteś? – zapytał Zero nie wierząc własnym oczom.
Mężczyzna puścił jego ręce i ukłonił się przed nim uśmiechając przy tym szyderczo.
- Gabriel, jeden z siedmiu najważniejszych archaniołów (Gabriel lub inaczej Dżibril,  jest przedstawiany w islamie jako mężczyzna o czterech skrzydłach dop. aut. Aoi).
- To niemożliwe! Gabriel jest posłańcem, opiekunem raju. Jest dobry! – krzyknął Zero nie dając wiary słowom szaleńca.
- Wiesz o mnie całkiem sporo jak na ateistę – odparł archanioł. – Szkoda tylko, że i tak niedługo zginiesz.
- Co chcesz z nami zrobić?
- Och, to proste. Napiszę od nowa Księgę Rodzaju. Oczyszczę ten świat z wszelkiego brudu jakim są ludzie i stworzę ich na nowo. Bóg jest dla was za dobry... Wystarczy na łożu śmierci przyznać się do grzechów i szczerze za nie żałować, i Raj stoi dla was otworem... Plugawe, nędzne robaki, które nie znają prawdziwej miłości, za to sieją dookoła zniszczenie i spustoszenie. Zwracacie się do Najwyższego tylko wtedy, gdy macie poważny problem. Nie zasługujecie na miano dzieci bożych – syknął wściekle Gabriel. – Widzisz ten krąg na ziemi? – spytał detektywa, który patrzył na niego przerażony. – To wrota do piekieł. Gdy uwolnię wszystkie upadłe anioły i demony, ten świat przestanie istnieć. Na jego zgliszczach zbuduję nową, idealną cywilizację! Tyle, że z nowym Bogiem. Stwórca jest dla was zbyt pobłażliwy, zbyt miłosierny.. Inaczej niż dla nas, aniołów. Ktoś taki nie znajdzie miejsca w moim świecie!
- Jesteś chory psychicznie... – Shimizu nie wierzył w to, co właśnie usłyszał. – Więc po co ci jest Hizumi i jego brat?
- Jest jeden haczyk. Żeby otworzyć wrota, potrzebny jest Nefilim – potomek anioła i człowieka. Do tego potrzebowałem Yoshidy. Niestety nie chciał współpracować, więc stał się zbyteczny. Oby jego brat był mądrzejszy.
- Świr – syknął Zero. – Nie wierzę w twoje ani jedno słowo! I w dodatku skąd znasz nazwisko Hizumiego?
- Jesteś jak niewierny Tomasz – jaskinia rozbrzmiała zimnym śmiechem Gabriela. – „Jeżeli na rękach Jego nie zobaczę śladu gwoździ i nie włożę palca mego w miejsce gwoździ, i ręki mojej nie włożę w bok Jego, nie uwierzę” – zacytował fragment Nowego Testamentu. – Ale uwierzysz tak samo jak on, gdy zobaczysz na własne oczy prawdę stworzenia.
Gabriel odszedł od Zero i podszedł do krzyża, na którym wisiał przybity Hizumi. Wpatrywał się chwilę w niego, a później obrócił się do Michiego.

- Trudno, żebym nie wiedział, jak nazywają się moi synowie – Gabriel wydał z siebie odgłos, który był czarną groteską śmiechu.
- Synowie? – Michi prychnął, jak zwykle będąc pewnym siebie.
Dobra, może skurwiel miał skrzydła, może potrafił w jakiś magiczny sposób doprowadzić prąd do sztucznej komory jaskini, może nawet potrafił ją wykuć… może wykonał najbrutalniejsze morderstwa, jakie Zero miał okazję widzieć w całej swojej karierze detektywa, może lubił taplać się w cudzej krwi i był psychopatą… ale to nie zwalniało Shimizu z traktowania go, jak zwykłego kryminalisty. Nie mógł pozwolić sobie na utratę zimnej krwi. Musiał uratować przyjaciela i jego brata, jednak nie wiedział jak – nie raz spotkał się już z mordercą, jednak żaden z nich jak dotąd nie miał skrzydeł! Cholera, to było naprawdę niepokojące zjawisko… A jeśli… jeśli to coś naprawdę nie jest człowiekiem? Czy detektyw igrał z mocami podziemia?
Chcąc zyskać trochę czasu na obmyślenie planu, postawił na najstarszą i najprostszą metodę, jaką znał – rozmowę.
- Dlaczego uważasz, że ci dwaj to twoi synowie? – zapytał, lekko drżącym głosem. Resztkami sił powstrzymywał się od kolejnego wybuchu emocji.
- Nie twój interes – warknął, gładząc Hizu po odsłoniętym boku ciała i drapiąc jego skórę aż do krwi. – Jesteś zwykłym człowiekiem – zachichotał – Nie muszę ci się z niczego tłumaczyć… Zresztą i tak już nasłuchałeś się wiele. Powiem co coś więcej jeśli będę miał na to ochotę – uśmiechnął się drapieżnie, odwracając w stronę szatyna.
- Skoro i tak planujesz nas wszystkich zabić to nie chcę umrzeć nieświadomy tego, co tak naprawdę dzieje się wokół mnie – założył ręce na piersi, opierając się o ścianę plecami. Oddychał  głęboko, aby się uspokoić. Chciał wyglądać na co najmniej znużonego, aby przeciwnik nie mógł wykorzystać jego strachu przeciw niemu samemu.
Gabriel momentalnie znalazł się przy detektywie, kładąc dłoń na jego torsie. Położył ją płasko, zdawało się, że ledwo go dotknął, jednak tym ruchem niemal pozbawił Shimizu tchu. Nacisk był niewyobrażalnie mocny; Michi czuł wszystkie nierówności betonowej ściany, które wbijały mu się w plecy. Sięgnął do palców anioła, próbując je rozluźnić – bezskutecznie.
- Jesteś tak arogancki, że gdybyś był upadłym, włączyłbym cię do mojego nowego świata – zaśmiał się dźwięcznie. – Wyczułbym twój strach z odległości kilkunastu kilometrów! – zarechotał. – Udajesz takiego pewnego siebie, podczas gdy z chęcią byś stąd uciekł… ale nie masz dokąd. Zniszczenie dotknie całego świata… choć z drugiej strony słodka niewiedza o nadchodzącym końcu świata byłaby zapewne zbawcza dla twoich zszarganych nerwów. Może piłbyś właśnie kawę, gdyby zaczął się koniec; a ty nawet nie wiedziałbyś, co się stało i kiedy twoje i siedmiu miliardów podobnym tobie ludziom życie zostało odebrane – ukazał ostre zęby w czymś, co mogło być uśmiechem, ale nie musiało. – Jesteś tylko zabawką, człowiekiem… żyjesz krótko, a twoja egzystencja nic nie wnosi – wywrócił oczyma, puszczając chłopaka i ponownie wracając do ukrzyżowanego Yoshidy. – On jest Nefilim – dotknął swojego „syna”.
- Kim jest?
- Nie kim, a raczej czym. Stworzeniem „pomiędzy”. Nefilim nie są ludźmi i nigdy się nimi nie staną. Nefilimowie zrodzeni z żądzy zemsty upadłych aniołów i człowieczej krwi… Powstali tylko po to, aby doprowadzić ten świat do zagłady – wyjaśnił archanioł. – Są… „instytucją wykonawczą” – zaśmiał się. – Są kluczem do wrót.
Zero na razie nie chciał wnikać co to za wrota, gdyż w jego głowie już wcześniej zrodziło się pytanie, które chciał zadać, jednak nie ośmielił przerwać się mordercy.
- Zrodzeni z żądzy zemsty upadłych aniołów… - powtórzył cicho pod nosem. – Ale ty nie jesteś upadły; jesteś archaniołem, czyż nie? Jesteś aniołem zmartwychwstania, zwiastowania, miłosierdzia, objawienia, zemsty i śmierci… (informacje potwierdzone przez Kościół Katolicki od aut. Kita).
- Zaskakujące jak dużo wiesz… Myślałem, że jesteś głupszy – uśmiechnął się półgębkiem. – Byłem aniołem i pełniłem te funkcje, które wymieniłeś… ale już tego nie robię…
- Dlaczego?
- Zostałem wrzucony z nieba. Niedługo po wygnaniu Adama i Ewy z Raju Bóg zaczął interesować się tylko ludźmi. Mimo iż popełnili grzech wciąż był dla nich pobłażliwy; i tak jest do dziś – skrzywił się. – Zaabsorbowały go twory niewierne, unoszące się pychą, nieposłuszne, ułomne… stworzone później… - warknął.
- Później? Później niż co?
- Pierwszym tworem Boga byliśmy my – aniołowie. Byliśmy wierni, przez całe swoje nieśmiertelne życie wysławialiśmy imię Boga, jednak ten odwrócił się od nas by zająć się wami… To… zabolało. Przestał się nami interesować, a jakby tego było mało, kazał nam usługiwać ludziom. Miarka się przebrała; podniosłem bunt. Gabriel to moje drugie imię – moje pierwsze imię to Lucyfer. Jestem pierwszym aniołem, którego stworzył Bóg. Jestem pierwszym tworem, który stworzył. Przede mną był tylko On. Byłem najbardziej umiłowanym aniołem; dopóki nie pojawiliście się wy, ludzie. Istoty tak niedoskonałe, proste i naiwne… - z jego gardła zaczął wydobywać się charkot, a nie mowa. – A mimo to On wolał was… Wybuchła woja w niebie, którą przegrałem z moimi sprzymierzeńcami. Niektórzy aniołowie, te dupolizy, które nie odważyły się sprzeciwić, pozostali w niebie i to oni walczyli z moją armią. Po przegranej zostaliśmy wygnani z nieba; i tak oto staliśmy się upadłymi. Ludzie nadali mi jeszcze wiele innych imion: Belzebub, szatan, diabeł, demon…
- Nienawidzisz ludzi?
- Nienawidzisz to mało powiedziane… - jego oczy błysnęły dziko. – Dlatego postanowiłem was unicestwić. Za pomocą któregoś z Nefilim, których stworzyłem otworzę wrota i uwolnię z Tartaru pozostałych upadłych; a wtedy rozpocznie się Armagedon. Zniszczymy ten świat, a na jego zgliszczach zbudujemy nowy – uśmiechnął się obłędnie. – Napiszemy Księgę Rodzaju od nowa i nie pozwolimy, aby coś takiego jak ludzie ponowie powstało… Stworzymy swoje własne twory, zdetronizujemy Boga, który nie jest ani sprawiedliwy, ani miłosierny…A pomogą mi w tym synowie, których spłodziłem właśnie na tą chwilę. Będą częścią mojego dzieła! Ich poświęcenie nie pójdzie na marne.
- Boże... – szepnął przerażony Zero.
- Bóg ci teraz nie pomoże. Ale koniec tych bajdurzeń – machnął ręką, ucinając temat. – Czas ucieka, a moim poplecznicy domagają się wolności – uśmiechnął się niebezpiecznie. – Słyszysz jak skandują?
- Nie – przyznał szczerze Shimizu. Bo taka była prawda; oprócz swojego nierównomiernego, świszczącego oddechu i głosu Gabriela nie słyszał nic.
- Ech, durny człowiek… - mruknął znudzony, po czym wciąż nie odchodząc od Yoshidy, wskazał w kierunku Hirokiego. – Przyprowadź go i ułóż w kręgu – rozkazał.
Detektyw za żadne skarby tego świata nie chciał pomagać upadłemu, ale nie mógł się sprzeciwić. Gdyby to zrobił, przewidywał, że zostałby zabity, co wiązało się z tym, że szanse na uratowanie kogokolwiek czy Hizumiego, czy jego brata, nie wspominając już o zapobiegnięciu Armagedonu, przestałyby w ogóle istnieć. Zero podszedł do zakonnika, który nie był tak wątłej postury jak jego brat. No niestety… Złapał go za barki, a następnie po prostu przeciągnął do kręgu, według rozkazu, jaki dostał.
Gabriel podszedł do wciąż nieprzytomnego mężczyzny i jednym z długich szponów rozciął swój palec, a następnie swoją, o dziwo, czarną posoką nakreślił na czole, ustach i piersi Hirokiego krzyż. Zakonnik przebudził się, a jego oczy były takie same jak upadłego – nieludzkie i przepastne.
- Synu… Już czas – syknął archanioł.
Michi z niedowierzaniem obserwował, jak mężczyzna podnosi się, a następnie zaczyna wypowiadać szeptem jakieś słowa, których szatyn nie był w stanie ani dosłyszeć, ani zrozumieć. Nagle wszystko się zatrzęsło, a na ścianach powstały wyraźne pęknięcia. Shimizu przewrócił się i uderzył głową o podłoże. Czerwony blask zaczął emanować z wielkiego okręgu, w którym stał Hiroki. Mdłe światło rozmazywało jego postać, a Zero zdawało się, że co i rusz zamiast brata Yoshidy widzi tam nieludzkie stworzenie, wlepiające w niego ślepia wyrażające żądze krwi. W powietrzu uniósł się fetor siarki i zgnilizny. Detektyw ledwo stłumił odruch wymiotny i krzywiąc się, wstał. Przez chwilę analizował próbując znaleźć jeszcze jakieś inne wyjście. „Przecież jego również da się jakoś ocalić…” – myślał gorączkowo, jednak kiedy coś przypominające gigantyczny ogon z kolcami długości ludzkiego przedramienia, który wydostał się z kręgu, mało go nie dosiągł, stwierdził, że nawet jeśli jest inne wyjście, to nie ma na nie czasu. Nie myśląc wiele sięgnął po kaburę, wiszącą u jego paska spodni i wyciągnął z niej pistolet. Wycelował w głowę Hirokiego, w myślach błagając o wybaczenie za to posunięcie, kiedy nagle…
- NAWET SIĘ NIE WAŻ! – rozwścieczony archanioł rzucił się w jego stronę.
Szatyn został powalony na ziemię. Pistolet, który trzymał w dłoni, został mu odebrany, a sama ręka została boleśnie wykręcona. Detektyw próbował kopnięciem zrzucić z siebie przeciwnika, jednak ten był zbyt zwinny i złapał nogę Shimizu, a następnie rzucił nim o ziemię jak szmacianą lalką. Michiego zamroczyło. Pieczarę wypełniły dzikie ryki, krzyki i piski nie z tego świata. Kolejne szponiaste dłonie, skrzydła, ogony zaczęły wydobywać się z kręgu, a postać Hirokiego była coraz trudniejsza do dostrzeżenia. Zdawało się jakby… po prostu znikał.
- „Gdy Pan nadejdzie w ogniu i rozpocznie się sąd… Jego miecz spadnie na głowy grzeszników” (cytat z Biblii od aut. Kita) – nagle rozległ się tak dobrze znany głos. Jednocześnie tak dobrze znany, a jakiś nierealny… do tego stopnia, że Zero aż nie mógł uwierzyć w to, co słyszy. - „I głos Boga przeciął płomienie.” „A gdy Bóg ręką swą wskazał, przywieźli oni ze sobą chaos i zniszczenie, i wszelkie stworzenie wymarło” (cytat z Biblii od aut. Kita) – niespodziewanie obok archanioła pojawił się Hiroshi. Zdezorientowany Shimizu spojrzał na krzyż, na którym pozostały jedynie gwoździe. Jak Hizumi zdołał się wyswobodzić, nie wyjmując gwoździ oraz kiedy odzyskał przytomność Michi nie potrafił powiedzieć… oprócz tego nie umiał także wyjaśnić, dlaczego jego przyjaciel przemawiał tak wzniosłym, obcym dla siebie tonem, cytując Pismo Świętne.
Rozjuszony anioł rzucił się w stronę czarnowłosego, zamierzając go uderzyć, jednak nie udało mu się to. Yoshida uchylił się zręcznie przed ciosem, a następnie sam wymierzył uderzenie przeciwnikowi, przez co ten znalazł się na ziemi. Shimizu nie mógł wyjść z podziwu dla drugiego detektywa… a jednocześnie ogarnął go strach, że stało się z nim coś niedobrego, czego nie będzie można już odwołać. Dopiero teraz zrozumiał jak bardzo Hiroshi jest mu bliski i jak bardzo go potrzebuje. Zaczął się modlić o to, aby to wszystko już się skończyło… ale nie Armagedonem.
-„Nie toczymy bowiem walki przeciwko ciału, lecz przeciwko zwierzchnościom, przeciwko władzom ciemności, przeciwko pierwiastkom duchowym Zła na Wyżynach Niebieskich. Dlatego weźcie na siebie pełną zbroję Bożą, abyście w dzień zły zdołali się przeciwstawić i ostać, zniszczywszy wszystko. Stańcie więc i przepasawszy biodra wasze prawdą i oblókłszy pancerz, którym jest sprawiedliwość, a obuwszy nogi w gotowość niesienia dobrej nowiny o pokoju. W każdym położeniu bierzcie wiarę jako tarczę, dzięki której zdołacie zgasić wszystkie rozżarzone pociski Złego. Weźcie też hełm zbawienia i miecz Ducha. To jest słowo Boże. Amen” – Hizumi nachylił się nad upadłym, wręcz wypluwając kolejne słowa. - „O synu Diabelski, pełny zdrady i przewrotności! Czyż nie zaprzestaniesz wykrzywiać prostych dróg Pańskich?” (część egzorcyzmu od aut. Kita) – następnie przyłożył mu dłoń do twarzy, siląc się na kolejne słowa. - „Teraz dotknie cię ręka Pańska i przez pewien czas nie będziesz widział słońca. Będziesz niewidomy. Amen.” (część dalsza egzorcyzmu od aut. Kita)
Gabriel wrzasnął jakby coś go poparzyło – a następnie spod palców czarnowłosego zaczął unosić się biały dym. Światło emanujące z kręgu zaczęło słabnąć, a ryki stały się bardziej żałosne. Na powrót postać Hirokiego zaczęła być lepiej dostrzegalna, jakby z powrotem zaczął się materializować. Anioł rzucał się, próbując odsunąć od Yoshidy, jednak ten był nieugięty. Spojrzał na Shimizu, dla którego te zajście było nie do pojęcia.
- Zastrzel go. Inaczej krąg się nie zamknie – powiedział już naturalnym dla siebie głosem, choć nieco przygnębionym.
Zero nie trzeba było tego dwa razy powtarzać. Walcząc z obezwładniającym bólem w prawej ręce dosiągł swojego pistoletu i ponownie wymierzył lufą w głowę zakonnika. Michi chodził na strzelnicę w każdy czwartek i był świetnym strzelcem – nie spudłował. Jeden strzał wystarczył by pozbawić życia brata Hizumiego. Mężczyzna padł martwy, światło kręgu zniknęło całkowicie tak samo jak demony, które próbowały przecisnąć się do świata ludzi. Po upadłym archaniele został jedynie popiół.
- „Wszystko pochodzi od Boga i zostaje przez Niego wezwane” (cytat z Biblii od aut. Kita) – wyszeptał Hiroshi, stając na równych nogach. Zero również dźwignął się z ziemi i podszedł do przyjaciela. Położył mu rękę na ramieniu, a wtedy tamten zemdlał. Szatyn złapał go w ostatniej chwili, uchroniwszy przed upadkiem. Czekała go teraz kolejna podróż przez korytarz jaskiniw ciemnościachku powierzchni – tym razem z balastem w postaci nieprzytomnego Yoshidy.
Hizumi nie wyglądał najlepiej. Z ran po gwoździach ciekła krew tworząc szkarłatne plamy na i tak już brudnej i podartej koszuli. Mężczyzna był tak blady, że Zero bał się go dotykać w obawie, że jeszcze pogorszy jego stan. Jednak trzeba było stąd uciekać. Nikt nie wiedział czy było już bezpiecznie, a detektyw wolał nie ryzykować. Ręka go bolała jak cholera, a dłonie miał poranione od upadku, ale nie mógł tak zostawić Hiroshiego; plus ciągnięcie go po ziemi odpadało.
Spojrzał na swoje prawe przedramię i skrzywił się widząc głęboką ranę ciągnącą się od nadgarstka aż po łokieć. Nie wyglądało to za dobrze, ale nie krwawiło za mocno. Jakimś dziwnym trafem, tętnica nie została uszkodzona. Jakim cudem? Tego Zero nie wiedział, ale w duchu dziękował Bogu, bo inaczej byłyby kiepsko; nawet bardzo. Hizumi też najwyraźniej miał całe tętnice, ale ilość ran jak i to, że wisiał na krzyżu przez długi okres czasu, nie przedstawiała sytuacji w jasnych barwach, a raczej w postaci czarnej dziury.
Podejmując się heroicznego wysiłku, wziął nieprzytomnego mężczyznę na ręce zaciskając przy tym z bólu zęby. Zachwiał się lekko, ale złapał równowagę i zaczął ostrożnie iść do wyjścia. Potknął się parę razy o kamienie, ale udało mu się nie wywrócić i szedł wytrwale dalej. Odetchnął z ulgą dopiero, gdy wyszedł z tej przeklętej jaskini, co w tych ciemnościach nie było takie łatwe. Ale teraz czekało go trudniejsze zadanie – wydostanie się z lasu, a nie miał przy sobie latarki. Pewnie wypadła mu na dole, poza tym i tak nie miałby jak sobie przyświecać. Musiałaby mu wyrosnąć dodatkowa ręka, co było teoretycznie niemożliwe.
Poprawił sobie Hizumiego na rękach i ruszył przed siebie. Miał nadzieję, że dobrze zapamiętał drogę, choć wtedy miał latarkę i biegł, nie zwracając do końca uwagi na otoczenie.
- Cholera! – czemu nawet, gdy zagrożenie zostało zlikwidowane, musiało być tak trudno?
Ufając swojej intuicji, szedł między drzewami tak szybko, jak pozwalał mu na to balast w postaci nieprzytomnego Hizumiego. Na czole pojawiły się kropelki potu, a ból stawał się coraz bardziej nie do zniesienia, lecz wytrwale szedł do przodu. Życie Hiroshiego wisiało na cieniutkim włosku i Zero musiał się spieszyć. Nie wybaczyłby sobie, gdyby zawalił sprawę.
Cudem udało mu się wyjść z lasu blisko miejsca, gdzie zaparkował. Podszedł do auta, położył ostrożnie Hizumiego na trawie i otworzył drzwi, by następnie umieścić bezwładne ciało na tylnym siedzeniu. Sam usiadł na miejscu kierowcy i już po chwili jechał drogą powrotną tak szybko jak tylko się dało. To był wyścig z czasem, którego nie należało przegrać, ponieważ najbliższy szpital znajdował się w Tokio, a konkretniej na jego peryferiach.
Zerkał co chwila na Hizumiego, który nie dawał najmniejszego znaku życia. Nie, to nie mogło się tak skończyć!
- Hizu, nie rób mi tego – zaczął mruczeć pod nosem.
Zacisnął mocniej dłonie na kierownicy i momentalnie wydał z siebie syk. To nie był dobry pomysł, teraz ręka rwała go jeszcze mocniej, o ile to było możliwe. Skrawki porwanego materiału nasączonego krwią przylepiły się do rany podrażniając ją, a to nie było najmilsze doświadczenie.
Po ponad godzinie zajechał pod szpital w mieście. Wypadł z auta, podniósł ostrożnie Hizumiego i wszedł szybko do budynku.
- Niech mi ktoś pomoże! – krzyknął zrozpaczony.
Podbiegł do niego pielęgniarz, wołając od razu paru ludzi z personelu medycznego.
- Ratujcie go – zdążył jeszcze powiedzieć, zanim pochłonęła go ciemność i osunął się na podłogę.

***

Biało. Wszędzie było biało. Gdzie trafił? Obraz przestał być zamazany i Zero spostrzegł, że był w szpitalu. Leżał w pustej sali na jednym z czterech łóżek, podłączony do kroplówki i z zabandażowaną prawą ręką. Fuknął cicho, niezbyt zadowolony ze swojego położenia. Nie było szczytem jego marzeń wylądowanie w szpitalu z powodu… Właściwie dlaczego się tu znalazł? I przypomniał sobie ostatnie wydarzenia: Gabriela, Hirokiego i Hiroshiego wiszącego na krzyżu.
- Hizumi! – usiadł natychmiast, ale zaraz tego pożałował, czując ból w ręce.
- Radziłbym uważać na szwy – powiedział podstarzały, siwy lekarz, który właśnie wszedł do sali, by sprawdzić swojego pacjenta.
- Szwy? – spytał niezrozumiale Zero.
- Rana na pańskim przedramieniu wymagała natychmiastowego odkażenia i zszycia. Niech się pan cieszy, że nie wdało się żadne zakażenie, bo nie wiem, co pan z tą ręką robił, ale wyciągnęliśmy ładną, kilkucentymetrową drzazgę.
- Co z mężczyzną, którego tu przywiozłem?! – Michi całkowicie zignorował informację o stanie swojego zdrowia, bardziej zaniepokojony tym, co się stało z Hizumim.
- Nie bardzo wiem o kogo chodzi…
- Yoshida Hiroshi. Co z nim?
- Ach, pan Yoshida – westchnął lekarz, ściągając okulary i pocierając nasadę nosa. – Jest pan może z rodziny?
Ten mężczyzna zaczynał powoli irytować Zero, a irytacja i Shimizu nigdy nie szły ze sobą w parze. Detektyw narażał dla tego kretyna, znaczy Hiroshiego, życie! Chyba miał prawo wiedzieć w jakim jest stanie! Po tym wszystkim przez co razem przeszli, zdanie Zero o Hizumim zmieniło się przynajmniej o sto dwadzieścia stopni i teraz nie dałby go nikomu skrzywdzić.
- Czy ja wyglądam na jego ojca? A może lepiej, na jego matkę? – warknął Michi, zyskując tym samym od lekarza spojrzenie pełne dezaprobaty dla jego zachowania. – Był moim partnerem w śledztwie. Mogę chyba wiedzieć, co z nim jest!
„Partnerem”… To słowo zaczęło nabierać innego znaczenia w głowie Zero. Nie bardzo wiedział kiedy i jak zaczął postrzegać drugiego detektywa w innych kategoriach, ale w gruncie rzeczy nie czuł się z tym źle.
- Pacjent nie miał innych urazów wewnętrznych lub zewnętrznych niż rany na rękach i nogach, nie licząc nielicznych otarć. Żyje, ale cudem, bo stracił dużo krwi. Jednak…
- Jednak? – Zero stanowczo nie podobało się to słowo; niosło ze sobą jakąś grozę.
- Zapadł w śpiączkę – odparł starszy człowiek.
Jasne. Zawsze coś musiało się spieprzyć. Bo dla pewnych rzeczy po prostu nie istniało szczęśliwe zakończenie, gdzie główni bohaterowie odjeżdżali w stronę zachodzącego słońca. Zero uśmiechnął się ponuro do własnych pesymistycznych myśli. Jaki, według niego, powinien być koniec tej historii?
- Proszę mnie do niego zabrać.

***

- Hizu…
Michi ujął dłoń Yoshidy i spojrzał na bladą twarz mężczyzny leżącego na szpitalnym łóżku. Coś ścisnęło jego serce na ten widok. Dlaczego Hizumi musiał się tu znaleźć? Dlaczego to wszystko spotkało właśnie ich? Czy to po prostu nie był tylko zły sen, z którego zaraz się obudzą i zaczną się ponownie ze sobą kłócić? Zero chciałby w to wierzyć, ale ból w przedramieniu nie pozwalał na poddanie się tej wizji.
- Nie powinieneś się tu znaleźć – powiedział cicho Shimizu i złożył delikatny pocałunek na bezwładnej dłoni. – Gdybyś tylko wtedy zrezygnował całkiem z tego śledztwa… Może to by cię w jakiś sposób uchroniło. Może nie spotkałoby cię to, co teraz…
Nie dostał żadnej odpowiedzi, ale coś mówiło Zero, że Hizumi go słyszy i wolał się trzymać tej myśli. Zawsze, nieważne jak beznadziejna byłaby sytuacja, zawsze istniał choć cień szansy na to, że będzie lepiej. I gdy człowiek tracił tą odrobinę nadziei, jaką posiadał, szansa znikała.
- Przepraszam – Michi odgarnął włosy z twarzy Hiroshiego. – Przepraszam, dlatego.. Wróć do mnie, dla mnie. Obiecuję ci, że będzie lepiej, tylko wróć… - głos Zero powoli się łamał. Może jednak nie był tak silny, za jakiego się miał.
Ale oczy Hizumiego się nie otworzyły. Nie nastąpił też żaden ruch. Była tylko cisza…

***

Jakiś czas później Zero wyszedł ze szpitala. Przesłuchania, raporty… Detektyw powiedział, że morderca z Tokio został pogrzebany w wybuchu w jaskini. Nikt by mu nie uwierzył, gdyby wyznał prawdę. Zresztą Shimizu chciał, żeby cała sprawa została już na dobre zakończona, by mógł wrócić do swojego życia. Ale ono nie było już takie jak kiedyś.
Prawie codziennie przychodził odwiedzić Hizumiego, który nadal był w śpiączce. Stan Yoshidy nie ulegał zmianie, ale Zero ciągle wierzył, że niedługo detektyw się zbudzi. Nikt inny nie przychodził do Hiroshiego, co było dziwne. Nie miał żadnej rodziny, znajomych? A może po prostu nie wiedzieli, że znajduje się w szpitalu. W każdym razie coś tu nie pasowało i należało się dowiedzieć, co to było.

- Kurwa… - zaklął Zero, rozprostowując zdrętwiałe palce.
Tony papierów na jego biurku jak na złość nie chciały się zmniejszać tylko wciąż rosły. W dodatku musiał trzy razy opowiedzieć całą historię, jaką przeszedł z Hizumim; rzecz jasna nie wspomniał o upadłych aniołach, Nefilim, wiszącym na krzyży Hiroshim ani egzorcyzmach, jakie prawił chłopak, więc przekłamana wersja była znacznie krótsza od rzeczywistej, ale to nie zmienia faktu, że powtarzać w kółko jedno i to samo to nie jest przyjemne zajęcie. Pierwsze zeznanie musiał złożyć bezzwłocznie i nie miał nic do tego; rozumiał, że takie są wymagania i kropka. Drugi raz musiał powtórzyć wszystko, bo jakiś debil nie włączył dyktafonu i jego zeznanie się nie nagrało – w dodatku nikt nie był na tyle mobilny i pełny zapału, żeby to spisać. Zgrzytał wtedy zębami i krzywił się, uderzając palcami o blat stołu mieszczący się w sali przesłuchań. Trzeci raz musiał zeznawać w obecności psychologa - nie wiedział dlaczego, ale taki dostał rozkaz. Po kolejnym powtórzeniu się Michi dostał wrażenia deja vu, ale kiedy lekarz zaczął przeprowadzać badania, Shimizu zdał sobie sprawę, że jednak nie wszystko się powtarza i pomaluśku, drobnymi kroczkami znów zaczyna brnąć w przyszłość.
Psychiatra wydał orzeczenie, że Zero wciąż może wykonywać swoją pracę. Przez chwilę pomyślał, że zapewne te badania były zlecone przez jego szefa w akcie troski czy aby na pewno jeden z najlepszych śledczych nie dostał urazu lub traumy w wyniku bezpośredniego spotkania z seryjnym mordercą, jednak zaraz doszedł do wniosku, że to z pewnością nie była troska – ten stary piernik martwił się tylko o kasę i chciał wiedzieć czy musi dać szatynowi całą pensję, czy tylko jej część i odesłać mężczyznę na wcześniejszą emeryturę policyjną. Michi stwierdził, że to jeszcze nie czas na obijanie się i pierdzenie w drewniane bujane krzesło na ganku jakiegoś domu starości. Miał jeszcze dużo do zrobienia.
Wreszcie skończył – na dziś rzecz jasna. Jutro zabierze się za materiały, jakie w końcu będzie można rzucić mediom, które usiłowały niemalże zjeść wydział śledczy. Westchnął, przeciągając się. Wyszedł ze swojego gabinetu, a następnie z posterunku policji w ostatnich dniach. Zorientował się, że od pewnego czasu nie był już u Hizumiego i zrobiło mu się głupio… Spojrzał na zegarek na swoim przegubie i niestety doszedł do wniosku, że o godzinie dwudziestej już go nie wpuszczą na salę, gdzie leżał Yoshida. Skrzywił brzydko usta, kierując się do samochodu.
Ruch na drodze był duży. Shimizu stał od pół godziny w korku poruszając się tempem galopującego żółwia, ale nie przeszkadzało mu to. Sam uznał to za dziwne, gdyż znany był z charakteru choleryka, na którego najbardziej drażniąco działało marnowanie czasu lub czekanie, co w sumie w jego opinii równało się sobie wzajemnie. Był tak pogrążony w myślach, że nie obchodziło go to, co działo się dookoła. Ziewnął rozdzierająco, poprawiając się na fotelu i oparł rękę na drzwiach auta, a następnie głowę na zaciśniętej w pięść dłoni.
- Oj, Hizu… jeśli moje myśli nie zmienią torów swoich biegów to jeśli tylko się obudzisz, zabiorę cię na kolację – mruknął pod nosem. – Choćby i do szpitalnej stołówki…
Kiedyś zapewne zganiłby się za takie rozmyślanie, ale w obecnej chwili… ta wizja naprawdę mu się podobała. Z chęcią poszedłby z Yoshidą coś zjeść… Zresztą… Zacznijmy od tego, że Zero w ogóle chciał zobaczyć Hiroshiego. Tęsknił za nim? Głośno pewnie nigdy by się do tego nie przyznał, ale w głębi serca doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Sprawa dotycząca tych dziwnych morderstw, za którymi stał Gabriel naprawdę zbliżyła ich do siebie… a raczej włączyła tryb opiekuńczości u Michiego. Shimizu nigdy zbytnio o nikogo nie dbał, co potwierdzało choćby puste akwarium, w którym pływały już chyba same szkielety rybek, których nie karmił. Zajmował się pracą lub nauką i jakoś nie czuł potrzeby zmiany tego – aż do teraz. To właśnie teraz zdał sobie sprawę z kruchości innych; ale wcale to nie oznaczało, że szatyn zaraz założy na siebie niebieski lateksowy strój, a na to czerwone gacie i pelerynę, i będzie ratował wszystkich tych, których tylko da się jakoś uratować. Nie. Po prostu zrozumiał, że ludzie nie są z kamienia – bardziej przypominają porcelanę; teoretycznie twarda, ładna z zewnątrz… ale wystarczy mocniej uderzyć, a zaraz można ją ukruszyć, nie wspominając nawet o tym, że rozbić całkowicie. Shimizu zrozumiał dlaczego ludzie nawzajem się ochraniają – próbują nie dopuścić do rozbicia czy choćby ukruszenia drugiej osoby… szczególnie tej ważnej dla nich osoby…
Człowieka można zranić słowami zarówno jak i czynami – jednak ludzie tak samo jak ochraniają się nawzajem, tak samo ranią się… ale Hizumiego nie zranił człowiek. Zranił go upadły – dosłownie i w przenośni; skrzywdził go, przybił do krzyża, upuścił wiele krwi, zabił mu brata, o czym Yoshida dowie się, gdy się obudzi – to będzie dla niego kolejna dawka bólu. To oznaczało, że Hiroshiego mogą zranić nie tylko ludzie, ale także inne byty… On sam w sumie nie był człowiekiem, tak jak powiedział Lucyfer, brunet był Nefilim – pół człowiekiem, pół aniołem. Teoretycznie ta wiadomość u zwykłego śmiertelnika powinna wywołać strach, jednak Zero go nie odczuł. Miał świadomość, że Hizu był częścią jego życia już od… dwudziestu lat? Pierwszy raz spotkali się w szkole policyjnej… tak, to będzie gdzieś z dwadzieścia lat. Mimo iż przez te wszystkie lata nie widywali się regularnie ani, co ważniejsze, nie przepadali za sobą zbytnio to tak długi okres znajomości do czegoś zobowiązywał. Michi spróbował wymazać z pamięci Hiroshiego, jednak nie udało mu się to – ba! Nawet tego nie chciał! Ich znajomość była jaka była i może zostawiała wiele do życzenia, jednak szatyn był z niej dumny i nie chciał tracić wspomnień z nią związanych. Prawdę mówiąc próbując zapomnieć o Yoshidzie Zero poczuł jeszcze większą tęsknotę za chłopakiem. Ten tryb troski, który w końcu, po trzydziestu pięciu latach życia, uaktywnił się u niego nakazywał mu chronić Hizumiego – jakiś wewnętrzny głos podpowiadał mu, że Yoshida jest jeszcze bardziej kruchy niż wszyscy inni; właśnie dlatego musi się nim zaopiekować i mu pomóc; ocalić swoje wspomnienia, ich znajomość i siebie samego – bo jakby nie patrzeć brunet był częścią jego życia, co składało się również na to, że był częścią jego samego.
Przez chwilę wahał się na skrzyżowaniu, jednak w końcu podjął decyzję i skręcił w prawo – w prawo, mimo iż żeby dojechać do swojego mieszkania musiałby skręcić w lewo dopiero na następnym rondzie. Z pewną nostalgią stwierdził, że dawno już go tu nie było. Pokręcił głową, rozglądając się.
- No… zmieniło się tutaj – potarł brodę w geście czegoś, co mogło być uznaniem, ale nie musiało.
Michi pamiętał tą dzielnicę jeszcze jako zlepek małych, najwyżej trój-piętrowych bloków, a raczej bloczków. Ta dzielnica niegdyś była osobnym, małym miasteczkiem, które „pochłonęło” Tokio, włączając je do siebie jako kolejną z dzielnic. Hiroshi mieszkał tu niegdyś w dwupokojowym mieszkanku z cieknącym dachem i odłażącą tapetą od ścian wciąż jeszcze jako uczniak szkoły policyjnej. Mieszkało tutaj dużo uczniów ze względu na to, że mieszkania, mimo iż w opłakanym stanie, były tanie i przeciętnego licealistę pracującego w kafejce stać było na czynsz. Zero nieraz pozwolił sobie pogrzebać w aktach chłopaka, skąd wiedział, że ten wciąż tu mieszkał, jednak nie w „piętrowym szałasie”, jak to zwykł nazywać takie budynki Michi, a na nowoczesnym osiedlu, gdzie bloki były zbudowane w większości ze szkła. Detektyw odnalazł budynek z właściwym numerem, a następnie zaparkował w pobliżu na krawężniku. Wszedł do środka i wjechał na szóste piętro windą. Stanął przed drzwiami z numerem 46 i wyciągnął klucze z kieszeni. Skąd je miał? Otóż ze szpitala. Shimizu odebrał wszystkie rzeczy Hizumiego ze szpitala – podarte i zakrwawione ubrania już wcześniej zostały wyrzucone przez pielęgniarki, ale telefon, portfel oraz klucze zostały przekazane szatynowi ze względu na to, że był jedynym, który doglądał Hiroshiego. Hiroki został zabity, ojciec detektywa zmarł, a matka jeździła na wózku inwalidzkim i nie była w stanie odwiedzić syna. Już wcześniej tu był i odłożył portfel do szuflady komody, która stała w przedpokoju i zabrał ze sobą czyste ubrania dla nieprzytomnego, gdyż szatyn wiedział z własnego doświadczenia, że szpitalne piżamy nie są zbyt wygodnym strojem, szczególnie kiedy idziesz z gołym tyłkiem zatłoczonym korytarzem, zmierzając do łazienki. Telefon zostawił przy Yoshidzie, myśląc, że kiedy się obudzi matka zapewne będzie chciała do niego zadzwonić – Zero nawet przez chwilę nie dopuszczał do siebie myśli, że Hiroshi mógłby się nie obudzić, umrzeć…
Wszedł do środka i ze zdziwieniem stwierdził, że światło w sypialni jest włączone. Zdawało mu się, że wyłączył wszędzie światła po swojej ostatniej wizycie w tym mieszkaniu, jednak pomyślał, że o tym akurat musiał zapomnieć – „Zapewne nieźle już wygląda rachunek za prąd” – pomyślał dość pesymistycznie, obiecując sobie, że w ramach zadośćuczynienia zapłaci go za bruneta.
Wszedł do sypialni i usiadł na łóżku. Przyciągnął do siebie poduszkę chcąc poczuć choćby zapach chłopaka. Ze zdziwieniem stwierdził, że jest on jeszcze bardziej intensywny niż przedtem. Zdziwiło go to, ale uznał, że to jedynie jego wyobraźnia. Położył się i na chwilę przymknął oczy… by zaraz wyskoczyć z łóżka jak oparzony. Usłyszał szum wody! I tym razem z pewnością to nie była jego wyobraźnia! Może to złodziej? Wiadomo, że opryszkowie muszą być sprytni i być dobrymi obserwatorami. Zapewne ktoś dostrzegł, że właściciela od dłuższego czasu nie ma w domu, więc okradzenie mieszkania nie byłoby problemem – to wyjaśniałoby włączone światło w sypialni; ktoś tu czegoś szukał, jednak wszystko było na swoim miejscu, nie było nic porozrzucane. Czyżby to był jakiś profesjonalista, który nie zostawiał po sobie śladów? Wszystko upozorował tak, aby kiedy właściciel wróci nie zorientował się nawet, że coś zostało skradzione? Ale do cholery… czy ci złodzieje są już do tego stopnia bezczelni, żeby korzystać z cudzej łazienki?!
Zero skradając się na palcach podszedł do drzwi łazienki i przytknął do nich ucho. Ewidentnie słyszał szum wody z prysznica. Nacisnął klamkę i cicho wszedł do środka, na wszelki wypadek kładąc dłoń na broni, którą miał przypiętą do paska. Kuźwa, no ktoś naprawdę brał prysznic! Drzwi kabiny prysznicowej były wykonane z przezroczystego szkła, jednak były tak zaparowane, że Shimizu nie mógł dostrzec jak wygląda włamywacz.
- Ładnie to tak… - zaczął, ale nie skończył, kiedy nagle słychać było tylko głośny huk.
- Kurwa! – osoba kąpiąca się, która najwidoczniej poślizgnęła się, zaklęła. Michi od razu poznał ten głos.
- Hizumi! Co ty tu, do cholery, robisz?! – wrzasnął zszokowany szatyn.
- A co ty robisz w mojej łazience, kiedy biorę prysznic?! I czemu, kurwa, mnie straszysz?! Przez ciebie się poślizgnąłem! – stęknął, wstając. – Jeśli dalej tam jesteś i zamierzasz tam być to bądź choćby na tyle przydatny, żeby rzucić mi ręcznik, bo nie zamierzam z gołą dupą przed tobą latać – warknął.
Shimizu przez chwilę zastanawiał się czy nie podroczyć się z brunetem albo czy nawet nie podejrzeć go, ale w końcu spasował. Chwycił pierwszy lepszy, biały, miły w dotyku ręcznik, który wisiał na kaloryferze na ścianie. Yoshida rozsunął drzwi kabiny i cudem się za nimi ukrywając wystawił rękę i chwycił ręcznik, po czym obwiązał się nim w pasie i wyszedł. Sięgnął po drugi ręcznik zza pleców Zero, którym wytarł włosy.
- Więc dowiem się, co robisz w mojej łazience? – zapytał przesłodzonym głosikiem.
Chwila namysłu Michiego: „Kurwa, jaki mam podać powód pojawienia się w jego mieszkaniu? Bo raczej nie powiem, ż przyjechałem tu, żeby poczuć jego zapach i powspominać… Ja pierdolę, ale to brzmi… Istnie tekst z „Mody na sukces”!”.
- Przyjechałem wziąć ci kolejne ubrania, a kiedy wszedłem zobaczyłem włączone światło w sypialni, i usłyszałem szum wody, i…
- I pomyślałeś, że ktoś się włamał? – reszty Hiroshi się domyślił. Szatyn potwierdził kiwnięciem głowy. – Ech, niech będzie, że ci wierzę – machnął ręką i schylił się (jednak nic nie było widać – stety lub niestety), wkładając brudne ubrania, walające się po podłodze, do pralki. Michi rozpoznał, że to te szare spodnie i biała bluzka, które przywiózł chłopakowi do szpitala.
- A ty co tu robisz? – zapytał zdziwiony detektyw, który nadal nie mógł uwierzyć, że postać przed nim jest prawdziwa.
- Mieszkam, wiesz? – uśmiechnął się kpiąco. – Świadczy o tym choćby moje nazwisko na karteczce przy domofonie pod numerem 46.
- Ale… Kiedy się obudziłeś? Kto cię tu przywiózł i jak wszedłeś do mieszkania, skoro ja miałem twoje klucze? – młodszy zasypał pytaniami starszego.
- Obudziłem się dwa dni temu i w trybie natychmiastowym zostałem wypisany ze względu na pracę. Znaczy… wymigałem się pracą i powrzeszczałem trochę na ordynatora i ta-dam! – klasnął w dłonie. – Wypisali mnie. Następnie zadzwoniłem do mojego zaufanego kolegi, który miał zapasowy komplet kluczy do mojego mieszkania. Ten odwiózł mnie tutaj i otworzył drzwi – wyjaśnił, rozczesując włosy.
- A dlaczego nie zadzwoniłeś po mnie?
- Po ciebie? – Yoshida aż obrócił się w stronę rozmówcę i zrobił dziwną minę. – Nie żartuj! – prychnął. – A właśnie… - mruknął. – Oddawaj moje klucze i więcej ich sobie nie przywłaszczaj – Michi posłusznie oddał własność, która nie należała do niego. – A teraz wypad, bo chcę się ubrać! – wypchnął wciąż zszokowanego Zero za drzwi.

Mimo tego, jak Hizumi go potraktował, Michi poczuł niewyobrażalną ulgę, jakby ktoś zabrał z jego serca ogromny ciężar, który dusił go i tłamsił od środka. Hiroshi nie leżał już w śpiączce… Był tu, w swoim własnym mieszkaniu i zachowywał się tak jak zwykle, jakby nic nie uległo zmianie.
 Zero obrócił się od drzwi i poszedł do kuchni. Powinien być na tyle mądry, żeby wynieść się stąd jak najszybciej, skoro Yoshida najwyraźniej nie cieszył się z tego, że go widzi, ale coś go tu trzymało. W jednej szafeczce znalazł pudełko herbaty, więc postawił czajnik na gaz i czekał, aż woda się zagotuje. Wyciągnął jeszcze dwa kubki i usiadł na krześle przy stole, rozglądając się po całym pomieszczeniu.
- Widzę, że czujesz się jak u siebie – rzucił Hizumi, gdy tylko wszedł do kuchni. – Co ty jeszcze tu robisz? Nie masz kogo nękać?
Hiroshi usiał po drugiej stronie stołu i zapalił papierosa, rzucając zapalniczkę na stół razem z w połowie pustą paczką fajek. Zero, pod wpływem jego spojrzenia, nie czuł się komfortowo; przyprawiało go o ciarki. Poza tym w tym spojrzeniu był jakiś smutek i gniew, a Michi czuł się winny.
- Martwię się o ciebie – przyznał.
- Tak, jasne. Myślisz, że ci w to uwierzę?
- Hizu, wiem, że byłem kretynem, ale…
- Jesteś nadal – przerwał Hiroshi, najwyraźniej nie mając zamiaru słuchać Zero.
- …ale naprawdę mi na tobie zależy! Wybacz mi! Wybacz, że cię tak traktowałem, wybacz, że cię odrzuciłem, wybacz, że zabiłem ci brata… - Shimizu stracił nad sobą panowanie i teraz wszelkie emocje, które w sobie tłumił znalazły ujście.
- Och, więc dręczą cię po prostu wyrzuty sumienia, tak? – warknął Hiroshi, gasząc na wpół wypalonego papierosa w popielniczce.
- Hizu… - jęknął załamany Zero i wstał z krzesła, gasząc przy okazji palnik pod gwiżdżącym czajnikiem.
Mężczyzna uklęknął przed Yoshidą i złapał go za bosą stopę, otrzymując zdziwione spojrzenie od Hizumiego. Mimo tego, nie było żadnej innej reakcji, jakby był zbyt zszokowany tym, co się przed nim działo. Zero obejrzał dokładnie czerwoną bliznę na nodze kolegi, jedną z czterech. Widząc ją, Michi przypominał sobie wszystko, co ich spotkało i aż ciarki przeszły go po plecach na myśl, że mogło być jeszcze gorzej. Puścił stopę Hizumiego i złapał go za dłoń.
- Ej! – fuknął zdenerwowany Hiroshi. – Co ty wyprawiasz?
- Wybacz Hizu – Zero przycisnął lekko swoje usta do blizny na ręce Yoshidy. – Nie powinienem się zachowywać jak ostatni skurwysyn, nie powinienem cię odrzucać, nie powinienem…zabijać Hirokiego… Powinienem cię chronić.
- Chronić? – Hizumi wyrwał swoją słoń z uścisku Zero. – Nie pomieszało ci się przypadkiem w głowie? – sięgnął po kolejnego papierosa, którego zapalił i zaciągnął się głęboko. – Co do Hirokiego…To nie twoja wina. Nie było innego sposobu – uśmiechnął się smutno – skąd mogłeś wiedzieć. Nawet ja nie podejrzewałem, że kiedyś zostanę postawiony w takiej sytuacji.
Zero poczuł się trochę lepiej wiedząc, że Hiroshi nie żywi do niego urazy za zabójstwo brata. Podchodząc do tego racjonalnie, przecież sam Hizumi powiedział wtedy, żeby strzelił.
- Kiedy wrócisz do pracy? – spytał Michi po chwili milczenia.
- Mam trzytygodniowe zwolnienie. Czemu cię to interesuje?
Hizumi znowu budował wokół siebie mur, którym odgradzał się od Zero. Znowu wracali do punktu wyjścia, gdzie jeden nie chciał znać drugiego, z tym, że teraz Shimizu wcale na to zgodzić się nie chciał. Detektyw pamiętał, co powiedział nieprzytomnemu Hiroshiemu w szpitalu. „Przepraszam, dlatego.. Wróć do mnie, dla mnie. Obiecuję ci, że będzie lepiej, tylko wróć…” Jak mogło być lepiej, skoro Hizumi wcale tego nie ułatwiał?
- Wiele się zmieniło przez te parę tygodni – odparł Michi, unikając wzroku mężczyzny. – Zacząłem postrzegać pewne sprawy inaczej.
- To znaczy? – naciskał Hizumi.
- Moje uczucia co do ciebie wyewoluowały w zgoła coś innego – przyznał niechętnie Shimizu.
- Tak, jasne. Nie wiem czy pamiętasz, ale na początku byłeś dla mnie miły. Wtedy, w szkole… Ale potem dowiedziałeś się, że mi się podobasz i wszystko się zmieniło. Liczysz na to, że jeśli przyznam, że żywię do ciebie jeszcze jakieś uczucie, będziesz miał jeszcze większy powód do mieszania mnie z błotem?
- Twoje podejrzenia są nielogiczne!
- To TY jesteś nielogiczny – Hizumi wrzucił niedopałek do popielniczki i wstał szybko, nie chcąc już mieć do czynienia z Zero – albo twoja logika jest cholernie popierdolona. Myślisz, że polecę na twoje słowa? Nie jestem taki głupi!

- O czym ty teraz, do cholery, mówisz, Yoshida? – Shimizu ściągnął brwi w niezrozumieniu i stanął na równych nogach przed brunetem. – Przecież nie wyznałem ci miłości tylko powiedziałem, że zacząłem spoglądać na ciebie nieco… inaczej.
- A… - Hizumi otworzył usta, ale nie wypowiedział ani słowa.
W jego głowie zionęła niewyobrażalna pustka. No tak, przecież Zero wcale nie wyznał mu miłości. Przyznał tylko, że już go tak nie nienawidzi. Czy tym nagłym wybuchem emocji Hiroshi zdradził, że mimo wszystko jakiś malutki płomień, może zalewie iskierka uczucia do szatyna, której wciąż nie potrafił zgasić, dogorywała w nim? I co ważniejsze – zdradził się przed Michim czy przed samym sobą? Po latach narzucania sobie myśli, że już nic nie czuje do drugiego detektywa nagle do głosu nieformalnie dobrała się jego podświadomość?... A może zwyczajnie szukał dziury w całym i próbował znaleźć coś, czego nie ma; tak jak podczas śledztwa?
- Martwiłem i wciąż się o ciebie martwię – mruknął mężczyzna stojący nad Yoshidą, który wyciągnął mu papierosa z ust i dwoma machami sam go dopalił do końca, a następnie zgasił w popielniczce.
- Ej… - Hizumi ponownie zaprotestował, jednak tym razem zrobił to jakoś bez przekonania. Wyszło mu to sztucznie, nienaturalnie.
- Ty nie palisz – poinformował go młodszy. – Ledwo wyszedłeś ze szpitala i pierwsze za co chwytasz to fajki? Proszę cię… Czy ty chociaż coś jadłeś po przyjeździe do domu?
- Co ty się mną tak interesujesz? – Yoshida wciąż się bronił i uparcie stawiał fundamenty owego muru. – Matką moją zostałeś?
- Nie, ale niecodziennie i nie wszystkich porywają upadli aniołowie, wiesz? To mnie „nieco” niepokoi. Boję się, że coś takiego może się powtórzyć; brakuje świrów na tym świecie? Jest ich więcej niż myślisz, a jakby tego było mało to okazało się, że w innych światach, wymiarach czy jak to tam ładnie nazwać, też szaleńców nie brakuje. Dzisiaj Gabriel, a jutro kto…? Obawiam się, że ktoś może znów cię zaatakować – jak nie upadły czy jakiś demon to narkoman z nożem albo satanista, któremu koty w klatkach się skończyły, a że w super-markecie sprzedają tylko starą i w dodatku mrożoną krew to postanowił zaatakować jakiegoś przechodnia, którym będziesz akurat ty, żeby zdobyć trochę świeżej posoki dla swojego pana ciemności…
- To brzmiało co najmniej źle… - skrzywił się Hizumi. – W super-markecie naprawdę sprzedają mrożoną krew? – zdziwił się.
- Nie… Znaczy nie wiem; może gdzieś tam sprzedają – wzruszył ramionami. – Kto to tam wie? Może są jakieś markety dla czarownic i tym podobnych…
- Zero… Rozpędziłeś się trochę; upadli, demony, sataniści i czarownice… Chyba powinieneś przestać oglądać amerykańskie filmy, bo tu zaraz jeszcze w twojej historii błyszczący wampir o imieniu Edward wpadnie przez okno… - westchnął cierpiętniczo.
- A niech se wpada – Mich machnął lekceważąco ręką. – Tylko niech to rozbite szkło sam po sobie zbiera. Niech nie myśli, że będzie bezkarnie wybijał okna, a ja będę po nim sprzątał i z szufelką za nim ganiał – prychnął.
- Ta rozmowa zeszła na dziwne tory… - brunet pokręcił głową z niedowierzaniem. Z niedowierzaniem dla tego, że ta rozmowa trwa tak długo i mimo iż była pokręcona to była niemalże przyjazna i lekka, a nie naszpikowana obrazami i docinkami, tak jak te wszystkie poprzednie, które prowadzili w przeszłości.
- Masz rację – zgodził się detektyw i przysiadł na blacie stołu. Położył rękę na głowie Hizumiego i zaczął go delikatnie gładzić, bawiąc się jego przydługimi kosmykami włosów. – Co nie zmienia faktu, że…
- …się martwisz – dokończył Hiroshi, wywracając oczyma i delikatnie odtrącając od siebie rękę Shimizu. – Nie zmienia to także faktu, że ja ci nie wierzę. Zrozum, przez tyle lat mieszałeś mnie z błotem, rywalizowaliśmy ze sobą, więc nie myśl, że po kilku „martwiłem się” uwierzę w każde twoje słowo. Już nie tak łatwo mnie omamić.
- Wiem, Yoshi-chan, wiem… - Zero uśmiechnął się pod nosem w błogim wyrazie. – Nawet nie liczyłem na to, że tak na „dzień dobry” wszystko mi wybaczysz, ale po prostu chciałem, żebyś wiedział, że moje nastawienie do ciebie zmieniło się. W końcu chyba cię zrozumiałem i nie znalazłem niczego złego w twoim postępowaniu – pogładził rozmówcę po policzku. – Na razie chcę, aby ta informacja po prostu do ciebie dotarła. Chcę byś wiedział, że nie masz już we mnie wroga, aniołku – szatyn uśmiechnął się szerzej, jeszcze raz pogładził Yoshidę po głowie, po czym zsunął się ze stołu. – Nie będę ci przeszkadzał. Pójdę już – oznajmił i skierował się do wyjścia. Został zatrzymany przez właściciela mieszkania niemalże w samym progu drzwi.
- Jak mnie nazwałeś? – zapytał Hiroshi z przejęciem.
- Yoshi-chan – odpowiedział chłopak.
- Nie, nie, później…
- Nazwałem cię aniołkiem… - nie dokończył nawet zdania, gdyż Hizumi zwinął szybko dłoń w pięść i przywalił mu z całej siły w twarz. Zero jęknął z bólu i zatoczył się do tyłu, ale nie oddał, jakby to pewnie zrobiłby kiedyś. To było całkowicie zasłużone. Podniósł dłoń do twarzy i dotknął okolic oka, które robiło się powoli opuchnięte. Bolało.
- Odpierdoliło ci?! – wrzasnął Hizumi.
- A czy to nie ja powinienem zadać to pytanie? – mruknął zdegustowany Zero.
- Nie irytuj mnie! Mam dość wszystkich aniołów, demonów, upadłych i wszelkich podobnych bytów! – prychnął i obrócił się na pięcie, ponownie wchodząc do kuchni. Opadł ciężko na krzesło i drżącymi rękoma wyjął kolejnego papierosa. Także i tego zganił Shimizu, który poszedł za brunetem.
Michi oparł się jedną ręką o blat stołu, a drugą o oparcie krzesła. Zawisł nad starszym, redukując odległość ich twarzy do zaledwie kilku centymetrów.
- Ale to prawda. I ty o tym dobrze wiesz – szepnął, jakby bał się, że zbyt donośny głos mógłby zranić Yoshidę.
- Dobrze ci radzę, nie irytuj mnie, bo jeszcze zdążysz zająć moje miejsce w szpitalu… - syknął wściekły.
- Mimo iż byłeś nieprzytomny, kiedy Gabriel mi o tym mówił, a w dodatku byłeś przybity do krzyża to doskonale wiesz… kim jesteś.
- Co się tak zawahałeś? Chciałeś powiedzieć „czym jesteś”? – fuknął i odepchnął od siebie mężczyznę, spoglądając na niego groźnie. – Ty się o mnie nie martwisz – stwierdził. – Ty się po prostu boisz! Chcesz naprawić nasze stosunki, myśląc, że jeśli w moich oczach ponownie zyskasz rangę „tego okej” to nic ci nie zrobię! – zaśmiał się paskudnie. – Za jakiego potwora mnie masz?!
- Nie jesteś potworem… - Hizumi wstał i w dwóch krokach podszedł do chłopaka, który siedział wciąż na podłodze. Zero zamilkł oczekując kolejnego ciosu w twarz, jednak ten nie nadszedł. Centymetr przed jego policzkiem Hiroshi zatrzymał dłoń. Poruszył palcami nie dotykając skóry Michiego, po czym z powrotem szybko zawinął się i usiadł na krześle w kuchni.
- Jestem potworem. W połowie, ale jestem… - mruknął cichutko Hizumi, podkulając nogi pod brodę i tym razem zapalając papierosa.
- Nie pleć bzdur. Nie boję się ciebie – Zero przysunął się do niego i uklęknął przed nim. Kiedy Hizu był tak zgarbiony ich twarze były na jednej wysokości, mimo iż Yoshida oparł głowę na kolanach i patrzył w bok, uparcie próbując nie zerkać na szatyna. Shimizu uśmiechnął się pod nosem i przeczesał palcami włosy bruneta. – Nie jesteś żadnym potworem… aniołku – zmusił Hiroshiego, aby ten w końcu spojrzał na niego. Chwycił jego twarz w dłonie i przysunął się jeszcze bardziej, następnie kosztując jego ust.
Pocałunek był niepewny i krótki. Był zaledwie dwukrotnym muśnięciem warg. Zapewne trwałby dłużej, gdyby Hizumi się nie odsunął. Yoshida zagryzł usta, a następnie je oblizał i ponownie zaciągnął papierosem, patrząc gdzieś ponad ramieniem Michiego. Wydmuchując szary obłok dymu, powiedział:

- Powinieneś już iść – Hizumi wskazał ręką drzwi. – I zostaw klucze.
- Już ci je przecież oddałem. Do zobaczenia… mam nadzieję… - odparł Zero i wyszedł.
W głosie Yoshidy brzmiał jakiś smutek. Zero znowu zrobił coś głupiego… Hizu miał rację – on był nielogiczny. Nie powinien tego robić, ale Hiroshi mu nie wierzył, więc co innego mu pozostało?
Zero minął dużym łukiem grupkę meneli siedzących na ławce i poszedł do swojego auta. Był zły. Zły na siebie, na Hizumiego oraz na tą całą pokręconą sytuację. Właściwie, trochę inaczej wyobrażał sobie to, co się stanie po obudzeniu się Yoshidy ze śpiączki. Może nie spodziewał się wybuchu radości, ale liczył na jakąś akceptację, przychylność. A teraz Hizumi pewnie nie chciał go widzieć.

Minął miesiąc. Najbardziej długie i nudne trzydzieści dni w życiu Shimizu, jakie tylko można było sobie wyobrazić. Detektyw był zawalony papierkową robotą bardziej niż kiedykolwiek, bo jak na złość nikt nie chciał go przydzielić do żadnej akcji. Nie chciał spędzić reszty swojego życia za biurkiem! Już od paru dni widywał Hizumiego, ale ilekroć chciał do niego podejść i porozmawiać, ten wynajdywał tysiące powodów, dla których był potrzebny gdzie indziej. Hiroshi po prostu go unikał na wszelkie możliwe sposoby.
Było już ciemno, gdy skończył pracę. Wyszedł na dwór i opatulił się szczelniej kurtką, gdy zawiał mocniej wiatr. Dzisiejszy dzień był nadzwyczaj spokojny i nic nie zmąciło tej wszechobecnej nudy, co skutkowało u Zero wzmożoną sennością, dlatego przetarł oczy, gdy zobaczył na parkingu Hizumiego. Powinien już dawno być w domu, więc co tu jeszcze robił?
- Durny gracie! Oddam cię na złom! – warknął Hiroshi i kopnął z całej siły w oponę, a raczej to było jego zamiarem, bo trafił w kołpak i krzyknął z bólu, łapiąc się za stopę.
- Pomóc ci w czymś? – spytał usłużnie Zero, gdy podszedł do Hiroshiego.
- Nie, idź stąd!
Michi wzruszył ramionami i skierował się w stronę swojego wozu. Jeśli Hizumi nie chciał pomocy, to Zero przecież nie będzie mu właził w tyłek. Też miał swoją dumę i wiedział, kiedy należy odpuścić.
- Czekaj… Pożycz mi pieniądze na taksówkę. Samochód mi się popsuł.
- Nie mam przy sobie portfela – powiedział zgodnie z prawdą Michi. – Mogę cię podwieźć – zaproponował po chwili.
- Dzięki, o łaskawco – prychnął Hizumi. – Już wolę iść na piechotę.
- W takim razie życzę powodzenia. Może dojdziesz za jakieś dwie godziny.
Otwierając drzwi swojego samochodu, Zero zauważył kątem oka, jak Hizumi rusza się w końcu z miejsca i staje po stronie pasażera. Michi wsiadł do wozu i otworzył mu drzwi.
- Więc jednak się zdecydowałeś – stwierdził.
Dziwnie było znowu znaleźć się tak blisko Hizumiego po tak długim czasie. Już na pierwszy rzut oka można było dostrzec, że mężczyzna zmarniał – zbladł, schudł, a pod jego oczami pokazały się sińce. Widać było, że coś gnębiło detektywa.
- Przepraszam… - Zero odezwał się pierwszy, gdy byli w połowie drogi do mieszkania Hizumiego.
- Za co?
- Za wszystko.
- Już to przerabialiśmy – Hizumi spojrzał na Michiego. – Zapomnij. Nie ma, o czym mówić.
- Nieprawda, jest. Unikasz mnie.
- Zero… Ta rozmowa do niczego nie prowadzi. Niczego nie zmienisz, nie cofniesz, nie poprawisz. Nie ma sensu rozpatrywać tego co było, kiedy należy patrzeć w przyszłość.
W głębi duszy Michi wiedział, że Hiroshi ma rację, lecz widział w jego rozumowaniu lukę. Owszem, czasu nie można było cofnąć, ale można było zmienić pewne rzeczy i Zero do tego dążył.
- Dzięki za podwiezienie – powiedział Hizumi, gdy Shimizu zatrzymał się przed domem policjanta.
- Hizu, powiedz mi prawdę. Dlaczego mnie unikałeś? – Michi złapał Hiroshiego za nadgarstek, gdy ten chciał otworzyć drzwi.
- Jeśli tak bardzo chcesz wiedzieć… Obudziłeś we mnie uczucia, o których istnieniu zapomniałem. A nie powinno tak być, bo nie potrzebuję cudzej litości – Hizumi zaśmiał się gorzko.
- Kocham cię – powiedział dobitnie Zero. – To wcale nie litość. Nawet nie wiesz co czułem, gdy zobaczyłem cię przybitego do krzyża, a później nagle zapadłeś w śpiączkę. Gdy zostałeś porwany przez Gabriela, od razu za tobą poleciałem, a przecież mogłem czekać na wsparcie! Odwiedzałem cię w szpitalu! Czy naprawdę sądzisz, że to litość?
Hizumi chciał odpowiedzieć coś zjadliwego, ale miał pustkę w głowie. Bardzo chciał wierzyć w słowa Zero, ale ciągle pozostawały wątpliwości, które nie chciały go opuścić.
- To najgorsze wyznanie miłosne, jakie kiedykolwiek słyszałem – powiedział w końcu po długiej ciszy.
Zero odetchnął z ulgą i puścił nadgarstek Hizumiego. Położył dłoń na policzku mężczyzny i zbliżył do niego swoją twarz. Hiroshi przymknął instynktownie oczy czując usta Michiego na swoich, które poruszały się leniwie, nadając powolny rytm ich pocałunkowi. Odsunęli się od siebie dopiero, gdy potrzeba zaczerpnięcia powietrza stałą się zbyt wielka i nie dało się jej zignorować. Zero starł kciukiem strużkę śliny cieknącą Hizumiemu po brodzie i uśmiechnął się lekko.
- Cieszę się, że żyjesz – rzekł poważnie.
- Bóg nad nami czuwał – odparł Hizumi z właściwą dla siebie wiarą.
I Zero coś mówiło, że w słowach Hiroshiego zawarta jest prawda. Mimo, że na początku odrzucał Jego istnienie, po spotkaniu z Gabrielem zaczął przyjmować do wiadomości, że istnieje świat aniołów i diabłów, który był dotychczas przed nim ukryty.
- Za to mu dziękuję. Nie chciałbym ciebie stracić – wyznał szczerze Zero.
- I nie straciłeś – Hiroshi uśmiechnął się do detektywa i wyszedł z samochodu. – Do jutra, Michi.
- Dobranoc, Hiroshi.
Gdy Zero odjeżdżał, chyba nigdy nie czuł się szczęśliwszy. Po tylu cierpieniach nareszcie nadszedł czas na rozpoczęcie czegoś nowego. Czegoś, co mogło mieć przyszłość. W to pragnął wierzyć Michi i nawet nie zakładał innej opcji. Nareszcie dorósł do tego, by zaakceptować Hizumiego takim, jakim jest, choć potrzeba było do tego niezrównoważonego psychopaty. Hiroshi dał mu szansę i Zero nie miał zamiaru jej zmarnować. Bo należało na nowo pokochać ten świat i siebie nawzajem.

"Hello" I'm just feeling to the last scene...
"Hello" I'm just falling with you...
"Hello" I want to love this world...

Koniec

6 komentarzy:

  1. nawet nie mam czasu odpowiedzieć ci na posta ._. a robie to już jakąś godzinę... ale jak nie spam na HJR to układanie muzyki... a to pasjonujące zajęcie ; ; a potem się dziwią, że nie mam czasu pisać yaoi >.>

    no dobra NWM... Aoi, skopowałam go od Kity XD ty też na komentarz zasługujesz *^* <3

    jak zwykle... pierwsze Lilien sobie przeczyta opowiadanie bardzo późno w nocy a potem się dziwi, że nie wie o czym ma pisać ._. na dodatku... przy takiej objętości to ja bym musiała na bieżąco zapisywać.

    Ale ogólnie: Bardzo mi się podobało. Rzeczywiście czuło się grozę w powietrzu, a mi skrzypiało łóżko i pies coś dziwnego robił, więc TAK BAŁAM SIĘ ; ; Ale ja mówię serio~!

    bardzo podobało mi, się że wyjaśnienia były koło danego słowa a nie na dole bo... WKURZAJĄCE JEST ZJEŻDŻANIE NA DÓŁ JAK SIĘ COŚ CZYTA NA KOMIE... nawet na smartphonie ; ;

    Ah... Aokigahara las gdzie ludzkie zwłoki, pozostawiane przez nich przedmioty to pono codzienność. Tam nawet są znaki mówiące "NIE WIESZAJ SIĘ~! ŚMIERĆ TO NIE WYJŚCIE!" może nie dokładnie takie, ale chodzi mi o to, że mówią wprost żeby się nie wieszać. Na co dzień pracują tam policjanci i wolontariusze, którzy... zdejmują ciała lu po prostu próbują nawrócić samobójców. Straszne zajęcie ._. Był o tym kiedyś spam na HJR XD

    Teraz z innej perspektywy... Lilien jest katoliczką tak? Zapyla co tydzień do kościołka itp. I nie mam się do czego przyczepić. A na fakt, że z Gabryjela zrobiłaś Lucyfera to mogę przymknąć oko XD Jejciu aż mi się wykład o angiologii i demonologi przypomniał *^* No i z tymi rękami... a tu masz plusa jak z Rzeszowa do Gdańska XD Bo naprawdę tak mało osób o tym wie. Tak samo o tym, że Jezus żądnej przepaski na biodrach nie miał i był golusieńki, ale przecież nie walną takiego nad ołtarzem bo by ludzi gorszyło (a ja mam taki jebutny krzyż w parafi... i straszny >.>) i jak to mówi mój ksiądz "geje przychodzili by do Kościoła by mu na siusiaka popatrzeć" a w ogóle... GDZIE JA TAKICH KSIĘŻY SPOTYKAM O.O

    Zakończenie serio za szybkie... i czegoś mi w nim brakuje, ale ogólnie fabuła rozbudowana więc... ujdzie jakoś... Ale czegoś brakuje XD

    Miałama coś jeszcze napisać O.O ale zapomniałam XD ogólnie pisałam tego komenta aby zrobić kopuj-wklej bo wiesz... nie chce mi się zastanawiać która co pisała XD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ach, jak już Lili wspomniała o tym, to faktycznie... To była jedyna rzecz, którą moim zdaniem trochę przekombinowałaś xD Przerobienie Gabrysia na Lucka O.o
      Ale co do zakończenia się nie zgadzam. Wy obie macie tendencje do robienia raptownych i stanowczo za szybkich, bardzo okrojonych zakończeń. A w tym wypadku było bardzo rozbudowane i pozostawia pole do popisy naszej wyobraźni tylko lekko nas nakierowując na to, co mogłoby dziać się dalej, więc mi się podoba :D

      Usuń
  2. Yoshi! Wróciłam do domu, więc mogę komentować, bo z tableta mnie szlag trafiał przez holenderski słownik, którego nie umiałam wyłączyć, a mi co drugi wyraz na jakieś śmieszne szwabskie rzężenie zamieniał D:
    Opowiadanie... Jak powiedziałyście mi przed publikacją, że to ma 40 stron to mi szczęka opadła do samej ziemi, a w mojej głowie pojawił się matrix składający z trzech fraz: "WTF" "wow" "HOW?!" xD cóż, popisałyście się i to bardzo :D powiem szczerze, że jak tylko dowiedziałam się, że w ogóle tworzycie coś razem, to poczułam się zaintrygowana, chociaż nie ukrywam, że jednocześnie trochę się tego tworu obawiałam. Jakby nie patrzeć ty i Kita macie zupełnie inny styl pisania i zazwyczaj skupiacie się też na innych aspektach. I wiecie co? To chyba właśnie ta różność w waszych poglądach uczyniła najlepszy efekt, bo w efekcie końcowym mamy tu szczegółowo opisane wszystko! Uczucia, emocje, ruchy, drobne gesty i przystępnie zobrazowaną przestrzeń (na tyle, by każdemu pobudzić wyobraźnię i mógł sprawnie umiejscowić postaci w plenerze, nie ograniczając nas jednocześnie do ściśle wytyczonych ram, pozwalając nam też dodać coś od siebie i nie zasypując nas natłokiem epitetów, w których trudno się połapać. Niestety niektórzy mają do tego tendencje, a ja niechlubnie do nich należę...)
    Co do samej treści... Przyznam szczerze, że jak tylko zabrałam się za lekturę od razu skojarzyło mi się to z opowiadaniem, które obecnie publikujesz, Aoi, dlatego też w opisie zdziwiła mnie lekko lategoria "sci-fi / fantasy". Z każdym kolejnym akapitem moje wątpliwości co do tej szufladki zostawały po troszeczku rozwiewane, aż z czasem przestałam już na cokolwiek zwracać uwagę, poza samą treścią. Czytałam to koło 2 nad ranem, więc pod koniec już ledwo trzymałam otwarte oczy, ale tak mnie to wciągnęło, że nawet nie było szans, bym przerwała i dokończyła to w innym terminie. Poza tym nawet nie zauważyłam, kiedy opowiadanie się skończyło. To było takie okrutne doświadczenie T.T nienawidzę, gdy coś, co się fajnie czyta - kończy się xD
    Wkradło się wam kilka błędów, ale myślę, że jak jakaś beta dorwie to w swoje łapki, to je wszystkie poprawi, bo na prawdę nie były jakoś specjalnie rażące.
    Cóż, co jeszcze mogę podać za plus... To napięcie! Przyznam szczerze, że najpierw byłam pewna, ze Hizumi jednak umarł, później byłam pewna, że dojdzie do apokalipsy, a jak już sie wszystko ułożyło, to pojawiła się kolejna pewność - Hizu nie wyjdzie ze śpiączki... A tu BUM! I mamy happy end. Nie lubię happy endów, ale w tym wypadku, gdybyście go nie dały, to ja bym na bank już tamtej nocy nie zasnęła, zbyt zestresowana tym, że ktoś zginął lub że Hizu i Zero się nigdy nie ułoży xD za bardzo się wczułam *^*
    ...to chyba mój najdłuższy komentarz o.o" nie chce mi się tego pisać dwa razy, więc wam to po prostu skopiuję i dostaniecie obie to samo xD
    ...a tak w ogóle foch na bloggera, bo mi nie pokazuje co drugiego posta, którego dodajecie.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja też kopiuję mój komentarz od Kity tutaj, żeby nie było, że nie ma komentarza XD

    Woooooooow! *-*

    A teraz muszę zebrać myśli.... Długie to było XD Nie tego się spodziewałam...jakieś demony, anioły itd. Przyznam szczerze, że średnio mi się spodobał ten pomysł, kiedy doszłam do momentu w jaskini. Ale... nie, jednak to jest genialne. To jak Zero się zmienia, ha, kto by pomyślał. Czytałam, czytałam, na początku było śmiesznie, naprawdę, niektóre teksty mnie zabiły XD A potem nagle takie PUF i jest tragedia. Nie wiem, jak Wy to zrobiłyście, ale jesteś cudowne. Jest szczęśliwe zakończenie... w tym przypadku nie wyobrażam sobie innego. Powinnyście napisać kiedyś jeszcze coś razem, bo świetnie Wam to wychodzi.

    Kocham Was ;w;

    OdpowiedzUsuń
  4. To było super :D

    Już ci mówiłam, że nie wiem jakim cudem tego nie skomentowała, ale po prostu mi się nie wyświetliło w bloggerze :(

    OdpowiedzUsuń