Odwrócił
się i zobaczył siostrę zakonną, która patrzyła przerażona na zmasakrowane ciało
księdza leżące na podłodze wśród wciąż nieskrzepniętej krwi.
-
Trzeba zadzwonić na policję – powiedział do niej chowając swoje prawdziwe
emocje za maską opanowania. – Proszę pani! – krzyknął na nią, gdy siostra w
ogóle się nie poruszyła.
-
To... To jest straszne... Kto mógł coś takiego zrobić? – spytała zszokowana
kobieta przykładając rękę do twarzy.
-
Psychopata i szaleniec – odparł Zero, lekko zniecierpliwiony brakiem reakcji na
swoją komendę. – Siostro, trzeba zadzwonić na policję – wyartykułował jej, a
zakonnica w końcu ocknęła się z szoku i ruszyła się z miejsca. – Chwila! –
zawołał jeszcze za nią. – Kto był z księdzem Aizawą?
-
Niejaki Yoshida Hiroshi – odparła zakonnica i pobiegła na dół.
Nie,
nie, nie! To nie miało być tak! Dlaczego on?
Shimizu
dostrzegł na podłodze obok księdza coś srebrnego. Były to kluczyki do
samochodu. Detektyw wiedział, że nie powinien, ale stracił by dużo cennego
czasu na czekanie na policję lub na dostanie się do swojego auta, a trzeba
ratować Hiroshiego!
-
Kurwa, dlaczego ze wszystkich osób porwano właśnie ciebie, Hizumi? – Zero
złapał kluczyki od auta i wybiegł z pokoju, a następnie przez drzwi na
podwórze.
Stał
tam tylko jeden samochód, który jak mniemał Michi, należał właśnie do księdza.
Nie liczyło się w tej chwili, że jest stare i lekko zardzewiałe, ważne, że
jeździło. Na policję nie było co liczyć; przyjechałaby po jakimś czasie,
zadawałaby pytania i dopiero po zapoznaniu się z sytuacją zostałyby podjęte
odpowiednie środki. W tym czasie Hizumi mógłby być już martwy, o ile już nie
wąchał kwiatków od spodu. Na samą myśl Zero skrzywił się nieznacznie. Wskoczył
szybko na miejsce kierowcy i odpalił silnik.
-
Błagam Hizu, żyj. Jeśli to przeżyjesz to obiecuję zmienić do ciebie moje
nastawienie!
Shimizu
nie patrzył już na Hiroshiego w kategorii irytującego geja, który kiedyś coś do
niego czuł. Teraz Yoshida stał się dla niego ważną osobą, którą trzeba było
uratować za wszelką cenę i nic innego się nie liczyło. Nawet nie chciał
dopuścić do siebie myśli, że Hizumi może już nie żyć. Zresztą... Ten psychopata
zostawił wiadomość, która sugerowała, że nie chce go aż tak szybko zabić, więc
była szansa. Szansa, którą należało jak najszybciej wykorzystać i nie
zastanawiać się nad konsekwencjami.
Inną
poszlaką wskazującą na to, że Hizumi żyje, było miejsce jakie zostało
wymienione w wiadomości – Aokigahara (droga przejazdu samochodem z Tokio od
góry Fuji wacha się od 140 do 180 km [tak w przybliżeniu], a średni czas to
dwie godziny biorąc pod uwagę jazdę z maksymalną dopuszczalną prędkością, porę
dnia i natężenie ruchu dop. aut. Aoi). Tylko czemu akurat tam został zabrany
Yoshida? I czy w ogóle tam był? Może ten krwawy napis na ścianie miał na celu
zbicie Michiego z tropu? Detektyw zatrząsł się na samą myśl, lecz mimo to w
jego umyśle pojawiły się różne obrazy, jeden gorszy od drugiego, a wszystkie
dotyczyły jednej rzeczy – śmierci Hizumiego. Dlaczego w takiej chwili nawet
własny mózg nie chciał z nim współpracować?
Zero
przeklął pod nosem i z piskiem opon wyjechał przez bramę na jezdnię. Na było
dużego ruchu o tej porze, więc wdepnął gaz aż do deski, modląc się, by być na
czas. Teraz cała nadzieja była w tym, że zdąży i że auto nie rozsypie się
podczas pokonywania ostrego zakrętu, bo coś w nim trzeszczało złowrogo. Tak,
auto księdza nie było pierwszej młodości.
Przejechanie
wszystkich skrzyżowań na czerwonym świetle i nie wywołanie przy tym kolizji
graniczyło z cudem, lecz Zero się to udało. Pewnie te parę fotoradarów, które
mijał po drodze pędząc 150 kilometrów na godzinę, zdążyło mu zrobić ładne
zdjęcia, lecz nie przejmował się tym. Ważniejszy w tej chwili był Hizumi i jego
życie.
Wyjechał
w końcu z Tokio i wjechał na drogę prowadzącą do góry Fuji. W głowie przypominał
sobie mapę okolicy i zaczął myśleć jak dostać się szybko na miejsce omijając
płatne odcinki trasy. Kto wpadł na pomysł pobierania opłat za przejazd? Zero z
chęcią zamordowałby tą osobę, która w tej chwili utrudniła mu życie.
Po
półtorej godzinie był już prawie u celu. Minął właśnie tabliczkę informującą,
że znalazł się na terenie Aokigahary, więc teraz pozostało już tylko znaleźć
odpowiednią jaskinię. Przejechał jeszcze parędziesiąt metrów i zaparkował auto
na poboczu. Sprawdził czy ma pistolet w kaburze i telefon w kieszeni; obie
rzeczy były na swoim miejscu. Lecz nagle go coś tknęło. To dlatego morderca
wybrał to miejsce! Jego telefon był tutaj kompletnie bezużyteczny. Dlaczego nie
wezwał pomocy zanim dojechał na miejsce? Wymierzył sobie mentalnego policzka za
własną głupotę i wysiadł z samochodu.
Dookoła
było nienaturalnie cicho. Las był tak gęsty, że zewsząd otaczały go egipskie
ciemności. Tak, jasne. Bez światła nie przedrze się przez te gąszcze. Wsiadł do
samochodu jeszcze raz i zajrzał do schowka. Liczył na to, że jakimś szczęśliwym
trafem znajdzie coś przydatnego. I chyba rzeczywiście szczęście się do niego
uśmiechnęło, bo znalazł małą latarkę, która w dodatku działała.
Wszedł
między drzewa oświetlając sobie drogę. I nagle tknęło go, że nie wie dokąd ma
iść. W Aokigaharze były chyba z setki jaskiń!
-
Kurwa – zaklął pod nosem na złośliwość tego świata. – Nie mógł wybrać jakiejś
opuszczonej fabryki?
Z
tego, co sobie przypominał, musiał być w okolicy największej jaskini lawowej.
Może to właśnie tam Hizumi został zabrany? Zaczął iść przed siebie licząc na
to, że się nie zgubi i dotrze cało na miejsce. Cisza… Wszędzie towarzyszyła mu
przeraźliwa cisza i na domiar złego było strasznie duszno. Nagle usłyszał
przeraźliwy krzyk.
***
Hizumi
ocknął się czując pulsujący ból z tyłu szyi. Otworzył powoli oczy i pierwsze co
rzuciło mu się w oczy to to, że znajdował się w jaskini. Dużej, mrocznej,
jaskini ze stalaktytami.
-
Gdzie ja jestem? – spytał sam siebie rozglądając się dookoła.
I
nagle sobie przypomniał. Telefon, ksiądz, dużo krwi, morderca... Został
pozbawiony przytomności i porwany! Chciał szybko wstać z ziemi, na której leżał
w dość niewygodnej pozycji, lecz uniemożliwiły mu to więzy; jego ręce i nogi
były skrępowane. Czy to znaczyło, że był zdany na łaskę szaleńca? Wewnętrzna
intuicja podpowiadała Hizumiemu, że ten morderca nie był człowiekiem. Był
zbyt... nieludzki, zbyt zwinny i szybki. Poza tym ten oddech... (nie mogę
powstrzymać się od komentarza, że w takim razie w mojej klasie również jest jeden
nie-człowiek xD od aut. Kita)
Nagły
szelest zwrócił jego uwagę. Yoshida wstrzymał oddech nasłuchując, lecz nic
więcej nie usłyszał. Po prawej stronie jaskini było nikłe światło, ale detektyw
nie widział skąd się wydobywało, bo grota rozszerzała się. Przetoczył się na
brzuch i zaczął ostrożnie czołgać w tamtym kierunku. Wiedział, że nie powinien,
że tam może znajdować się morderca, ale coś ciągnęło go w stronę światła.
Uważając na to, by nie narobić za dużo hałasu, posuwał się kawałek po
kawałeczku do przodu. Jego biała koszula pewnie nabrała innego koloru, ale to
nie było w tej chwili ważne. Czołgał się wzdłuż ściany jaskini i zatrzymał się
dopiero w miejscu, gdzie widać było wnętrze groty.
-
Nie, to nie może być prawda… – szepnął przerażony Hizumi widząc swojego brata,
mocno poturbowanego na ziemi, leżącego koło starej lampy naftowej.
- A
może jednak jest? – odezwał się głos gdzieś za detektywem.
Hiroshi
szybko obrócił głowę momentalnie żałując swojego posunięcia. Spod długich,
czarnych włosów patrzyły na niego równie czarne oczy, w których odbijał się
blask lampy. Usta mężczyzny rozciągnięte były grymasie mogącym uchodzić za
uśmiech, ukazując przy tym ostre zęby.
-
Czego od nas chcesz? Co z nami zrobisz? – Yoshida nie był w stanie ukryć
drżącego głosu.
- To
wyłącznie zależy od ciebie…
***
Zero
biegł, ile sił w nogach w stronę, z której dobiegł krzyk. Potykał się co chwila
o gałęzie lub kamienie, ale nadal dążył wytrwale do celu. Zatrzymał się dopiero
zdyszany przed wejściem do sporych rozmiarów jaskini. I wtedy właśnie wysiadła
mu latarka. Błagam, niech to będzie tutaj, pomyślał i wszedł w ciemność…
***
Hizumi pożałował, że na przysposobieniu obronnym nigdy nie było
mowy, jak bronić się przed psychopatami, którzy zaskakująco mało mają związane
z człowiekiem; w dodatku, kiedy jest się skrępowanym przez tegoż psychopatę i
leży na dnie jaskini z nieprzytomnym bratem do uratowania.
- To wszystko zależy od ciebie… - jego głos bardziej przypominał coś
na granicy syku węża i warczenia psa niż ludzkiej mowy (ach, ten niemiecki
akcent xD Od aut. Kita). Jego twarz wciąż była umorusana zakrzepłą już krwią…
niestety nie jego własną. Szaleniec odwrócił się tyłem do detektywa, który
byłby to zapewne wykorzystał; gdyby tylko miał jak, gdyby tylko nie był tak
sparaliżowany strachem i nie był związany. W momencie, kiedy oprawca obrócił
się rozbłysły czerwone, słabe światła. Yoshida zmrużył oczy i zamrugał
gwałtownie nagle orientując się, że jaskinia, w której się znajdowali była tak
naprawdę salą wykutą w skale. Korytarz, który do niej prowadził był naturalny,
wyżłobiony przez setki lat przez wodę, przez co niepozorne wejście zdawało się
być jedynie zwykłą jaskinią, podczas gdy głęboko w podziemi mieściło się
właśnie to miejsce; miejsce, które Hiroshi nazwał w myślach przedsionkiem
piekła – i dużo się nie pomylił…
- Kochasz brata i chcesz go uratować, prawda? – zapytał morderca, a
Hizumi od razu zrozumiał, o co tak naprawdę mu chodziło.
- Nie pomogę ci w żaden sposób, nawet jeśli będziesz mnie
szantażował życiem brata…
- Nie? – upewnił się, rozkładając ręce i będąc wciąż odwrócony
tyłem.
- Nie – warknął porwany.
- W takim razie… - psychopata doskoczył do swojej ofiary i chwycił
ją za gardło, zaciskając na niej palce. Detektyw chciał krzyknąć, jednak z jego
ust wydobyło się jedynie stłumione westchnienie…
***
Shimizu podziękował sobie, że nie chodził na spowiedź, bo gdyby miał
odpokutować za wszystkie przekleństwa, które opuściły jego usta wyłącznie
dzisiaj, musiałby leżeć krzyżem w kościele do końca swoich dni. Korytarz jaskini,
do której wszedł, był śliski od wilgoci i bardzo stromy. Zero nieraz poślizgnął
się czy potknął o jakiś nowopowstający stalagmit – kilka z nich porządnie
uszkodził, za co zapewne w normalnych okolicznościach mógłby spodziewać się
procesu wytoczonego przed Green Peace, ale cóż… to nie była normalna
okoliczność. Bo ile razy dziennie zdarza się, że facet, którego nie znosisz za
orientację seksualną nagle odchodzi przez ciebie z roboty, a ty zaraz po tym
zaczynasz za nim tęsknić; a jakbyś miał mało problemów to potem porywają go, a
ty kradniesz auto księdza-nieboszczyka i jedziesz w ciemno ratować go, pakując
się do miejsc, których w swoich książkach nie opisał nawet Edgar Allan Poe?
Michi miał wiele obaw, tysiące myśli kotłowało się w jego głowie,
jednak uparcie schodził w dół, nie poddając się. Im niżej się znajdywał, tym
wyraźniej widział słabe światełko na dnie jaskini… a zaraz potem oślepiła go
fala czerwonego światła – i dałby sobie rękę uciąć, że miało ono coś nie z tego
świata. Do cholery, w której jaskini nieprzeznaczonej do zwiedzania dla
turystów jest instalacja elektryczna? No właśnie… Więc skąd to światło?
Psychopata miał na zbyciu czerwone diody, które tu ze sobą przytargał razem z
uprowadzonym? Jakoś mało realistyczny ten scenariusz…
Dzięki czerwonemu światłu, widział nieco lepiej to, co znajdowało
się pod jego nogami… i przez chwilę jednak pożałował, że to widzi… a potem
ruszył dalej. Podszedł najbliżej jak tylko mógł. Zorientował się, że grota, do
której Hizumi został uprowadzony została wykuta przez człowieka… a może to była
robota tego psychopaty? Jego włosy były długie i czarne; takiego samego koloru
były przepastne oczy, które zdawały się nie mieć źrenic – albo odwrotnie,
tęczówek. Jego twarz przypominała nieco zwierzęcą, wilczą; szczupła, z ostrymi
rysami, aż nadto uwydatnionymi kościami policzkowymi, wąskimi ustami umazanymi
krwią, które skrywały nieludzko ostre i połyskujące zęby. Był wątłej postury,
jednak Shimizu doskonale zdawał sobie sprawę, że do ułomków nie należał i ma
potężną krzepę, co również nie wydało mu się być na miejscu. Poza tym był tak
szybki, zwinny… a raczej: za szybki i za zwinny jak na osobę o takiej budowie…
jak na człowieka…
Przypomniały mu się stare legendy, jakimi nastolatki straszyli się
nawzajem, kiedy i on był jednym z nich – niezależnie od jego woli umysł zalały
opisy demonów z różnych kręgów, diabłów, upadłych aniołów, Nefilów (w dalszej
części wyjaśnienie, co to są Nefilim od aut. Kita) To było nieco niepokojące…
Zero nigdy nie był przesądny. Był realistą do szpiku kości i wierzył tylko w
to, co widział – więc to, że wygląd tego mordercy przypominał mu stwory, jakimi
lubiła postraszyć Inkwizycja nie pocieszała go. Było naprawdę źle…
Michi poprzysiągł sobie, że bez względu na to czym w istocie, jest
ten szaleniec – i tak go złapie i wyswobodzi Hizu z jego szponiastych łap.
Detektyw oparł się o ścianę, dochodząc do wniosku, że nie jest ona
skałą, a… betonem. Była sztuczna. Wychylił się, aby ocenić sytuację i rozeznać
się w terenie, jednocześnie uważając na to, aby nie zostać zauważonym przez
przeciwnika.
Po jego prawej stronie pod kolejną sztuczną ścianą zauważył
nieprzytomnego brata Yoshidy. Krawędzie sali, łączące podłoże i sztuczne ściany
emanowały ciemnoczerwonym światłem… Zaczął zastanawiać się, jakie do cholery
prawa fizyki i chemii musiały zostać tu złamane, aby te spojenia zaczęły
świecić, kiedy nagle… morderca, którego wciąż obserwował kątem oka, zniknął z
pola jego widzenia. Shimizu rozejrzał się dyskretnie po pieczarze, w
poszukiwaniu… kiedy nagle poczuł odór rozkładających się ciał i gorący oddech
na karku.
- Spójrz lepiej tam - długi,
szponiasty palec wskazał widok, którywstrząsnął mężczyzną.
Oto jego nieprzytomny przyjaciel w poszarpanych ubraniach został
przybity do krzyża. Z jego nadgarstków, w które zostały wbite długie gwoździe
(niewielu wie, że nawet w przypadku Jezusa gwoździe zostały wbite właśnie w
nadgarstki a nie dłonie, gdyż kości, a raczej kostki, które się tam znajdują są
za słabe, aby utrzymać ciężar człowieka, przez co dłonie przybitego do krzyża
zostałyby rozerwane, a jego ciało spadłoby z krzyża od aut. Kita) ciekła
obficie krew. Michi z niepokojem pomyślał, że jego główne tętnice mogły zostać
przebite lub choćby naruszone, co powodowało tak wielki krwotok… Jego stopy
również zostały przybite, jednak to było świadectwem czystego bestialstwa wobec
Hiroshiego, gdyż te gwoździe w żaden sposób go nie podtrzymywały na koślawym
krzyżu. Zero zdawał sobie sprawę, że osoba ukrzyżowana najczęściej ginie przez
uduszenie, gdyż w takiej pozycji zaczerpnięcie tchu jest niemal niemożliwe – a
klatka piersiowa Hizumiego nie unosiła się; w jego głowie pojawiła się obawa,
że przybył za późno.
- Więc jak? Ty będziesz bardziej skory do współpracy?
- Ty
skurwielu! – teraz Zero pozwolił już całkowicie opanować się emocjom. Próbował
uderzyć pięścią w głowę tego szaleńca, lecz mężczyzna był szybszy i złapał
detektywa za obydwa nadgarstki. – Dlaczego mu to zrobiłeś?! Czym ci zawinił?
-
Tsktsk niedobra zabawka. Jeśli nie zrobisz tego, co ci powiem, zginiecie tu wszyscy
– morderca wyszczerzył się w nędznej parodii uśmiechu. – A on? – tu wskazał na
Hizumiego. – On nie chciał współpracować. Też tak możesz skończyć..
-
Kim jesteś? Czego od nas chcesz? –warknął Michi próbując wyrwać ręce.
-
Powinieneś słuchać swojego przyjaciela, kiedy miałeś ku temu okazję – mężczyzna
pochylił się i szepnął mu do ucha. – Wy ludzie jesteście tacy interesujący,
tacy niedoskonali…
-
Przecież sam jesteś człowiekiem! – Zero miał teraz prawie pewność, że facet
przed nim powinien zostać zamknięty w pokoju bez klamek. – Widziałem już takie
przypadki jak ty...
Shimizu
jęknął z bólu, gdy uścisk na nadgarstkach został wzmocniony. Czuł jak dłonie mu
drętwieją; dopływ krwi został odcięty.
-
Jesteś tego pewien? – czarne oczy błysnęły niebezpiecznie, a za plecami
zmaterializowały się znikąd dwie pary czarnych skrzydeł. – Jesteś pewien, że
widziałeś już kogoś podobnego do mnie?
-
Czym…Czym jesteś? – zapytał Zero nie wierząc własnym oczom.
Mężczyzna
puścił jego ręce i ukłonił się przed nim uśmiechając przy tym szyderczo.
-
Gabriel, jeden z siedmiu najważniejszych archaniołów (Gabriel lub inaczej
Dżibril, jest przedstawiany w islamie
jako mężczyzna o czterech skrzydłach dop. aut. Aoi).
- To
niemożliwe! Gabriel jest posłańcem, opiekunem raju. Jest dobry! – krzyknął Zero
nie dając wiary słowom szaleńca.
-
Wiesz o mnie całkiem sporo jak na ateistę – odparł archanioł. – Szkoda tylko,
że i tak niedługo zginiesz.
- Co
chcesz z nami zrobić?
-
Och, to proste. Napiszę od nowa Księgę Rodzaju. Oczyszczę ten świat z wszelkiego
brudu jakim są ludzie i stworzę ich na nowo. Bóg jest dla was za dobry...
Wystarczy na łożu śmierci przyznać się do grzechów i szczerze za nie żałować, i
Raj stoi dla was otworem... Plugawe, nędzne robaki, które nie znają prawdziwej
miłości, za to sieją dookoła zniszczenie i spustoszenie. Zwracacie się do
Najwyższego tylko wtedy, gdy macie poważny problem. Nie zasługujecie na miano
dzieci bożych – syknął wściekle Gabriel. – Widzisz ten krąg na ziemi? – spytał
detektywa, który patrzył na niego przerażony. – To wrota do piekieł. Gdy
uwolnię wszystkie upadłe anioły i demony, ten świat przestanie istnieć. Na jego
zgliszczach zbuduję nową, idealną cywilizację! Tyle, że z nowym Bogiem. Stwórca
jest dla was zbyt pobłażliwy, zbyt miłosierny.. Inaczej niż dla nas, aniołów.
Ktoś taki nie znajdzie miejsca w moim świecie!
-
Jesteś chory psychicznie... – Shimizu nie wierzył w to, co właśnie usłyszał. –
Więc po co ci jest Hizumi i jego brat?
-
Jest jeden haczyk. Żeby otworzyć wrota, potrzebny jest Nefilim – potomek anioła
i człowieka. Do tego potrzebowałem Yoshidy. Niestety nie chciał współpracować,
więc stał się zbyteczny. Oby jego brat był mądrzejszy.
-
Świr – syknął Zero. – Nie wierzę w twoje ani jedno słowo! I w dodatku skąd
znasz nazwisko Hizumiego?
-
Jesteś jak niewierny Tomasz – jaskinia rozbrzmiała zimnym śmiechem Gabriela. –
„Jeżeli na rękach Jego nie zobaczę śladu gwoździ i nie włożę palca mego w
miejsce gwoździ, i ręki mojej nie włożę w bok Jego, nie uwierzę” – zacytował
fragment Nowego Testamentu. – Ale uwierzysz tak samo jak on, gdy zobaczysz na
własne oczy prawdę stworzenia.
Gabriel
odszedł od Zero i podszedł do krzyża, na którym wisiał przybity Hizumi.
Wpatrywał się chwilę w niego, a później obrócił się do Michiego.
- Trudno, żebym nie wiedział, jak nazywają się moi synowie – Gabriel
wydał z siebie odgłos, który był czarną groteską śmiechu.
- Synowie? – Michi prychnął, jak zwykle będąc pewnym siebie.
Dobra, może skurwiel miał skrzydła, może potrafił w jakiś magiczny
sposób doprowadzić prąd do sztucznej komory jaskini, może nawet potrafił ją
wykuć… może wykonał najbrutalniejsze morderstwa, jakie Zero miał okazję widzieć
w całej swojej karierze detektywa, może lubił taplać się w cudzej krwi i był
psychopatą… ale to nie zwalniało Shimizu z traktowania go, jak zwykłego
kryminalisty. Nie mógł pozwolić sobie na utratę zimnej krwi. Musiał uratować
przyjaciela i jego brata, jednak nie wiedział jak – nie raz spotkał się już z
mordercą, jednak żaden z nich jak dotąd nie miał skrzydeł! Cholera, to było
naprawdę niepokojące zjawisko… A jeśli… jeśli to coś naprawdę nie jest
człowiekiem? Czy detektyw igrał z mocami podziemia?
Chcąc zyskać trochę czasu na obmyślenie planu, postawił na
najstarszą i najprostszą metodę, jaką znał – rozmowę.
- Dlaczego uważasz, że ci dwaj to twoi synowie? – zapytał, lekko
drżącym głosem. Resztkami sił powstrzymywał się od kolejnego wybuchu emocji.
- Nie twój interes – warknął, gładząc Hizu po odsłoniętym boku ciała
i drapiąc jego skórę aż do krwi. – Jesteś zwykłym człowiekiem – zachichotał –
Nie muszę ci się z niczego tłumaczyć… Zresztą i tak już nasłuchałeś się wiele.
Powiem co coś więcej jeśli będę miał na to ochotę – uśmiechnął się drapieżnie,
odwracając w stronę szatyna.
- Skoro i tak planujesz nas wszystkich zabić to nie chcę umrzeć nieświadomy
tego, co tak naprawdę dzieje się wokół mnie – założył ręce na piersi, opierając
się o ścianę plecami. Oddychał głęboko,
aby się uspokoić. Chciał wyglądać na co najmniej znużonego, aby przeciwnik nie
mógł wykorzystać jego strachu przeciw niemu samemu.
Gabriel momentalnie znalazł się przy detektywie, kładąc dłoń na jego
torsie. Położył ją płasko, zdawało się, że ledwo go dotknął, jednak tym ruchem
niemal pozbawił Shimizu tchu. Nacisk był niewyobrażalnie mocny; Michi czuł
wszystkie nierówności betonowej ściany, które wbijały mu się w plecy. Sięgnął
do palców anioła, próbując je rozluźnić – bezskutecznie.
- Jesteś tak arogancki, że gdybyś był upadłym, włączyłbym cię do
mojego nowego świata – zaśmiał się dźwięcznie. – Wyczułbym twój strach z
odległości kilkunastu kilometrów! – zarechotał. – Udajesz takiego pewnego
siebie, podczas gdy z chęcią byś stąd uciekł… ale nie masz dokąd. Zniszczenie
dotknie całego świata… choć z drugiej strony słodka niewiedza o nadchodzącym
końcu świata byłaby zapewne zbawcza dla twoich zszarganych nerwów. Może piłbyś
właśnie kawę, gdyby zaczął się koniec; a ty nawet nie wiedziałbyś, co się stało
i kiedy twoje i siedmiu miliardów podobnym tobie ludziom życie zostało odebrane
– ukazał ostre zęby w czymś, co mogło być uśmiechem, ale nie musiało. – Jesteś
tylko zabawką, człowiekiem… żyjesz krótko, a twoja egzystencja nic nie wnosi –
wywrócił oczyma, puszczając chłopaka i ponownie wracając do ukrzyżowanego
Yoshidy. – On jest Nefilim – dotknął swojego „syna”.
- Kim jest?
- Nie kim, a raczej czym. Stworzeniem „pomiędzy”. Nefilim nie są
ludźmi i nigdy się nimi nie staną. Nefilimowie zrodzeni z żądzy zemsty upadłych
aniołów i człowieczej krwi… Powstali tylko po to, aby doprowadzić ten świat do
zagłady – wyjaśnił archanioł. – Są… „instytucją wykonawczą” – zaśmiał się. – Są
kluczem do wrót.
Zero na razie nie chciał wnikać co to za wrota, gdyż w jego głowie
już wcześniej zrodziło się pytanie, które chciał zadać, jednak nie ośmielił
przerwać się mordercy.
- Zrodzeni z żądzy zemsty upadłych aniołów… - powtórzył cicho pod
nosem. – Ale ty nie jesteś upadły; jesteś archaniołem, czyż nie? Jesteś aniołem
zmartwychwstania, zwiastowania, miłosierdzia, objawienia, zemsty i śmierci…
(informacje potwierdzone przez Kościół Katolicki od aut. Kita).
- Zaskakujące jak dużo wiesz… Myślałem, że jesteś głupszy –
uśmiechnął się półgębkiem. – Byłem aniołem i pełniłem te funkcje, które
wymieniłeś… ale już tego nie robię…
- Dlaczego?
- Zostałem wrzucony z nieba. Niedługo po wygnaniu Adama i Ewy z Raju
Bóg zaczął interesować się tylko ludźmi. Mimo iż popełnili grzech wciąż był dla
nich pobłażliwy; i tak jest do dziś – skrzywił się. – Zaabsorbowały go twory
niewierne, unoszące się pychą, nieposłuszne, ułomne… stworzone później… -
warknął.
- Później? Później niż co?
- Pierwszym tworem Boga byliśmy my – aniołowie. Byliśmy wierni,
przez całe swoje nieśmiertelne życie wysławialiśmy imię Boga, jednak ten
odwrócił się od nas by zająć się wami… To… zabolało. Przestał się nami
interesować, a jakby tego było mało, kazał nam usługiwać ludziom. Miarka się
przebrała; podniosłem bunt. Gabriel to moje drugie imię – moje pierwsze imię to
Lucyfer. Jestem pierwszym aniołem, którego stworzył Bóg. Jestem pierwszym
tworem, który stworzył. Przede mną był tylko On. Byłem najbardziej umiłowanym
aniołem; dopóki nie pojawiliście się wy, ludzie. Istoty tak niedoskonałe,
proste i naiwne… - z jego gardła zaczął wydobywać się charkot, a nie mowa. – A
mimo to On wolał was… Wybuchła woja w niebie, którą przegrałem z moimi
sprzymierzeńcami. Niektórzy aniołowie, te dupolizy, które nie odważyły się
sprzeciwić, pozostali w niebie i to oni walczyli z moją armią. Po przegranej
zostaliśmy wygnani z nieba; i tak oto staliśmy się upadłymi. Ludzie nadali mi
jeszcze wiele innych imion: Belzebub, szatan, diabeł, demon…
- Nienawidzisz ludzi?
- Nienawidzisz to mało powiedziane… - jego oczy błysnęły dziko. –
Dlatego postanowiłem was unicestwić. Za pomocą któregoś z Nefilim, których
stworzyłem otworzę wrota i uwolnię z Tartaru pozostałych upadłych; a wtedy
rozpocznie się Armagedon. Zniszczymy ten świat, a na jego zgliszczach zbudujemy
nowy – uśmiechnął się obłędnie. – Napiszemy Księgę Rodzaju od nowa i nie
pozwolimy, aby coś takiego jak ludzie ponowie powstało… Stworzymy swoje własne
twory, zdetronizujemy Boga, który nie jest ani sprawiedliwy, ani miłosierny…A pomogą mi w tym synowie, których
spłodziłem właśnie na tą chwilę. Będą częścią mojego dzieła! Ich poświęcenie
nie pójdzie na marne.
-
Boże... – szepnął przerażony Zero.
-
Bóg ci teraz nie pomoże. Ale koniec tych bajdurzeń –
machnął ręką, ucinając temat. – Czas ucieka, a moim poplecznicy domagają się
wolności – uśmiechnął się niebezpiecznie. – Słyszysz jak skandują?
- Nie – przyznał szczerze Shimizu. Bo taka była prawda; oprócz
swojego nierównomiernego, świszczącego oddechu i głosu Gabriela nie słyszał
nic.
- Ech, durny człowiek… - mruknął znudzony, po czym wciąż nie
odchodząc od Yoshidy, wskazał w kierunku Hirokiego. – Przyprowadź go i ułóż w
kręgu – rozkazał.
Detektyw za żadne skarby tego świata nie chciał pomagać upadłemu,
ale nie mógł się sprzeciwić. Gdyby to zrobił, przewidywał, że zostałby zabity,
co wiązało się z tym, że szanse na uratowanie kogokolwiek czy Hizumiego, czy
jego brata, nie wspominając już o zapobiegnięciu Armagedonu, przestałyby w
ogóle istnieć. Zero podszedł do zakonnika, który nie był tak wątłej postury jak
jego brat. No niestety… Złapał go za barki, a następnie po prostu przeciągnął
do kręgu, według rozkazu, jaki dostał.
Gabriel podszedł do wciąż nieprzytomnego mężczyzny i jednym z
długich szponów rozciął swój palec, a następnie swoją, o dziwo, czarną posoką
nakreślił na czole, ustach i piersi Hirokiego krzyż. Zakonnik przebudził się, a
jego oczy były takie same jak upadłego – nieludzkie i przepastne.
- Synu… Już czas – syknął archanioł.
Michi z niedowierzaniem obserwował, jak mężczyzna podnosi się, a
następnie zaczyna wypowiadać szeptem jakieś słowa, których szatyn nie był w
stanie ani dosłyszeć, ani zrozumieć. Nagle wszystko się zatrzęsło, a na
ścianach powstały wyraźne pęknięcia. Shimizu przewrócił się i uderzył głową o
podłoże. Czerwony blask zaczął emanować z wielkiego okręgu, w którym stał
Hiroki. Mdłe światło rozmazywało jego postać, a Zero zdawało się, że co i rusz
zamiast brata Yoshidy widzi tam nieludzkie stworzenie, wlepiające w niego ślepia
wyrażające żądze krwi. W powietrzu uniósł się fetor siarki i zgnilizny.
Detektyw ledwo stłumił odruch wymiotny i krzywiąc się, wstał. Przez chwilę
analizował próbując znaleźć jeszcze jakieś inne wyjście. „Przecież jego również
da się jakoś ocalić…” – myślał gorączkowo, jednak kiedy coś przypominające
gigantyczny ogon z kolcami długości ludzkiego przedramienia, który wydostał się
z kręgu, mało go nie dosiągł, stwierdził, że nawet jeśli jest inne wyjście, to
nie ma na nie czasu. Nie myśląc wiele sięgnął po kaburę, wiszącą u jego paska
spodni i wyciągnął z niej pistolet. Wycelował w głowę Hirokiego, w myślach
błagając o wybaczenie za to posunięcie, kiedy nagle…
- NAWET SIĘ NIE WAŻ! – rozwścieczony archanioł rzucił się w jego
stronę.
Szatyn został powalony na ziemię. Pistolet, który trzymał w dłoni,
został mu odebrany, a sama ręka została boleśnie wykręcona. Detektyw próbował
kopnięciem zrzucić z siebie przeciwnika, jednak ten był zbyt zwinny i złapał
nogę Shimizu, a następnie rzucił nim o ziemię jak szmacianą lalką. Michiego
zamroczyło. Pieczarę wypełniły dzikie ryki, krzyki i piski nie z tego świata.
Kolejne szponiaste dłonie, skrzydła, ogony zaczęły wydobywać się z kręgu, a
postać Hirokiego była coraz trudniejsza do dostrzeżenia. Zdawało się jakby… po
prostu znikał.
- „Gdy Pan nadejdzie w ogniu i rozpocznie się sąd… Jego miecz
spadnie na głowy grzeszników” (cytat z Biblii od aut. Kita) – nagle rozległ się
tak dobrze znany głos. Jednocześnie tak dobrze znany, a jakiś nierealny… do
tego stopnia, że Zero aż nie mógł uwierzyć w to, co słyszy. - „I głos Boga
przeciął płomienie.” „A gdy Bóg ręką swą wskazał, przywieźli oni ze sobą chaos
i zniszczenie, i wszelkie stworzenie wymarło” (cytat z Biblii od aut. Kita) –
niespodziewanie obok archanioła pojawił się Hiroshi. Zdezorientowany Shimizu
spojrzał na krzyż, na którym pozostały jedynie gwoździe. Jak Hizumi zdołał się
wyswobodzić, nie wyjmując gwoździ oraz kiedy odzyskał przytomność Michi nie
potrafił powiedzieć… oprócz tego nie umiał także wyjaśnić, dlaczego jego przyjaciel
przemawiał tak wzniosłym, obcym dla siebie tonem, cytując Pismo Świętne.
Rozjuszony anioł rzucił się w stronę czarnowłosego, zamierzając go
uderzyć, jednak nie udało mu się to. Yoshida uchylił się zręcznie przed ciosem,
a następnie sam wymierzył uderzenie przeciwnikowi, przez co ten znalazł się na
ziemi. Shimizu nie mógł wyjść z podziwu dla drugiego detektywa… a jednocześnie
ogarnął go strach, że stało się z nim coś niedobrego, czego nie będzie można
już odwołać. Dopiero teraz zrozumiał jak bardzo Hiroshi jest mu bliski i jak
bardzo go potrzebuje. Zaczął się modlić o to, aby to wszystko już się
skończyło… ale nie Armagedonem.
-„Nie toczymy bowiem walki przeciwko ciału, lecz przeciwko
zwierzchnościom, przeciwko władzom ciemności, przeciwko pierwiastkom duchowym
Zła na Wyżynach Niebieskich. Dlatego weźcie na siebie pełną zbroję Bożą,
abyście w dzień zły zdołali się przeciwstawić i ostać, zniszczywszy wszystko.
Stańcie więc i przepasawszy biodra wasze prawdą i oblókłszy pancerz, którym
jest sprawiedliwość, a obuwszy nogi w gotowość niesienia dobrej nowiny o
pokoju. W każdym położeniu bierzcie wiarę jako tarczę, dzięki której zdołacie
zgasić wszystkie rozżarzone pociski Złego. Weźcie też hełm zbawienia i miecz Ducha.
To jest słowo Boże. Amen” – Hizumi nachylił się nad upadłym, wręcz wypluwając
kolejne słowa. - „O synu Diabelski, pełny zdrady i przewrotności! Czyż nie
zaprzestaniesz wykrzywiać prostych dróg Pańskich?” (część egzorcyzmu od aut.
Kita) – następnie przyłożył mu dłoń do twarzy, siląc się na kolejne słowa. - „Teraz
dotknie cię ręka Pańska i przez pewien czas nie będziesz widział słońca.
Będziesz niewidomy. Amen.” (część dalsza egzorcyzmu od aut. Kita)
Gabriel wrzasnął jakby coś go poparzyło – a następnie spod palców
czarnowłosego zaczął unosić się biały dym. Światło emanujące z kręgu zaczęło
słabnąć, a ryki stały się bardziej żałosne. Na powrót postać Hirokiego zaczęła
być lepiej dostrzegalna, jakby z powrotem zaczął się materializować. Anioł
rzucał się, próbując odsunąć od Yoshidy, jednak ten był nieugięty. Spojrzał na
Shimizu, dla którego te zajście było nie do pojęcia.
- Zastrzel go. Inaczej krąg się nie zamknie – powiedział już
naturalnym dla siebie głosem, choć nieco przygnębionym.
Zero nie trzeba było tego dwa razy powtarzać. Walcząc z obezwładniającym
bólem w prawej ręce dosiągł swojego pistoletu i ponownie wymierzył lufą w głowę
zakonnika. Michi chodził na strzelnicę w każdy czwartek i był świetnym
strzelcem – nie spudłował. Jeden strzał wystarczył by pozbawić życia brata
Hizumiego. Mężczyzna padł martwy, światło kręgu zniknęło całkowicie tak samo
jak demony, które próbowały przecisnąć się do świata ludzi. Po upadłym
archaniele został jedynie popiół.
- „Wszystko pochodzi od Boga
i zostaje przez Niego wezwane” (cytat z Biblii od aut. Kita) – wyszeptał
Hiroshi, stając na równych nogach. Zero również dźwignął się z ziemi i podszedł
do przyjaciela. Położył mu rękę na ramieniu, a wtedy tamten zemdlał. Szatyn
złapał go w ostatniej chwili, uchroniwszy przed upadkiem. Czekała go teraz
kolejna podróż przez korytarz jaskiniw ciemnościachku powierzchni – tym razem z
balastem w postaci nieprzytomnego Yoshidy.
Hizumi
nie wyglądał najlepiej. Z ran po gwoździach ciekła krew tworząc szkarłatne
plamy na i tak już brudnej i podartej koszuli. Mężczyzna był tak blady, że Zero
bał się go dotykać w obawie, że jeszcze pogorszy jego stan. Jednak trzeba było
stąd uciekać. Nikt nie wiedział czy było już bezpiecznie, a detektyw wolał nie
ryzykować. Ręka go bolała jak cholera, a dłonie miał poranione od upadku, ale
nie mógł tak zostawić Hiroshiego; plus ciągnięcie go po ziemi odpadało.
Spojrzał
na swoje prawe przedramię i skrzywił się widząc głęboką ranę ciągnącą się od
nadgarstka aż po łokieć. Nie wyglądało to za dobrze, ale nie krwawiło za mocno.
Jakimś dziwnym trafem, tętnica nie została uszkodzona. Jakim cudem? Tego Zero
nie wiedział, ale w duchu dziękował Bogu, bo inaczej byłyby kiepsko; nawet
bardzo. Hizumi też najwyraźniej miał całe tętnice, ale ilość ran jak i to, że
wisiał na krzyżu przez długi okres czasu, nie przedstawiała sytuacji w jasnych
barwach, a raczej w postaci czarnej dziury.
Podejmując
się heroicznego wysiłku, wziął nieprzytomnego mężczyznę na ręce zaciskając przy
tym z bólu zęby. Zachwiał się lekko, ale złapał równowagę i zaczął ostrożnie
iść do wyjścia. Potknął się parę razy o kamienie, ale udało mu się nie wywrócić
i szedł wytrwale dalej. Odetchnął z ulgą dopiero, gdy wyszedł z tej przeklętej
jaskini, co w tych ciemnościach nie było takie łatwe. Ale teraz czekało go
trudniejsze zadanie – wydostanie się z lasu, a nie miał przy sobie latarki. Pewnie
wypadła mu na dole, poza tym i tak nie miałby jak sobie przyświecać. Musiałaby
mu wyrosnąć dodatkowa ręka, co było teoretycznie niemożliwe.
Poprawił
sobie Hizumiego na rękach i ruszył przed siebie. Miał nadzieję, że dobrze
zapamiętał drogę, choć wtedy miał latarkę i biegł, nie zwracając do końca uwagi
na otoczenie.
-
Cholera! – czemu nawet, gdy zagrożenie zostało zlikwidowane, musiało być tak
trudno?
Ufając
swojej intuicji, szedł między drzewami tak szybko, jak pozwalał mu na to balast
w postaci nieprzytomnego Hizumiego. Na czole pojawiły się kropelki potu, a ból
stawał się coraz bardziej nie do zniesienia, lecz wytrwale szedł do przodu.
Życie Hiroshiego wisiało na cieniutkim włosku i Zero musiał się spieszyć. Nie wybaczyłby
sobie, gdyby zawalił sprawę.
Cudem
udało mu się wyjść z lasu blisko miejsca, gdzie zaparkował. Podszedł do auta,
położył ostrożnie Hizumiego na trawie i otworzył drzwi, by następnie umieścić
bezwładne ciało na tylnym siedzeniu. Sam usiadł na miejscu kierowcy i już po
chwili jechał drogą powrotną tak szybko jak tylko się dało. To był wyścig z
czasem, którego nie należało przegrać, ponieważ najbliższy szpital znajdował
się w Tokio, a konkretniej na jego peryferiach.
Zerkał
co chwila na Hizumiego, który nie dawał najmniejszego znaku życia. Nie, to nie
mogło się tak skończyć!
-
Hizu, nie rób mi tego – zaczął mruczeć pod nosem.
Zacisnął
mocniej dłonie na kierownicy i momentalnie wydał z siebie syk. To nie był dobry
pomysł, teraz ręka rwała go jeszcze mocniej, o ile to było możliwe. Skrawki
porwanego materiału nasączonego krwią przylepiły się do rany podrażniając ją, a
to nie było najmilsze doświadczenie.
Po
ponad godzinie zajechał pod szpital w mieście. Wypadł z auta, podniósł
ostrożnie Hizumiego i wszedł szybko do budynku.
-
Niech mi ktoś pomoże! – krzyknął zrozpaczony.
Podbiegł
do niego pielęgniarz, wołając od razu paru ludzi z personelu medycznego.
-
Ratujcie go – zdążył jeszcze powiedzieć, zanim pochłonęła go ciemność i osunął
się na podłogę.
***
Biało.
Wszędzie było biało. Gdzie trafił? Obraz przestał być zamazany i Zero
spostrzegł, że był w szpitalu. Leżał w pustej sali na jednym z czterech łóżek,
podłączony do kroplówki i z zabandażowaną prawą ręką. Fuknął cicho, niezbyt
zadowolony ze swojego położenia. Nie było szczytem jego marzeń wylądowanie w
szpitalu z powodu… Właściwie dlaczego się tu znalazł? I przypomniał sobie
ostatnie wydarzenia: Gabriela, Hirokiego i Hiroshiego wiszącego na krzyżu.
-
Hizumi! – usiadł natychmiast, ale zaraz tego pożałował, czując ból w ręce.
-
Radziłbym uważać na szwy – powiedział podstarzały, siwy lekarz, który właśnie
wszedł do sali, by sprawdzić swojego pacjenta.
-
Szwy? – spytał niezrozumiale Zero.
-
Rana na pańskim przedramieniu wymagała natychmiastowego odkażenia i zszycia.
Niech się pan cieszy, że nie wdało się żadne zakażenie, bo nie wiem, co pan z
tą ręką robił, ale wyciągnęliśmy ładną, kilkucentymetrową drzazgę.
- Co
z mężczyzną, którego tu przywiozłem?! – Michi całkowicie zignorował informację
o stanie swojego zdrowia, bardziej zaniepokojony tym, co się stało z Hizumim.
-
Nie bardzo wiem o kogo chodzi…
-
Yoshida Hiroshi. Co z nim?
-
Ach, pan Yoshida – westchnął lekarz, ściągając okulary i pocierając nasadę
nosa. – Jest pan może z rodziny?
Ten
mężczyzna zaczynał powoli irytować Zero, a irytacja i Shimizu nigdy nie szły ze
sobą w parze. Detektyw narażał dla tego kretyna, znaczy Hiroshiego, życie!
Chyba miał prawo wiedzieć w jakim jest stanie! Po tym wszystkim przez co razem
przeszli, zdanie Zero o Hizumim zmieniło się przynajmniej o sto dwadzieścia
stopni i teraz nie dałby go nikomu skrzywdzić.
-
Czy ja wyglądam na jego ojca? A może lepiej, na jego matkę? – warknął Michi,
zyskując tym samym od lekarza spojrzenie pełne dezaprobaty dla jego zachowania.
– Był moim partnerem w śledztwie. Mogę chyba wiedzieć, co z nim jest!
„Partnerem”…
To słowo zaczęło nabierać innego znaczenia w głowie Zero. Nie bardzo wiedział
kiedy i jak zaczął postrzegać drugiego detektywa w innych kategoriach, ale w
gruncie rzeczy nie czuł się z tym źle.
-
Pacjent nie miał innych urazów wewnętrznych lub zewnętrznych niż rany na rękach
i nogach, nie licząc nielicznych otarć. Żyje, ale cudem, bo stracił dużo krwi.
Jednak…
-
Jednak? – Zero stanowczo nie podobało się to słowo; niosło ze sobą jakąś grozę.
-
Zapadł w śpiączkę – odparł starszy człowiek.
Jasne.
Zawsze coś musiało się spieprzyć. Bo dla pewnych rzeczy po prostu nie istniało
szczęśliwe zakończenie, gdzie główni bohaterowie odjeżdżali w stronę
zachodzącego słońca. Zero uśmiechnął się ponuro do własnych pesymistycznych
myśli. Jaki, według niego, powinien być koniec tej historii?
-
Proszę mnie do niego zabrać.
***
-
Hizu…
Michi
ujął dłoń Yoshidy i spojrzał na bladą twarz mężczyzny leżącego na szpitalnym
łóżku. Coś ścisnęło jego serce na ten widok. Dlaczego Hizumi musiał się tu
znaleźć? Dlaczego to wszystko spotkało właśnie ich? Czy to po prostu nie był
tylko zły sen, z którego zaraz się obudzą i zaczną się ponownie ze sobą kłócić?
Zero chciałby w to wierzyć, ale ból w przedramieniu nie pozwalał na poddanie
się tej wizji.
-
Nie powinieneś się tu znaleźć – powiedział cicho Shimizu i złożył delikatny
pocałunek na bezwładnej dłoni. – Gdybyś tylko wtedy zrezygnował całkiem z tego
śledztwa… Może to by cię w jakiś sposób uchroniło. Może nie spotkałoby cię to,
co teraz…
Nie
dostał żadnej odpowiedzi, ale coś mówiło Zero, że Hizumi go słyszy i wolał się
trzymać tej myśli. Zawsze, nieważne jak beznadziejna byłaby sytuacja, zawsze
istniał choć cień szansy na to, że będzie lepiej. I gdy człowiek tracił tą
odrobinę nadziei, jaką posiadał, szansa znikała.
-
Przepraszam – Michi odgarnął włosy z twarzy Hiroshiego. – Przepraszam,
dlatego.. Wróć do mnie, dla mnie. Obiecuję ci, że będzie lepiej, tylko wróć… -
głos Zero powoli się łamał. Może jednak nie był tak silny, za jakiego się miał.
Ale
oczy Hizumiego się nie otworzyły. Nie nastąpił też żaden ruch. Była tylko
cisza…
***
Jakiś
czas później Zero wyszedł ze szpitala. Przesłuchania, raporty… Detektyw powiedział,
że morderca z Tokio został pogrzebany w wybuchu w jaskini. Nikt by mu nie
uwierzył, gdyby wyznał prawdę. Zresztą Shimizu chciał, żeby cała sprawa została
już na dobre zakończona, by mógł wrócić do swojego życia. Ale ono nie było już
takie jak kiedyś.
Prawie
codziennie przychodził odwiedzić Hizumiego, który nadal był w śpiączce. Stan
Yoshidy nie ulegał zmianie, ale Zero ciągle wierzył, że niedługo detektyw się
zbudzi. Nikt inny nie przychodził do Hiroshiego, co było dziwne. Nie miał
żadnej rodziny, znajomych? A może po prostu nie wiedzieli, że znajduje się w
szpitalu. W każdym razie coś tu nie pasowało i należało się dowiedzieć, co to
było.
- Kurwa… - zaklął Zero, rozprostowując zdrętwiałe palce.
Tony papierów na jego biurku jak na złość nie chciały się zmniejszać
tylko wciąż rosły. W dodatku musiał trzy razy opowiedzieć całą historię, jaką
przeszedł z Hizumim; rzecz jasna nie wspomniał o upadłych aniołach, Nefilim,
wiszącym na krzyży Hiroshim ani egzorcyzmach, jakie prawił chłopak, więc
przekłamana wersja była znacznie krótsza od rzeczywistej, ale to nie zmienia
faktu, że powtarzać w kółko jedno i to samo to nie jest przyjemne zajęcie.
Pierwsze zeznanie musiał złożyć bezzwłocznie i nie miał nic do tego; rozumiał,
że takie są wymagania i kropka. Drugi raz musiał powtórzyć wszystko, bo jakiś
debil nie włączył dyktafonu i jego zeznanie się nie nagrało – w dodatku nikt
nie był na tyle mobilny i pełny zapału, żeby to spisać. Zgrzytał wtedy zębami i
krzywił się, uderzając palcami o blat stołu mieszczący się w sali przesłuchań.
Trzeci raz musiał zeznawać w obecności psychologa - nie wiedział dlaczego, ale
taki dostał rozkaz. Po kolejnym powtórzeniu się Michi dostał wrażenia deja vu,
ale kiedy lekarz zaczął przeprowadzać badania, Shimizu zdał sobie sprawę, że
jednak nie wszystko się powtarza i pomaluśku, drobnymi kroczkami znów zaczyna
brnąć w przyszłość.
Psychiatra wydał orzeczenie, że Zero wciąż może wykonywać swoją
pracę. Przez chwilę pomyślał, że zapewne te badania były zlecone przez jego
szefa w akcie troski czy aby na pewno jeden z najlepszych śledczych nie dostał
urazu lub traumy w wyniku bezpośredniego spotkania z seryjnym mordercą, jednak
zaraz doszedł do wniosku, że to z pewnością nie była troska – ten stary piernik
martwił się tylko o kasę i chciał wiedzieć czy musi dać szatynowi całą pensję,
czy tylko jej część i odesłać mężczyznę na wcześniejszą emeryturę policyjną.
Michi stwierdził, że to jeszcze nie czas na obijanie się i pierdzenie w
drewniane bujane krzesło na ganku jakiegoś domu starości. Miał jeszcze dużo do
zrobienia.
Wreszcie skończył – na dziś rzecz jasna. Jutro zabierze się za
materiały, jakie w końcu będzie można rzucić mediom, które usiłowały niemalże
zjeść wydział śledczy. Westchnął, przeciągając się. Wyszedł ze swojego
gabinetu, a następnie z posterunku policji w ostatnich dniach. Zorientował się,
że od pewnego czasu nie był już u Hizumiego i zrobiło mu się głupio… Spojrzał
na zegarek na swoim przegubie i niestety doszedł do wniosku, że o godzinie
dwudziestej już go nie wpuszczą na salę, gdzie leżał Yoshida. Skrzywił brzydko
usta, kierując się do samochodu.
Ruch na drodze był duży. Shimizu stał od pół godziny w korku
poruszając się tempem galopującego żółwia, ale nie przeszkadzało mu to. Sam
uznał to za dziwne, gdyż znany był z charakteru choleryka, na którego
najbardziej drażniąco działało marnowanie czasu lub czekanie, co w sumie w jego
opinii równało się sobie wzajemnie. Był tak pogrążony w myślach, że nie
obchodziło go to, co działo się dookoła. Ziewnął rozdzierająco, poprawiając się
na fotelu i oparł rękę na drzwiach auta, a następnie głowę na zaciśniętej w
pięść dłoni.
- Oj, Hizu… jeśli moje myśli nie zmienią torów swoich biegów to
jeśli tylko się obudzisz, zabiorę cię na kolację – mruknął pod nosem. – Choćby
i do szpitalnej stołówki…
Kiedyś zapewne zganiłby się za takie rozmyślanie, ale w obecnej
chwili… ta wizja naprawdę mu się podobała. Z chęcią poszedłby z Yoshidą coś
zjeść… Zresztą… Zacznijmy od tego, że Zero w ogóle chciał zobaczyć Hiroshiego.
Tęsknił za nim? Głośno pewnie nigdy by się do tego nie przyznał, ale w głębi
serca doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Sprawa dotycząca tych dziwnych
morderstw, za którymi stał Gabriel naprawdę zbliżyła ich do siebie… a raczej
włączyła tryb opiekuńczości u Michiego. Shimizu nigdy zbytnio o nikogo nie
dbał, co potwierdzało choćby puste akwarium, w którym pływały już chyba same
szkielety rybek, których nie karmił. Zajmował się pracą lub nauką i jakoś nie
czuł potrzeby zmiany tego – aż do teraz. To właśnie teraz zdał sobie sprawę z
kruchości innych; ale wcale to nie oznaczało, że szatyn zaraz założy na siebie
niebieski lateksowy strój, a na to czerwone gacie i pelerynę, i będzie ratował
wszystkich tych, których tylko da się jakoś uratować. Nie. Po prostu zrozumiał,
że ludzie nie są z kamienia – bardziej przypominają porcelanę; teoretycznie
twarda, ładna z zewnątrz… ale wystarczy mocniej uderzyć, a zaraz można ją
ukruszyć, nie wspominając nawet o tym, że rozbić całkowicie. Shimizu zrozumiał
dlaczego ludzie nawzajem się ochraniają – próbują nie dopuścić do rozbicia czy
choćby ukruszenia drugiej osoby… szczególnie tej ważnej dla nich osoby…
Człowieka można zranić słowami zarówno jak i czynami – jednak ludzie
tak samo jak ochraniają się nawzajem, tak samo ranią się… ale Hizumiego nie
zranił człowiek. Zranił go upadły – dosłownie i w przenośni; skrzywdził go,
przybił do krzyża, upuścił wiele krwi, zabił mu brata, o czym Yoshida dowie
się, gdy się obudzi – to będzie dla niego kolejna dawka bólu. To oznaczało, że
Hiroshiego mogą zranić nie tylko ludzie, ale także inne byty… On sam w sumie
nie był człowiekiem, tak jak powiedział Lucyfer, brunet był Nefilim – pół
człowiekiem, pół aniołem. Teoretycznie ta wiadomość u zwykłego śmiertelnika
powinna wywołać strach, jednak Zero go nie odczuł. Miał świadomość, że Hizu był
częścią jego życia już od… dwudziestu lat? Pierwszy raz spotkali się w szkole
policyjnej… tak, to będzie gdzieś z dwadzieścia lat. Mimo iż przez te wszystkie
lata nie widywali się regularnie ani, co ważniejsze, nie przepadali za sobą
zbytnio to tak długi okres znajomości do czegoś zobowiązywał. Michi spróbował
wymazać z pamięci Hiroshiego, jednak nie udało mu się to – ba! Nawet tego nie
chciał! Ich znajomość była jaka była i może zostawiała wiele do życzenia,
jednak szatyn był z niej dumny i nie chciał tracić wspomnień z nią związanych.
Prawdę mówiąc próbując zapomnieć o Yoshidzie Zero poczuł jeszcze większą
tęsknotę za chłopakiem. Ten tryb troski, który w końcu, po trzydziestu pięciu
latach życia, uaktywnił się u niego nakazywał mu chronić Hizumiego – jakiś
wewnętrzny głos podpowiadał mu, że Yoshida jest jeszcze bardziej kruchy niż
wszyscy inni; właśnie dlatego musi się nim zaopiekować i mu pomóc; ocalić swoje
wspomnienia, ich znajomość i siebie samego – bo jakby nie patrzeć brunet był
częścią jego życia, co składało się również na to, że był częścią jego samego.
Przez chwilę wahał się na skrzyżowaniu, jednak w końcu podjął
decyzję i skręcił w prawo – w prawo, mimo iż żeby dojechać do swojego
mieszkania musiałby skręcić w lewo dopiero na następnym rondzie. Z pewną
nostalgią stwierdził, że dawno już go tu nie było. Pokręcił głową, rozglądając
się.
- No… zmieniło się tutaj – potarł brodę w geście czegoś, co mogło
być uznaniem, ale nie musiało.
Michi pamiętał tą dzielnicę jeszcze jako zlepek małych, najwyżej
trój-piętrowych bloków, a raczej bloczków. Ta dzielnica niegdyś była osobnym,
małym miasteczkiem, które „pochłonęło” Tokio, włączając je do siebie jako
kolejną z dzielnic. Hiroshi mieszkał tu niegdyś w dwupokojowym mieszkanku z
cieknącym dachem i odłażącą tapetą od ścian wciąż jeszcze jako uczniak szkoły
policyjnej. Mieszkało tutaj dużo uczniów ze względu na to, że mieszkania, mimo
iż w opłakanym stanie, były tanie i przeciętnego licealistę pracującego w
kafejce stać było na czynsz. Zero nieraz pozwolił sobie pogrzebać w aktach
chłopaka, skąd wiedział, że ten wciąż tu mieszkał, jednak nie w „piętrowym
szałasie”, jak to zwykł nazywać takie budynki Michi, a na nowoczesnym osiedlu,
gdzie bloki były zbudowane w większości ze szkła. Detektyw odnalazł budynek z
właściwym numerem, a następnie zaparkował w pobliżu na krawężniku. Wszedł do
środka i wjechał na szóste piętro windą. Stanął przed drzwiami z numerem 46 i
wyciągnął klucze z kieszeni. Skąd je miał? Otóż ze szpitala. Shimizu odebrał
wszystkie rzeczy Hizumiego ze szpitala – podarte i zakrwawione ubrania już
wcześniej zostały wyrzucone przez pielęgniarki, ale telefon, portfel oraz
klucze zostały przekazane szatynowi ze względu na to, że był jedynym, który
doglądał Hiroshiego. Hiroki został zabity, ojciec detektywa zmarł, a matka
jeździła na wózku inwalidzkim i nie była w stanie odwiedzić syna. Już wcześniej
tu był i odłożył portfel do szuflady komody, która stała w przedpokoju i zabrał
ze sobą czyste ubrania dla nieprzytomnego, gdyż szatyn wiedział z własnego
doświadczenia, że szpitalne piżamy nie są zbyt wygodnym strojem, szczególnie
kiedy idziesz z gołym tyłkiem zatłoczonym korytarzem, zmierzając do łazienki.
Telefon zostawił przy Yoshidzie, myśląc, że kiedy się obudzi matka zapewne
będzie chciała do niego zadzwonić – Zero nawet przez chwilę nie dopuszczał do
siebie myśli, że Hiroshi mógłby się nie obudzić, umrzeć…
Wszedł do środka i ze zdziwieniem stwierdził, że światło w sypialni
jest włączone. Zdawało mu się, że wyłączył wszędzie światła po swojej ostatniej
wizycie w tym mieszkaniu, jednak pomyślał, że o tym akurat musiał zapomnieć –
„Zapewne nieźle już wygląda rachunek za prąd” – pomyślał dość pesymistycznie,
obiecując sobie, że w ramach zadośćuczynienia zapłaci go za bruneta.
Wszedł do sypialni i usiadł na łóżku. Przyciągnął do siebie poduszkę
chcąc poczuć choćby zapach chłopaka. Ze zdziwieniem stwierdził, że jest on
jeszcze bardziej intensywny niż przedtem. Zdziwiło go to, ale uznał, że to
jedynie jego wyobraźnia. Położył się i na chwilę przymknął oczy… by zaraz
wyskoczyć z łóżka jak oparzony. Usłyszał szum wody! I tym razem z pewnością to
nie była jego wyobraźnia! Może to złodziej? Wiadomo, że opryszkowie muszą być
sprytni i być dobrymi obserwatorami. Zapewne ktoś dostrzegł, że właściciela od
dłuższego czasu nie ma w domu, więc okradzenie mieszkania nie byłoby problemem
– to wyjaśniałoby włączone światło w sypialni; ktoś tu czegoś szukał, jednak
wszystko było na swoim miejscu, nie było nic porozrzucane. Czyżby to był jakiś
profesjonalista, który nie zostawiał po sobie śladów? Wszystko upozorował tak,
aby kiedy właściciel wróci nie zorientował się nawet, że coś zostało
skradzione? Ale do cholery… czy ci złodzieje są już do tego stopnia bezczelni,
żeby korzystać z cudzej łazienki?!
Zero skradając się na palcach podszedł do drzwi łazienki i przytknął
do nich ucho. Ewidentnie słyszał szum wody z prysznica. Nacisnął klamkę i cicho
wszedł do środka, na wszelki wypadek kładąc dłoń na broni, którą miał przypiętą
do paska. Kuźwa, no ktoś naprawdę brał prysznic! Drzwi kabiny prysznicowej były
wykonane z przezroczystego szkła, jednak były tak zaparowane, że Shimizu nie
mógł dostrzec jak wygląda włamywacz.
- Ładnie to tak… - zaczął, ale nie skończył, kiedy nagle słychać
było tylko głośny huk.
- Kurwa! – osoba kąpiąca się, która najwidoczniej poślizgnęła się,
zaklęła. Michi od razu poznał ten głos.
- Hizumi! Co ty tu, do cholery, robisz?! – wrzasnął zszokowany
szatyn.
- A co ty robisz w mojej łazience, kiedy biorę prysznic?! I czemu,
kurwa, mnie straszysz?! Przez ciebie się poślizgnąłem! – stęknął, wstając. –
Jeśli dalej tam jesteś i zamierzasz tam być to bądź choćby na tyle przydatny,
żeby rzucić mi ręcznik, bo nie zamierzam z gołą dupą przed tobą latać –
warknął.
Shimizu przez chwilę zastanawiał się czy nie podroczyć się z
brunetem albo czy nawet nie podejrzeć go, ale w końcu spasował. Chwycił
pierwszy lepszy, biały, miły w dotyku ręcznik, który wisiał na kaloryferze na
ścianie. Yoshida rozsunął drzwi kabiny i cudem się za nimi ukrywając wystawił
rękę i chwycił ręcznik, po czym obwiązał się nim w pasie i wyszedł. Sięgnął po
drugi ręcznik zza pleców Zero, którym wytarł włosy.
- Więc dowiem się, co robisz w mojej łazience? – zapytał
przesłodzonym głosikiem.
Chwila namysłu Michiego: „Kurwa, jaki mam podać powód pojawienia się
w jego mieszkaniu? Bo raczej nie powiem, ż przyjechałem tu, żeby poczuć jego
zapach i powspominać… Ja pierdolę, ale to brzmi… Istnie tekst z „Mody na
sukces”!”.
- Przyjechałem wziąć ci kolejne ubrania, a kiedy wszedłem zobaczyłem
włączone światło w sypialni, i usłyszałem szum wody, i…
- I pomyślałeś, że ktoś się włamał? – reszty Hiroshi się domyślił.
Szatyn potwierdził kiwnięciem głowy. – Ech, niech będzie, że ci wierzę –
machnął ręką i schylił się (jednak nic nie było widać – stety lub niestety), wkładając
brudne ubrania, walające się po podłodze, do pralki. Michi rozpoznał, że to te
szare spodnie i biała bluzka, które przywiózł chłopakowi do szpitala.
- A ty co tu robisz? – zapytał zdziwiony detektyw, który nadal nie
mógł uwierzyć, że postać przed nim jest prawdziwa.
- Mieszkam, wiesz? – uśmiechnął się kpiąco. – Świadczy o tym choćby
moje nazwisko na karteczce przy domofonie pod numerem 46.
- Ale… Kiedy się obudziłeś? Kto cię tu przywiózł i jak wszedłeś do
mieszkania, skoro ja miałem twoje klucze? – młodszy zasypał pytaniami
starszego.
- Obudziłem się dwa dni temu i w trybie natychmiastowym zostałem
wypisany ze względu na pracę. Znaczy… wymigałem się pracą i powrzeszczałem
trochę na ordynatora i ta-dam! – klasnął w dłonie. – Wypisali mnie. Następnie zadzwoniłem
do mojego zaufanego kolegi, który miał zapasowy komplet kluczy do mojego
mieszkania. Ten odwiózł mnie tutaj i otworzył drzwi – wyjaśnił, rozczesując
włosy.
- A dlaczego nie zadzwoniłeś po mnie?
- Po ciebie? – Yoshida aż obrócił się w stronę rozmówcę i zrobił
dziwną minę. – Nie żartuj! – prychnął. – A właśnie… - mruknął. – Oddawaj moje
klucze i więcej ich sobie nie przywłaszczaj – Michi posłusznie oddał własność,
która nie należała do niego. – A teraz wypad, bo chcę się ubrać! – wypchnął
wciąż zszokowanego Zero za drzwi.
Mimo
tego, jak Hizumi go potraktował, Michi poczuł niewyobrażalną ulgę, jakby ktoś
zabrał z jego serca ogromny ciężar, który dusił go i tłamsił od środka. Hiroshi
nie leżał już w śpiączce… Był tu, w swoim własnym mieszkaniu i zachowywał się
tak jak zwykle, jakby nic nie uległo zmianie.
Zero obrócił się od drzwi i poszedł do kuchni.
Powinien być na tyle mądry, żeby wynieść się stąd jak najszybciej, skoro
Yoshida najwyraźniej nie cieszył się z tego, że go widzi, ale coś go tu trzymało.
W jednej szafeczce znalazł pudełko herbaty, więc postawił czajnik na gaz i
czekał, aż woda się zagotuje. Wyciągnął jeszcze dwa kubki i usiadł na krześle
przy stole, rozglądając się po całym pomieszczeniu.
-
Widzę, że czujesz się jak u siebie – rzucił Hizumi, gdy tylko wszedł do kuchni.
– Co ty jeszcze tu robisz? Nie masz kogo nękać?
Hiroshi
usiał po drugiej stronie stołu i zapalił papierosa, rzucając zapalniczkę na
stół razem z w połowie pustą paczką fajek. Zero, pod wpływem jego spojrzenia,
nie czuł się komfortowo; przyprawiało go o ciarki. Poza tym w tym spojrzeniu
był jakiś smutek i gniew, a Michi czuł się winny.
-
Martwię się o ciebie – przyznał.
-
Tak, jasne. Myślisz, że ci w to uwierzę?
-
Hizu, wiem, że byłem kretynem, ale…
-
Jesteś nadal – przerwał Hiroshi, najwyraźniej nie mając zamiaru słuchać Zero.
-
…ale naprawdę mi na tobie zależy! Wybacz mi! Wybacz, że cię tak traktowałem,
wybacz, że cię odrzuciłem, wybacz, że zabiłem ci brata… - Shimizu stracił nad
sobą panowanie i teraz wszelkie emocje, które w sobie tłumił znalazły ujście.
-
Och, więc dręczą cię po prostu wyrzuty sumienia, tak? – warknął Hiroshi, gasząc
na wpół wypalonego papierosa w popielniczce.
-
Hizu… - jęknął załamany Zero i wstał z krzesła, gasząc przy okazji palnik pod
gwiżdżącym czajnikiem.
Mężczyzna
uklęknął przed Yoshidą i złapał go za bosą stopę, otrzymując zdziwione
spojrzenie od Hizumiego. Mimo tego, nie było żadnej innej reakcji, jakby był
zbyt zszokowany tym, co się przed nim działo. Zero obejrzał dokładnie czerwoną
bliznę na nodze kolegi, jedną z czterech. Widząc ją, Michi przypominał sobie
wszystko, co ich spotkało i aż ciarki przeszły go po plecach na myśl, że mogło
być jeszcze gorzej. Puścił stopę Hizumiego i złapał go za dłoń.
-
Ej! – fuknął zdenerwowany Hiroshi. – Co ty wyprawiasz?
-
Wybacz Hizu – Zero przycisnął lekko swoje usta do blizny na ręce Yoshidy. – Nie
powinienem się zachowywać jak ostatni skurwysyn, nie powinienem cię odrzucać,
nie powinienem…zabijać Hirokiego… Powinienem cię chronić.
-
Chronić? – Hizumi wyrwał swoją słoń z uścisku Zero. – Nie pomieszało ci się
przypadkiem w głowie? – sięgnął po kolejnego papierosa, którego zapalił i
zaciągnął się głęboko. – Co do Hirokiego…To nie twoja wina. Nie było innego
sposobu – uśmiechnął się smutno – skąd mogłeś wiedzieć. Nawet ja nie
podejrzewałem, że kiedyś zostanę postawiony w takiej sytuacji.
Zero
poczuł się trochę lepiej wiedząc, że Hiroshi nie żywi do niego urazy za
zabójstwo brata. Podchodząc do tego racjonalnie, przecież sam Hizumi powiedział
wtedy, żeby strzelił.
-
Kiedy wrócisz do pracy? – spytał Michi po chwili milczenia.
-
Mam trzytygodniowe zwolnienie. Czemu cię to interesuje?
Hizumi
znowu budował wokół siebie mur, którym odgradzał się od Zero. Znowu wracali do
punktu wyjścia, gdzie jeden nie chciał znać drugiego, z tym, że teraz Shimizu
wcale na to zgodzić się nie chciał. Detektyw pamiętał, co powiedział
nieprzytomnemu Hiroshiemu w szpitalu. „Przepraszam, dlatego.. Wróć do mnie, dla
mnie. Obiecuję ci, że będzie lepiej, tylko wróć…” Jak mogło być lepiej, skoro Hizumi
wcale tego nie ułatwiał?
-
Wiele się zmieniło przez te parę tygodni – odparł Michi, unikając wzroku
mężczyzny. – Zacząłem postrzegać pewne sprawy inaczej.
- To
znaczy? – naciskał Hizumi.
-
Moje uczucia co do ciebie wyewoluowały w zgoła coś innego – przyznał niechętnie
Shimizu.
-
Tak, jasne. Nie wiem czy pamiętasz, ale na początku byłeś dla mnie miły. Wtedy,
w szkole… Ale potem dowiedziałeś się, że mi się podobasz i wszystko się
zmieniło. Liczysz na to, że jeśli przyznam, że żywię do ciebie jeszcze jakieś
uczucie, będziesz miał jeszcze większy powód do mieszania mnie z błotem?
-
Twoje podejrzenia są nielogiczne!
- To
TY jesteś nielogiczny – Hizumi wrzucił niedopałek do popielniczki i wstał
szybko, nie chcąc już mieć do czynienia z Zero – albo twoja logika jest
cholernie popierdolona. Myślisz, że polecę na twoje słowa? Nie jestem taki
głupi!
- O czym ty teraz, do cholery, mówisz, Yoshida? – Shimizu ściągnął
brwi w niezrozumieniu i stanął na równych nogach przed brunetem. – Przecież nie
wyznałem ci miłości tylko powiedziałem, że zacząłem spoglądać na ciebie nieco…
inaczej.
- A… - Hizumi otworzył usta, ale nie wypowiedział ani słowa.
W jego głowie zionęła niewyobrażalna pustka. No tak, przecież Zero
wcale nie wyznał mu miłości. Przyznał tylko, że już go tak nie nienawidzi. Czy
tym nagłym wybuchem emocji Hiroshi zdradził, że mimo wszystko jakiś malutki
płomień, może zalewie iskierka uczucia do szatyna, której wciąż nie potrafił
zgasić, dogorywała w nim? I co ważniejsze – zdradził się przed Michim czy przed
samym sobą? Po latach narzucania sobie myśli, że już nic nie czuje do drugiego
detektywa nagle do głosu nieformalnie dobrała się jego podświadomość?... A może
zwyczajnie szukał dziury w całym i próbował znaleźć coś, czego nie ma; tak jak
podczas śledztwa?
- Martwiłem i wciąż się o ciebie martwię – mruknął mężczyzna stojący
nad Yoshidą, który wyciągnął mu papierosa z ust i dwoma machami sam go dopalił
do końca, a następnie zgasił w popielniczce.
- Ej… - Hizumi ponownie zaprotestował, jednak tym razem zrobił to
jakoś bez przekonania. Wyszło mu to sztucznie, nienaturalnie.
- Ty nie palisz – poinformował go młodszy. – Ledwo wyszedłeś ze
szpitala i pierwsze za co chwytasz to fajki? Proszę cię… Czy ty chociaż coś
jadłeś po przyjeździe do domu?
- Co ty się mną tak interesujesz? – Yoshida wciąż się bronił i
uparcie stawiał fundamenty owego muru. – Matką moją zostałeś?
- Nie, ale niecodziennie i nie wszystkich porywają upadli aniołowie,
wiesz? To mnie „nieco” niepokoi. Boję się, że coś takiego może się powtórzyć;
brakuje świrów na tym świecie? Jest ich więcej niż myślisz, a jakby tego było
mało to okazało się, że w innych światach, wymiarach czy jak to tam ładnie
nazwać, też szaleńców nie brakuje. Dzisiaj Gabriel, a jutro kto…? Obawiam się,
że ktoś może znów cię zaatakować – jak nie upadły czy jakiś demon to narkoman z
nożem albo satanista, któremu koty w klatkach się skończyły, a że w
super-markecie sprzedają tylko starą i w dodatku mrożoną krew to postanowił
zaatakować jakiegoś przechodnia, którym będziesz akurat ty, żeby zdobyć trochę
świeżej posoki dla swojego pana ciemności…
- To brzmiało co najmniej źle… - skrzywił się Hizumi. – W
super-markecie naprawdę sprzedają mrożoną krew? – zdziwił się.
- Nie… Znaczy nie wiem; może gdzieś tam sprzedają – wzruszył
ramionami. – Kto to tam wie? Może są jakieś markety dla czarownic i tym
podobnych…
- Zero… Rozpędziłeś się trochę; upadli, demony, sataniści i
czarownice… Chyba powinieneś przestać oglądać amerykańskie filmy, bo tu zaraz
jeszcze w twojej historii błyszczący wampir o imieniu Edward wpadnie przez
okno… - westchnął cierpiętniczo.
- A niech se wpada – Mich machnął lekceważąco ręką. – Tylko niech to
rozbite szkło sam po sobie zbiera. Niech nie myśli, że będzie bezkarnie wybijał
okna, a ja będę po nim sprzątał i z szufelką za nim ganiał – prychnął.
- Ta rozmowa zeszła na dziwne tory… - brunet pokręcił głową z
niedowierzaniem. Z niedowierzaniem dla tego, że ta rozmowa trwa tak długo i
mimo iż była pokręcona to była niemalże przyjazna i lekka, a nie naszpikowana
obrazami i docinkami, tak jak te wszystkie poprzednie, które prowadzili w
przeszłości.
- Masz rację – zgodził się detektyw i przysiadł na blacie stołu.
Położył rękę na głowie Hizumiego i zaczął go delikatnie gładzić, bawiąc się
jego przydługimi kosmykami włosów. – Co nie zmienia faktu, że…
- …się martwisz – dokończył Hiroshi, wywracając oczyma i delikatnie
odtrącając od siebie rękę Shimizu. – Nie zmienia to także faktu, że ja ci nie
wierzę. Zrozum, przez tyle lat mieszałeś mnie z błotem, rywalizowaliśmy ze
sobą, więc nie myśl, że po kilku „martwiłem się” uwierzę w każde twoje słowo.
Już nie tak łatwo mnie omamić.
- Wiem, Yoshi-chan, wiem… - Zero uśmiechnął się pod nosem w błogim
wyrazie. – Nawet nie liczyłem na to, że tak na „dzień dobry” wszystko mi
wybaczysz, ale po prostu chciałem, żebyś wiedział, że moje nastawienie do
ciebie zmieniło się. W końcu chyba cię zrozumiałem i nie znalazłem niczego
złego w twoim postępowaniu – pogładził rozmówcę po policzku. – Na razie chcę,
aby ta informacja po prostu do ciebie dotarła. Chcę byś wiedział, że nie masz
już we mnie wroga, aniołku – szatyn uśmiechnął się szerzej, jeszcze raz
pogładził Yoshidę po głowie, po czym zsunął się ze stołu. – Nie będę ci
przeszkadzał. Pójdę już – oznajmił i skierował się do wyjścia. Został
zatrzymany przez właściciela mieszkania niemalże w samym progu drzwi.
- Jak mnie nazwałeś? – zapytał Hiroshi z przejęciem.
- Yoshi-chan – odpowiedział chłopak.
- Nie, nie, później…
- Nazwałem cię aniołkiem… - nie dokończył nawet zdania, gdyż Hizumi zwinął szybko dłoń w pięść i
przywalił mu z całej siły w twarz. Zero jęknął z bólu i zatoczył się do tyłu,
ale nie oddał, jakby to pewnie zrobiłby kiedyś. To było całkowicie zasłużone.
Podniósł dłoń do twarzy i dotknął okolic oka, które robiło się powoli
opuchnięte. Bolało.
- Odpierdoliło ci?! – wrzasnął Hizumi.
- A czy to nie ja powinienem zadać to pytanie? – mruknął
zdegustowany Zero.
- Nie irytuj mnie! Mam dość wszystkich aniołów, demonów, upadłych i
wszelkich podobnych bytów! – prychnął i obrócił się na pięcie, ponownie wchodząc
do kuchni. Opadł ciężko na krzesło i drżącymi rękoma wyjął kolejnego papierosa.
Także i tego zganił Shimizu, który poszedł za brunetem.
Michi oparł się jedną ręką o blat stołu, a drugą o oparcie krzesła.
Zawisł nad starszym, redukując odległość ich twarzy do zaledwie kilku
centymetrów.
- Ale to prawda. I ty o tym dobrze wiesz – szepnął, jakby bał się,
że zbyt donośny głos mógłby zranić Yoshidę.
- Dobrze ci radzę, nie irytuj mnie, bo jeszcze zdążysz zająć moje
miejsce w szpitalu… - syknął wściekły.
- Mimo iż byłeś nieprzytomny, kiedy Gabriel mi o tym mówił, a w
dodatku byłeś przybity do krzyża to doskonale wiesz… kim jesteś.
- Co się tak zawahałeś? Chciałeś powiedzieć „czym jesteś”? – fuknął
i odepchnął od siebie mężczyznę, spoglądając na niego groźnie. – Ty się o mnie
nie martwisz – stwierdził. – Ty się po prostu boisz! Chcesz naprawić nasze
stosunki, myśląc, że jeśli w moich oczach ponownie zyskasz rangę „tego okej” to
nic ci nie zrobię! – zaśmiał się paskudnie. – Za jakiego potwora mnie masz?!
- Nie jesteś potworem… - Hizumi wstał i w dwóch krokach podszedł do
chłopaka, który siedział wciąż na podłodze. Zero zamilkł oczekując kolejnego
ciosu w twarz, jednak ten nie nadszedł. Centymetr przed jego policzkiem Hiroshi
zatrzymał dłoń. Poruszył palcami nie dotykając skóry Michiego, po czym z
powrotem szybko zawinął się i usiadł na krześle w kuchni.
- Jestem potworem. W połowie, ale jestem… - mruknął cichutko Hizumi,
podkulając nogi pod brodę i tym razem zapalając papierosa.
- Nie pleć bzdur. Nie boję się ciebie – Zero przysunął się do niego
i uklęknął przed nim. Kiedy Hizu był tak zgarbiony ich twarze były na jednej
wysokości, mimo iż Yoshida oparł głowę na kolanach i patrzył w bok, uparcie
próbując nie zerkać na szatyna. Shimizu uśmiechnął się pod nosem i przeczesał
palcami włosy bruneta. – Nie jesteś żadnym potworem… aniołku – zmusił
Hiroshiego, aby ten w końcu spojrzał na niego. Chwycił jego twarz w dłonie i
przysunął się jeszcze bardziej, następnie kosztując jego ust.
Pocałunek był niepewny i krótki. Był zaledwie dwukrotnym muśnięciem
warg. Zapewne trwałby dłużej, gdyby Hizumi się nie odsunął. Yoshida zagryzł
usta, a następnie je oblizał i ponownie zaciągnął papierosem, patrząc gdzieś
ponad ramieniem Michiego. Wydmuchując szary obłok dymu, powiedział:
-
Powinieneś już iść – Hizumi wskazał ręką drzwi. – I zostaw klucze.
- Już ci je przecież oddałem. Do zobaczenia… mam nadzieję… - odparł
Zero i wyszedł.
W
głosie Yoshidy brzmiał jakiś smutek. Zero znowu zrobił coś głupiego… Hizu miał
rację – on był nielogiczny. Nie powinien tego robić, ale Hiroshi mu nie
wierzył, więc co innego mu pozostało?
Zero
minął dużym łukiem grupkę meneli siedzących na ławce i poszedł do swojego auta.
Był zły. Zły na siebie, na Hizumiego oraz na tą całą pokręconą sytuację.
Właściwie, trochę inaczej wyobrażał sobie to, co się stanie po obudzeniu się
Yoshidy ze śpiączki. Może nie spodziewał się wybuchu radości, ale liczył na
jakąś akceptację, przychylność. A teraz Hizumi pewnie nie chciał go widzieć.
Minął
miesiąc. Najbardziej długie i nudne trzydzieści dni w życiu Shimizu, jakie
tylko można było sobie wyobrazić. Detektyw był zawalony papierkową robotą
bardziej niż kiedykolwiek, bo jak na złość nikt nie chciał go przydzielić do
żadnej akcji. Nie chciał spędzić reszty swojego życia za biurkiem! Już od paru
dni widywał Hizumiego, ale ilekroć chciał do niego podejść i porozmawiać, ten
wynajdywał tysiące powodów, dla których był potrzebny gdzie indziej. Hiroshi po
prostu go unikał na wszelkie możliwe sposoby.
Było
już ciemno, gdy skończył pracę. Wyszedł na dwór i opatulił się szczelniej
kurtką, gdy zawiał mocniej wiatr. Dzisiejszy dzień był nadzwyczaj spokojny i
nic nie zmąciło tej wszechobecnej nudy, co skutkowało u Zero wzmożoną
sennością, dlatego przetarł oczy, gdy zobaczył na parkingu Hizumiego. Powinien
już dawno być w domu, więc co tu jeszcze robił?
-
Durny gracie! Oddam cię na złom! – warknął Hiroshi i kopnął z całej siły w
oponę, a raczej to było jego zamiarem, bo trafił w kołpak i krzyknął z bólu,
łapiąc się za stopę.
-
Pomóc ci w czymś? – spytał usłużnie Zero, gdy podszedł do Hiroshiego.
-
Nie, idź stąd!
Michi
wzruszył ramionami i skierował się w stronę swojego wozu. Jeśli Hizumi nie
chciał pomocy, to Zero przecież nie będzie mu właził w tyłek. Też miał swoją
dumę i wiedział, kiedy należy odpuścić.
-
Czekaj… Pożycz mi pieniądze na taksówkę. Samochód mi się popsuł.
-
Nie mam przy sobie portfela – powiedział zgodnie z prawdą Michi. – Mogę cię
podwieźć – zaproponował po chwili.
-
Dzięki, o łaskawco – prychnął Hizumi. – Już wolę iść na piechotę.
- W
takim razie życzę powodzenia. Może dojdziesz za jakieś dwie godziny.
Otwierając
drzwi swojego samochodu, Zero zauważył kątem oka, jak Hizumi rusza się w końcu
z miejsca i staje po stronie pasażera. Michi wsiadł do wozu i otworzył mu
drzwi.
-
Więc jednak się zdecydowałeś – stwierdził.
Dziwnie
było znowu znaleźć się tak blisko Hizumiego po tak długim czasie. Już na
pierwszy rzut oka można było dostrzec, że mężczyzna zmarniał – zbladł, schudł,
a pod jego oczami pokazały się sińce. Widać było, że coś gnębiło detektywa.
-
Przepraszam… - Zero odezwał się pierwszy, gdy byli w połowie drogi do
mieszkania Hizumiego.
- Za
co?
- Za
wszystko.
-
Już to przerabialiśmy – Hizumi spojrzał na Michiego. – Zapomnij. Nie ma, o czym
mówić.
-
Nieprawda, jest. Unikasz mnie.
-
Zero… Ta rozmowa do niczego nie prowadzi. Niczego nie zmienisz, nie cofniesz,
nie poprawisz. Nie ma sensu rozpatrywać tego co było, kiedy należy patrzeć w
przyszłość.
W
głębi duszy Michi wiedział, że Hiroshi ma rację, lecz widział w jego
rozumowaniu lukę. Owszem, czasu nie można było cofnąć, ale można było zmienić
pewne rzeczy i Zero do tego dążył.
-
Dzięki za podwiezienie – powiedział Hizumi, gdy Shimizu zatrzymał się przed
domem policjanta.
-
Hizu, powiedz mi prawdę. Dlaczego mnie unikałeś? – Michi złapał Hiroshiego za
nadgarstek, gdy ten chciał otworzyć drzwi.
-
Jeśli tak bardzo chcesz wiedzieć… Obudziłeś we mnie uczucia, o których
istnieniu zapomniałem. A nie powinno tak być, bo nie potrzebuję cudzej litości
– Hizumi zaśmiał się gorzko.
-
Kocham cię – powiedział dobitnie Zero. – To wcale nie litość. Nawet nie wiesz
co czułem, gdy zobaczyłem cię przybitego do krzyża, a później nagle zapadłeś w
śpiączkę. Gdy zostałeś porwany przez Gabriela, od razu za tobą poleciałem, a
przecież mogłem czekać na wsparcie! Odwiedzałem cię w szpitalu! Czy naprawdę
sądzisz, że to litość?
Hizumi
chciał odpowiedzieć coś zjadliwego, ale miał pustkę w głowie. Bardzo chciał
wierzyć w słowa Zero, ale ciągle pozostawały wątpliwości, które nie chciały go
opuścić.
- To
najgorsze wyznanie miłosne, jakie kiedykolwiek słyszałem – powiedział w końcu
po długiej ciszy.
Zero
odetchnął z ulgą i puścił nadgarstek Hizumiego. Położył dłoń na policzku
mężczyzny i zbliżył do niego swoją twarz. Hiroshi przymknął instynktownie oczy
czując usta Michiego na swoich, które poruszały się leniwie, nadając powolny
rytm ich pocałunkowi. Odsunęli się od siebie dopiero, gdy potrzeba
zaczerpnięcia powietrza stałą się zbyt wielka i nie dało się jej zignorować.
Zero starł kciukiem strużkę śliny cieknącą Hizumiemu po brodzie i uśmiechnął
się lekko.
-
Cieszę się, że żyjesz – rzekł poważnie.
-
Bóg nad nami czuwał – odparł Hizumi z właściwą dla siebie wiarą.
I
Zero coś mówiło, że w słowach Hiroshiego zawarta jest prawda. Mimo, że na
początku odrzucał Jego istnienie, po spotkaniu z Gabrielem zaczął przyjmować do
wiadomości, że istnieje świat aniołów i diabłów, który był dotychczas przed nim
ukryty.
- Za
to mu dziękuję. Nie chciałbym ciebie stracić – wyznał szczerze Zero.
- I
nie straciłeś – Hiroshi uśmiechnął się do detektywa i wyszedł z samochodu. – Do
jutra, Michi.
-
Dobranoc, Hiroshi.
Gdy
Zero odjeżdżał, chyba nigdy nie czuł się szczęśliwszy. Po tylu cierpieniach
nareszcie nadszedł czas na rozpoczęcie czegoś nowego. Czegoś, co mogło mieć
przyszłość. W to pragnął wierzyć Michi i nawet nie zakładał innej opcji.
Nareszcie dorósł do tego, by zaakceptować Hizumiego takim, jakim jest, choć
potrzeba było do tego niezrównoważonego psychopaty. Hiroshi dał mu szansę i
Zero nie miał zamiaru jej zmarnować. Bo należało na nowo pokochać ten świat i
siebie nawzajem.
"Hello"
I'm just feeling to the last scene...
"Hello"
I'm just falling with you...
"Hello"
I want to love this world...
Koniec
nawet nie mam czasu odpowiedzieć ci na posta ._. a robie to już jakąś godzinę... ale jak nie spam na HJR to układanie muzyki... a to pasjonujące zajęcie ; ; a potem się dziwią, że nie mam czasu pisać yaoi >.>
OdpowiedzUsuńno dobra NWM... Aoi, skopowałam go od Kity XD ty też na komentarz zasługujesz *^* <3
jak zwykle... pierwsze Lilien sobie przeczyta opowiadanie bardzo późno w nocy a potem się dziwi, że nie wie o czym ma pisać ._. na dodatku... przy takiej objętości to ja bym musiała na bieżąco zapisywać.
Ale ogólnie: Bardzo mi się podobało. Rzeczywiście czuło się grozę w powietrzu, a mi skrzypiało łóżko i pies coś dziwnego robił, więc TAK BAŁAM SIĘ ; ; Ale ja mówię serio~!
bardzo podobało mi, się że wyjaśnienia były koło danego słowa a nie na dole bo... WKURZAJĄCE JEST ZJEŻDŻANIE NA DÓŁ JAK SIĘ COŚ CZYTA NA KOMIE... nawet na smartphonie ; ;
Ah... Aokigahara las gdzie ludzkie zwłoki, pozostawiane przez nich przedmioty to pono codzienność. Tam nawet są znaki mówiące "NIE WIESZAJ SIĘ~! ŚMIERĆ TO NIE WYJŚCIE!" może nie dokładnie takie, ale chodzi mi o to, że mówią wprost żeby się nie wieszać. Na co dzień pracują tam policjanci i wolontariusze, którzy... zdejmują ciała lu po prostu próbują nawrócić samobójców. Straszne zajęcie ._. Był o tym kiedyś spam na HJR XD
Teraz z innej perspektywy... Lilien jest katoliczką tak? Zapyla co tydzień do kościołka itp. I nie mam się do czego przyczepić. A na fakt, że z Gabryjela zrobiłaś Lucyfera to mogę przymknąć oko XD Jejciu aż mi się wykład o angiologii i demonologi przypomniał *^* No i z tymi rękami... a tu masz plusa jak z Rzeszowa do Gdańska XD Bo naprawdę tak mało osób o tym wie. Tak samo o tym, że Jezus żądnej przepaski na biodrach nie miał i był golusieńki, ale przecież nie walną takiego nad ołtarzem bo by ludzi gorszyło (a ja mam taki jebutny krzyż w parafi... i straszny >.>) i jak to mówi mój ksiądz "geje przychodzili by do Kościoła by mu na siusiaka popatrzeć" a w ogóle... GDZIE JA TAKICH KSIĘŻY SPOTYKAM O.O
Zakończenie serio za szybkie... i czegoś mi w nim brakuje, ale ogólnie fabuła rozbudowana więc... ujdzie jakoś... Ale czegoś brakuje XD
Miałama coś jeszcze napisać O.O ale zapomniałam XD ogólnie pisałam tego komenta aby zrobić kopuj-wklej bo wiesz... nie chce mi się zastanawiać która co pisała XD
Ach, jak już Lili wspomniała o tym, to faktycznie... To była jedyna rzecz, którą moim zdaniem trochę przekombinowałaś xD Przerobienie Gabrysia na Lucka O.o
UsuńAle co do zakończenia się nie zgadzam. Wy obie macie tendencje do robienia raptownych i stanowczo za szybkich, bardzo okrojonych zakończeń. A w tym wypadku było bardzo rozbudowane i pozostawia pole do popisy naszej wyobraźni tylko lekko nas nakierowując na to, co mogłoby dziać się dalej, więc mi się podoba :D
Kocham!!! Chce więcej!
OdpowiedzUsuńYoshi! Wróciłam do domu, więc mogę komentować, bo z tableta mnie szlag trafiał przez holenderski słownik, którego nie umiałam wyłączyć, a mi co drugi wyraz na jakieś śmieszne szwabskie rzężenie zamieniał D:
OdpowiedzUsuńOpowiadanie... Jak powiedziałyście mi przed publikacją, że to ma 40 stron to mi szczęka opadła do samej ziemi, a w mojej głowie pojawił się matrix składający z trzech fraz: "WTF" "wow" "HOW?!" xD cóż, popisałyście się i to bardzo :D powiem szczerze, że jak tylko dowiedziałam się, że w ogóle tworzycie coś razem, to poczułam się zaintrygowana, chociaż nie ukrywam, że jednocześnie trochę się tego tworu obawiałam. Jakby nie patrzeć ty i Kita macie zupełnie inny styl pisania i zazwyczaj skupiacie się też na innych aspektach. I wiecie co? To chyba właśnie ta różność w waszych poglądach uczyniła najlepszy efekt, bo w efekcie końcowym mamy tu szczegółowo opisane wszystko! Uczucia, emocje, ruchy, drobne gesty i przystępnie zobrazowaną przestrzeń (na tyle, by każdemu pobudzić wyobraźnię i mógł sprawnie umiejscowić postaci w plenerze, nie ograniczając nas jednocześnie do ściśle wytyczonych ram, pozwalając nam też dodać coś od siebie i nie zasypując nas natłokiem epitetów, w których trudno się połapać. Niestety niektórzy mają do tego tendencje, a ja niechlubnie do nich należę...)
Co do samej treści... Przyznam szczerze, że jak tylko zabrałam się za lekturę od razu skojarzyło mi się to z opowiadaniem, które obecnie publikujesz, Aoi, dlatego też w opisie zdziwiła mnie lekko lategoria "sci-fi / fantasy". Z każdym kolejnym akapitem moje wątpliwości co do tej szufladki zostawały po troszeczku rozwiewane, aż z czasem przestałam już na cokolwiek zwracać uwagę, poza samą treścią. Czytałam to koło 2 nad ranem, więc pod koniec już ledwo trzymałam otwarte oczy, ale tak mnie to wciągnęło, że nawet nie było szans, bym przerwała i dokończyła to w innym terminie. Poza tym nawet nie zauważyłam, kiedy opowiadanie się skończyło. To było takie okrutne doświadczenie T.T nienawidzę, gdy coś, co się fajnie czyta - kończy się xD
Wkradło się wam kilka błędów, ale myślę, że jak jakaś beta dorwie to w swoje łapki, to je wszystkie poprawi, bo na prawdę nie były jakoś specjalnie rażące.
Cóż, co jeszcze mogę podać za plus... To napięcie! Przyznam szczerze, że najpierw byłam pewna, ze Hizumi jednak umarł, później byłam pewna, że dojdzie do apokalipsy, a jak już sie wszystko ułożyło, to pojawiła się kolejna pewność - Hizu nie wyjdzie ze śpiączki... A tu BUM! I mamy happy end. Nie lubię happy endów, ale w tym wypadku, gdybyście go nie dały, to ja bym na bank już tamtej nocy nie zasnęła, zbyt zestresowana tym, że ktoś zginął lub że Hizu i Zero się nigdy nie ułoży xD za bardzo się wczułam *^*
...to chyba mój najdłuższy komentarz o.o" nie chce mi się tego pisać dwa razy, więc wam to po prostu skopiuję i dostaniecie obie to samo xD
...a tak w ogóle foch na bloggera, bo mi nie pokazuje co drugiego posta, którego dodajecie.
Ja też kopiuję mój komentarz od Kity tutaj, żeby nie było, że nie ma komentarza XD
OdpowiedzUsuńWoooooooow! *-*
A teraz muszę zebrać myśli.... Długie to było XD Nie tego się spodziewałam...jakieś demony, anioły itd. Przyznam szczerze, że średnio mi się spodobał ten pomysł, kiedy doszłam do momentu w jaskini. Ale... nie, jednak to jest genialne. To jak Zero się zmienia, ha, kto by pomyślał. Czytałam, czytałam, na początku było śmiesznie, naprawdę, niektóre teksty mnie zabiły XD A potem nagle takie PUF i jest tragedia. Nie wiem, jak Wy to zrobiłyście, ale jesteś cudowne. Jest szczęśliwe zakończenie... w tym przypadku nie wyobrażam sobie innego. Powinnyście napisać kiedyś jeszcze coś razem, bo świetnie Wam to wychodzi.
Kocham Was ;w;
To było super :D
OdpowiedzUsuńJuż ci mówiłam, że nie wiem jakim cudem tego nie skomentowała, ale po prostu mi się nie wyświetliło w bloggerze :(